A pod pieśnią głuszca - po raz pierwszy posłyszaną - następują zaślubiny na wieki wieków duszy myśliwskiej z duszą puszczy...
Julian Ejsmond

Głuszec w Białorusi - puszcza Nalibocka

W kwietniu 1998 roku wspólnie z Maćkiem D. uczestniczyliśmy w najbardziej fascynującym wiosennym misterium przyrody - tokach głuszcowych.
Dzieją się one u schyłku nocy, w dzikich, niedostępnych uroczyskach, powodując u nas przedziwny stan ekstazy i wzruszenia. To najwspanialsza przygoda i najcenniejsze trofeum moich dotychczasowych łowów.

A zaczęło się pechowo: pociąg - ekspres do Warszawy zatrzymał się w środku pól. Usłyszeliśmy, że z uwagi na awarię pantografu opóźnienie wyniesie około 2 godzin.
O zdążeniu na samolot nie mogło być mowy. Byłem gotowy wezwać taksówkę, niestety telefon komórkowy zgłaszał brak zasięgu. Katastrofa!!! Na szczęście po pół godziny awarię naprawiono. W Warszawie taksówka w wariackim tempie wiozła nas na lotnisko. Zatrzymał ją policjant! Nie, nie za szybkość - po prostu przyleciała jakaś zagraniczna delegacja, którą należało przepuścić. Byliśmy u kresu sił...
Zdążyliśmy! Na lotnisku usłyszeliśmy, że z powodu awarii drzwi samolotu lot zostanie opóźniony o około godzinę. To jednak nie koniec perypetii. Zaraz po tym komunikacie był następny, wzywający mnie do informacji. Tam usłyszałem, że wszystkie dokumenty wyjazdowe zostawiłem w domu (dzwoniła żona).
Uff! Na szczęście alarm był fałszywy - w domu leżały kserokopie dokumentów. Wylecieliśmy...
Było nas 10 osób. Nie wszyscy wytrzymali trudy podróży, trzeba było mieć w tym celu strasznie mocną głowę. Ten, co miał najsłabszą, podczas kontroli pokazał białoruskiemu wojskowemu język. Zawrócono nas wszystkich, nawet tych, którzy przeszli już odprawę celną (zarzucono nam brak koniecznych papierów i czyniono niedwuznaczne aluzje do papierów całkiem innych). Tego co teraz nastąpiło nie będę opisywał - mógłbym wywołać międzynarodowy skandal, albo coś gorszego!
...już za 4 godziny byliśmy po odprawie. To dlatego nie zdążyliśmy na zapady pierwszego wieczoru (o tym i o całym polowaniu wspominam tutaj: "Nad Niemnem").

Pierwszego ranka (16.04.1998r.) strzeliłem pięknego, wielkiego, starego głuszca, następnego wieczora dwie słonki, a w kolejne dni Maciek zdobył cietrzewia i kaczora. O moim głuszcu opowiadam w cytowanych wyżej wspomnieniach "Nad Niemnem".

Maciek pierwszego ranka też podszedł głuszca. Jego przewodnik podprowadził go tak, że gruba sosna zasłaniała mu tokującego ptaka. Maciek wychylał się kilka razy, aż w końcu któryś raz zrobił to poza szlifem - głuszec odleciał spłoszony.
Po tym ranku głuszce zamilkły i nie odezwały się już do końca naszego pobytu, prawdopodobnie z powodu zmiany pogody. Chodziliśmy na zapady, zawsze przed świtem byliśmy w puszczy - niestety toków nie słyszeliśmy. Ostatniego ranka Maciek spudłował do odlatującego, milczącego głuszca, ale może to i lepiej... cóż to bowiem za przyjemność podchodzić bez pieśni, co za radość byłaby z tak zdobytego trofeum?

Za to cietrzewi widzieliśmy kilkadziesiąt, a słyszeliśmy kilkaset. Są tam tak popularne, że u miejscowych myśliwych nie wywołują żadnych emocji - nie wiedzą oni nawet, że istnieje szabas, nie budują budek, polują z broni małokalibrowej, do czego byliśmy zresztą wielokrotnie namawiani. Nie zgodziliśmy się, bo przy takim zagęszczeniu nie stanowi to żadnej sztuki. Maciek swojego koguta strzelił śrutem z podchodu, a każdy kto polował na cietrzewie wie, że niełatwa to sztuka.

Szczególnie zapadło nam w pamięci drugie wieczorne wyjście na słonki. Emocji z brawurowej jazdy gazikiem po nieprzejezdnym zdawałoby się terenie, dopełniły świeże tropy wilków. Na pytanie, czy to przypadkiem nie tropy psów usłyszeliśmy, że tu, w puszczy żaden pies się nie utrzyma - wilki go wytropią i zgładzą.
Wieczór był pogodny i radosny, ciągi bardzo intensywne. Strzeliłem dwie słonki (a mogłem więcej), Maciek też trochę popudłował - wracaliśmy szczęśliwi.
Na ciągach słonek nie o trofeum bowiem chodzi, liczy się ten niepowtarzalny nastrój gdy wraz z nastającą wieczorną ciszą oddajemy się romantycznym marzeniom, osiągając szczęśliwy stan spokoju i harmonii, którego nie burzy ciche i tajemnicze chrapanie słonki.
Owszem odczuwamy emocje, ale ani one, ani nawet huk strzału z tego czarującego nastroju nas nie wyrywa.

Niewiele jest już takich miejsc na świecie, gdzie można podziwiać toki głuszców, cietrzewi i słonek - chciałbym móc przeżyć to wszystko jeszcze niejeden raz.