|
autor: Stanisław Pawluk22-05-2009 Jak to z komendantem PSŁ było, cz.I
|
Z powstaniem Państwowej Straży Łowieckiej (PSŁ), nie tylko środowisko myśliwych wiązało liczne nadzieje na poprawę wykrywalności przestępstw łowieckich. Powszechne są narzekania, że prokuratury i sądy ignorują, błahe ich zdaniem, a w oczach myśliwych bardzo poważne, sprawy nielegalnie zastrzelonego zająca czy lisa w sezonie ochronnym, a za jelenia szlachetnego czy łosia karzą niewielką grzywną. Nie do rzadkości należą opinie, że organy ścigania prezentują niewielkie zainteresowanie w represjonowaniu za czyny karalne naruszające ustawę Prawo Łowieckie. Nic więc dziwnego, że środowiska, którym los łowiectwa, a dzikiej zwierzyny w szczególności, nie jest obojętny, oczekiwały, że PSŁ wykorzysta wszystkie dostępne im mechanizmy prawne dla poprawy tego stanu. Ustawa nadała PSŁ dość szerokie uprawnienia z możliwością prowadzenia dochodzeń i wnoszenia aktów oskarżenia włącznie.
Spodziewano się, że komendantami wojewódzkimi PSŁ zostaną wybitni fachowcy z odpowiednio wysokim potencjałem intelektualnym, zdolnym do prowadzenia dochodzeń i reprezentacji przed sądami powszechnymi. Najmniej spodziewano się, że te odpowiedzialne stanowiska w randze dyrektora wydziału urzędu wojewódzkiego będą służyły jako gratyfikacja dla aktualnie sprawującego władzę ugrupowania politycznego. W najczarniejszych snach nie spodziewano się, że tym odpowiedzialnym stanowiskiem "obdarowywane" będą miernoty mające powiązania polityczne z osobami wpływowymi i w danym czasie "trzymającymi władzę" oraz tego, że stanowisko to zostanie wykorzystywane jako nagroda dająca im splendory w postaci dodatkowych korzyści, jak samochód służbowy, podwładni wykonujący prywatne zlecenia, wpływy w środowisku dające możliwość korzystania z polowań w atrakcyjnych łowiskach, gdzie zapraszający zabezpiecza "wikt i opierunek", o napitkach nie wspominając.
Czy i jak spełniono te nadzieje prześledzimy na podstawie faktów mających miejsce w województwie lubelskim. Podam wyłącznie sprawdzone okoliczności, a opinię czy tak powinna funkcjonować Państwowa Straż Łowiecka i czy tak powinna być prowadzona polityka kadrowa opłacanych z naszych podatków instytucji państwowych, pozostawiam ocenie czytelników.
Podwaliny pod funkcjonowanie jednej z pierwszych w Polsce Straży Łowieckiej w Lublinie położył Jan Bogdan Kozyra, o którym złośliwcy mówią, że jest człowiekiem, który wszystko robi źle z wyjątkiem jednego: łowiectwa! Nie będę wytykał co robił źle zauważając jako jeden z wielu, że rzeczywiście w organizowaniu, a następnie funkcjonowaniu PSŁ J.B. Kozyra wykazał się wysokim profesjonalizmem! Zaczynając od zera w szybkim tempie zorganizował sprzęt i struktury bez zmian funkcjonujące do dzisiaj. On też stworzył projekt rozwijania struktur terenowych pokrywających równomiernie teren całego województwa. Znający doskonale zagadnienia prawne, zasady i zwyczaje łowieckie, a także mający wielkie obycie z mediami oraz instytucjami współpracującymi, dla swoich następców pozostał jedynie niedoścignionym wzorem, którego jak dotychczas żaden naśladować nie chce lub nie potrafi! Mimo, że zaczynał z ludźmi narzuconymi, którym praca "należała się" z racji usytuowania polityczno-towarzyskiego, udało mu się stworzyć zespół chcący i potrafiący efektywnie pracować. Odstający od zatrudnionych w PSŁ z racji kumoterskich powiązań ojca z ówczesnymi władzami z ramienia SLD, jak Mateusz C-Z., opuścił szeregi strażników. Pozostali zaczęli mieć efekty, o których co raz słychać było w lokalnej TV i na łamach lokalnych gazet. Jan Bogdan Kozyra musiał opuścić to stanowisko, gdyż tuż za plecami mocno przebierał nogami członek Samoobrony, a następnie działacz PiS Andrzej Sieńko, popierany przez ówczesnego marszałka województwa Jarosława Zdrojkowskiego, po wyborach powołany na stanowisko komendanta PSŁ w Lublinie. Czytelnicy Dziennika Łowiecki oraz lokalnych mediów nie łowieckich i lokalnej TV mieli okazję poznać zarówno medialność i komunikatywność owego komendanta oraz jego wiedzę prawną i łowiecką, a raczej jej brak. Na szczęście odbyły się nowe wybory, a wraz z nim nastała pora na nowego komendanta z ugrupowania biorącego władzę, którym okazał się tym razem PSL.
Stefan Kowalewski jest rencistą z grupą inwalidzką. Jako kandydat na wojskowego wilka morskiego uległ wypadkowi tracąc sprawność prawej ręki. Z tego tytułu do dnia dzisiejszego pobiera rentę inwalidzką. W sprawowaniu stanowisk kierowniczych nie posiada żadnego doświadczenia, chyba, że za takie uznać kierownictwo nad podległymi mu pracownikami posiadanej stacji z gazem płynnym. Stefan Kowalewski jest zaangażowany w działalność gospodarczą przedsiębiorstwa powstałego pod nazwą MOTOR-GAZ W. Kasperczyk J. Włodarczyk Sp. J., a następnie jako KOGA-GAZ S. Kowalewski I. Włodarczyk Sp. J., aktualnie po zmianach własnościowych noszącego nazwę KOGA-GAZ S. Kwalewski M. Frankiewicz Sp. J. Przedsiębiorstwo to osiąga od 2006 roku przychody w wysokości ponad 16 milionów złotych co wywołuje w środowisku lubelskim przekonanie, że stanowisko komendanta PSŁ jest Stefanowi Kowalewskiemu potrzebne dla prestiżu społecznego, a nie dla utrzymania rodziny. Przedsiębiorstwo osiągające od 2006 roku zyski ponad 755 tysięcy jest przecież w stanie zaspokoić nawet wybredne gusta każdego pracującego dla utrzymania siebie i rodziny.
Wraz z powołaniem Stefana Kowalewskiego na stanowisko komendanta Państwowej Straży Łowieckiej, Urząd Wojewódzki w Lublinie utrwalił tradycję łamania prawa, dając tym samym sygnał dla ludności, że prawo nie dotyczy rządzących zwłaszcza, gdy na eksponowane stanowiska powołują swoich wiernych żołnierzy. Zarówno Andrzej Sieńko, a następnie Stefan Kowalewski powołani zostali bez spełnienia wymaganych warunków, czyli bez ukończenia przez kandydatów szkoleń określonych ustawą. Ubocznym wątkiem jest potrzeba zastanowienia się nad tymi kursami i egzaminami, skoro zatrudniając kandydatów wojewoda z góry zakłada, że kandydat taki kurs ukończy. Skąd ta pewność wynika skoro kandydat zatrudniany jest bez wstępnej weryfikacji, konkursu czy podstawowych testów - nie wiadomo.
Pani Wojewoda Genowefa Tokarska, bez wątpienia upatrywała w Stefanie Kowalewskim niezwykłego talentu dla dobra zarządzanej instytucji, bo zadała sobie wiele trudu, aby zatrudnić go łamiąc ustawę, a następnie, aby wypełnić warunki ustawy, organizując dla komendanta stosowne przeszkolenie. W czasie gdy specjalnie dla Stefana Kowalewskiego organizowano kurs, pełnił on funkcje praktycznie zbędne z punktu widzenia zwalczania kłusownictwa, ograniczając się do funkcji komendanta-obserwatora. Jak informuje Urząd Wojewódzki, Stefan Kowalewski nie otrzymywał żadnych zadań. Wojewoda Lubelski rekrutuje się z Polskiego Stronnictwa Ludowego, a Stefan Kowalewski znany jest – jak mówią żartobliwie myśliwi – z kręcenia się, co oznacza, że "kręci" wokół jednego z bardziej wpływowych działaczach tego stronnictwa Jana Łopaty - posła na Sejm. W kręgach politycznych spekuluje się, że po otrzymaniu przez Edwarda Wojtasa mandatu eurodeputowanego, jego fotel prezesa stronnictwa zajmie właśnie Jan Łopata, przy którym to Stefan Kowalewski ma się dobrze i dzięki temu otrzymał intratną posadę komendanta PSŁ, nie spełniając wymaganych prawem kryteriów. O ile spekulacje mogą się nie sprawdzić, o tyle faktem niezaprzeczalnym jest, że Stefan Kowalewski w działalności PSL uczestniczy i w siedzibie PSL na Karłowicza 4 jest częstym bywalcem.
Wojewoda Lubelski zlecił zorganizowanie kursu Komendantowi Wojewódzkiemu Policji w Lublinie. Komendant Wojewódzki, w swoim piśmie z dnia 31 marca 2009 roku informuje, że: ..."Do realizacji procesu szkolenia podstawowego strażników PSŁ zostali wyznaczeni funkcjonariusze Sekcji ds. Doskonalenia Zawodowego, którzy posiadają bogatą wiedzę merytoryczną oraz duże doświadczenie zawodowe (instruktorzy wyszkolenia strzeleckiego, instruktorzy taktyki i techniki interwencji, prawnik posiadający aplikację prokuratorską). Nadmienić należy, że oprócz policjantów z w/w komórki organizacyjnej w prowadzenie zajęć zaangażowani byli pracownicy Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego, którzy na co dzień odpowiedzialni są m. in. za gospodarkę łowiecką"...
Komendant informuje min., że w szkoleniu wzięli udział także przedstawiciele innych UW. Z ustaleń redakcyjnych wynika, że w sumie w szkoleniu wzięło udział 5 osób, czyli o wiele mniej, niż liczba instruktorów, wykładowców i innych osób zaangażowanych w szkolenie.
O tym, jak wiedza zdobyta na kursie pomaga komendantowi wykonywać swoje obowiązki dowiedzą się czytelnicy we wtorek, w drugiej części niniejszego artykułu. |
|
| |
22-05-2009 21:33 | aron | Podziwiam Twoją dociekliwość i upór.
I gratuluję.
DB,
aron | 22-05-2009 17:16 | czarny flet | Pisz Kol. Pawluk i ujawniaj to co cwanioacy by chcieli utajnić.
Pod "pręgieżem" opinii publicznej trudniej się robi przekręty, albo nawet wcale się nie da.
Uczciwym nie zaszkoszi bo i tak nie muszą niczego ukrywać. |
| |