|
autor: Stanisław Pawluk02-04-2010 Afera zajęcza, cz.1
|
Duże zainteresowanie, nie tylko społeczeństwa Lubelszczyzny, wzbudziła wykryta przez Stefana Kowalewskiego, komendanta PSŁ w Lublinie, afera bezkarnego przekraczania planów odstrzałów zwierzyny przez koła łowieckie. Po publikacjach w Dzienniku "Łowiecki", nazwanej w lubelskim "Aferą zającową", których liczebność spadała, a plany odstrzałów były przekraczane Stefan Kowalewski swoją kontrolą objął wszystkie gatunki i wszystkie obwody Lubelszczyzny. Nie ograniczył się jedynie do zajęcy, ale ujawnił wszystkie gatunki łowne z lisami, kaczkami i bażantami włącznie, których plany odstrzału zostały przekroczone. Wyniki przerosły nie tylko oczekiwania samego komendanta, ale i pracowników Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie, a także Ministerstwo Środowiska.
Od czego się zaczęło?
Przed laty przyszło mi być członkiem koła, którego łowczym był człowiek przekonany o swej absolutnej i niepodważalnej wiedzy łowieckiej, potrafiący, dzięki swoim gotowym na wszystko odpowiedziom, przekonywać członków koła o swej wielkości. Wypowiadając się na każdy temat i w każdym mając coś do powiedzenia, sprawiał wrażenie, że rzeczywiście na łowiectwie się zna i jest najlepszym łowczym w Polsce – jak sam o sobie często mówił. Ci co zauważali, że jest to zwykła konfabulacja, a „mądrość” łowczego często nie odpowiada rzeczywistości, zwyczajnie lekceważyli jego wywody, brali wypisany odstrzał, szli do lasu odpuszczając krytyką opowiadanych zwykłych bredni.
Uczyniwszy sobie źródło dochodów z koła w postaci ryczałtów na podróże służbowe, na telefon i wypracowawszy sobie uległą postawę zarządu, posiadł niczym nieograniczoną możliwość działania. Dodatkowe zarobki za budowane ambony, za broń wypożyczaną dewizowcom czy ich obsługę, wzmacniane kombinacjami porożem dawały niezłe zyski. Mimo to, sarny łowczego zawsze ważyły mniej niż inne, a dziki zawsze były nadzwyczaj małe. Bywało, że strzelony dzik nigdy nie doczekał się odnotowania w dokumentacji koła, a łowczy zapytany co tak zawzięcie poszukiwał po oddanym strzale odpowiadał, że poszukiwał pudłowanego lisa mimo, że widziany był jak ładował dzika do bagażnika samochodu.
Taka „gospodarka” łowiecka wkrótce doczekała się konieczności wyjaśnienia niektórych jej zagadnień. Na pierwszy rzut poszedł ewidentnie przekręcony, poza dokumentacją koła dzik. W trakcie postępowania okazało się, że dokumentacja prowadzona przez łowczego zawiera dowody także na inne przestępstwa, pośród których znajdowało się także opisane w art. 52 pkt. 5, czyli dozwolenie na przekroczenie zatwierdzonego planu pozyskania zwierzyny. Dokładna analiza wykazała, że przekroczenie wynosiło 5 sztuk dzików. Inne gatunki zwierzyny nie były wówczas przedmiotem zainteresowania.
Sprawa była dość głośna nie tylko w kole, ale całym okręgu. Niebawem zaczęły pojawiać się głosy, że i w innych gatunkach jest podobnie czyli plany są notorycznie przekraczane. Zarząd Okręgowy w Lublinie oraz Okręgowy Rzecznik Dyscyplinarny pisemnie w sposób wyczerpujący zostali poinformowani o fakcie przekraczania planów łowieckich. Podobne pisma otrzymał także Zarząd Główny PZŁ. Uruchomiana została także Główna Komisja Rewizyjna, która po przeprowadzeniu wyjątkowo wnikliwej kontroli protokołem stwierdziła, że jest bardzo dobrze, że przestępstwa nie popełniono, a kontrolujący napisali znamienną jak na wybitnych myśliwych sentencję: ..."problemy będzie miał myśliwy mający w odstrzale „Przelatka” lub pozostałego dzika i widząc w lunecie dzika o wadze żywej 85-115 kg. Powyższe dotyczy polowań indywidualnych na dziki. W polowaniach zbiorowych myśliwy na rozwiązanie tych problemów i oddania skutecznego strzału ma z reguły od 2 do 5 sekund czasu.”... Taki min. „argument” stosował biegły sądowy, a jednocześnie ówczesny prezes GKR Roman Osiński dla wyciągnięcia z kłopotów łowczego oskarżonego o przekroczenie planów.
Ten sam opiniujący, jako argument mający przemawiać za tym, że jest on jedynym sprawiedliwym i jedynym mogącym orzekać w sprawie prawidłowości gospodarki łowieckiej, napisał w tejże opinii ..."Jako myśliwy z 40 letnim stażem, z tego większość jako przewodniczący komisji rewizyjnej różnych kół łowieckich, członek Wojewódzkich i Okręgowych Komisji Rewizyjnych PZŁ, a ostatnio sześć lat jako członek i Przewodniczący Głównej Komisji Rewizyjnej Polskiego Związku Łowieckiego, czyli człowiek najbardziej kompetentny w tej sprawie w Polsce, stwierdzam że:"... I stwierdził, że strzelenie dzika w jednym obwodzie, a zapisanie go w obwodzie oddalonym o 150 km, spalenie książek w których odnotowano ilości pozyskanego zwierza czy skonsumowanie bez odnotowania w dokumentacji ustrzelonego dzika, to w PZŁ postępowanie normalne, etyczne i prawidłowe. Kolejny biegły stwierdził, że strzelenie 33 dzików podczas gdy w planie zatwierdzono do odstrzału 27 sztuk nie stanowi przestępstwa przekroczenia planu łowieckiego. Biegły ten miał już doświadczenia w wybielaniu innego myśliwego, za zastrzelenie prowadzącej młodej lochy w sezonie ochronnym.
Wprawdzie obaj niebawem przestali pełnić swoje funkcje, a biegły twierdzący, że 27 i 33 to jedno i to samo, z hukiem stracił uprawnienia biegłego sądowego, to do członków PZŁ okręgu lubelskiego poszedł wyraźny sygnał wzmocniony potwierdzeniami tak wpływowych osób jak ORD i prezes OSŁ, że przekraczanie planów to pikuś i nie ma sobie czym głowy zawracać. Ważne, aby wybory przebiegały „normalnie”. Brak potrzeby przestrzegania prawa łowieckiego w tym zakresie potwierdził ZG PZŁ odpisując na monity: „nie stwierdzono”, nie popełniono” czy „brak jest podstaw”. Jedyny, który wyciągnął z tej lekcji wnioski, to oskarżany łowczy, co można wnioskować po tym, że u niego „wszystko gra”! Przynajmniej w papierach, bo na brak taniego mięsa nie narzeka w dalszym ciągu.
Zapytasz zapewne Drogi Czytelniku dlaczego powracam do tych zadawnionych spraw? A no dlatego, że to były początki słynnej i narastającej dzisiaj „afery zajęczej!” Reagować także powinny wszystkie organa mające o tym wiedzę a były to: komisje rewizyjne kół, Zarząd Okręgowy, Rzecznik Dyscyplinarny i OSŁ w Lublinie. A gdy one nie reagowały, powiadomiony został ZG PZŁ i w wyniku braku jakiejkolwiek reakcji, Ministerstwo Środowiska. Nie byłoby tej afery, gdyby mając sygnały o nieprawidłowościach wymienione wyżej statutowe organy i odpowiedzialne instytucje prawidłowo zareagowały. Na szczycie organów kontrolnych stoi sprawujące nadzór nad łowiectwem Ministerstwo Środowiska, ale ono ogranicza ten swój „nadzór” do roli listonosza czyli przekazuje otrzymane skarg i inne pisma w tym i to wskazujące tę aferę, do ZG PZŁ „w celu rozpatrzenia zgodnie z kompetencjami”.
Gdzieś około roku 2004-go sprawa ucichła, ale ....
Cdn. w poniedziałek 5 kwietnia.
|
|
| |
Brak komentarzy do tej publikacji | |