Na temat sposobu funkcjonowania Państwowej Straży Łowieckiej w Lublinie od czasu, gdy komendantem jej został powołany z naruszeniem wymogów ustawy Prawo Łowieckie Stefan Kowalewski, pisaliśmy sporo. Wiele krytycznych materiałów podały także lokalne media. Zdawało się, że poruszane krytyczne materiały staną się wystarczającym powodem dla poprawy zarówno pracy PSŁ jak i jej, a także Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie, wizerunku mocno nadszarpniętego działaniami komendanta.
„Co wolno wojewodzie ….”
Przedmiotem opisów medialnych zachowań komendanta było min. spożywanie alkoholu w trakcie wykonywania działań służbowych i noszenie broni palnej po spożyciu, wykorzystywanie pojazdu i podległego pracownika dla wykonywania polowania indywidualnego, bezzasadne aresztowanie kolegi ze swego koła i wiele innych zachowań, które w każdej instytucji bez względu na to, czy znalazłyby potwierdzenie czy nie, byłyby podstawą do co najmniej zawieszenia takiego pracownika państwowego w czynnościach służbowych, do czasu prawomocnego zakończenia postępowań prokuratorskich czy sądowych. Kilka takich postępowań z udziałem Stefana Kowalewskiego aktualnie trwa.
Złą pracę komendanta Państwowej Straży Łowieckiej zauważyło także CBA w swoim raporcie, którego duże fragmenty publikowaliśmy. W podsumowaniu tego raportu czytamy, że za złe funkcjonowanie PSŁ w Lublinie, w tym wyjątkowo nieudolne prowadzenie postępowań w sprawie przekroczenia planów hodowlanych, odpowiedzialność osobistą ponosi komendant Stefan Kowalewski. Z racji nadzoru odpowiada także Wojewoda Lubelski Genowefa Tokarska, której zgodnie z ustawą Prawo Łowieckie kierowana przez Stefana Kowalewskiego PSŁ bezpośrednio podlega. I co? A nic. Wojewoda nie dokonała żadnego rozliczenia podległego komendanta, który swoim nieudolnym, niekompetentnym postępowaniem w sposób oczywisty ściągnął odium odpowiedzialności także na Wojewodę, która przecież żadnych czynności w sprawach łowieckich bezpośrednio nie wykonywała.
Jak działają inni komendanci?
Komendantowi PSŁ w Lublinie brak jest pomysłu, a zwłaszcza umiejętności, aby osiągać choćby zbliżone wyniki jak np. PSŁ w Opolu, która pracując w mniejszym składzie osobowym osiąga wyniki, o których Stefan Kowalewski nawet marzyć nie może. Nie czerpie także przykładu z bardzo dobrych rozwiązań jakie PSŁ w Opolu stosuje, dzięki czemu tam wszystko wydaje się funkcjonować jak w zegarku, o czym można przeczytać na stronie internetowej Urzędu Wojewódzkiego w Opolu. Regulaminowo umundurowana wg. przepisów ustawowych, PSŁ posiada jawnie udostępnione regulaminy i unormowania, a także jawnie podaje jakie przedsięwzięcia podejmowała i jakie skutki prawne ponieśli ujawnieni sprawcy naruszeń norm prawnych. Na stronie UW w Opolu można zapoznać się także z treścią podpisanych porozumień z policją i PZŁ a także z treścią sprawozdań z tej współpracy z poszczególne lata. Współpraca z policją i PZŁ oraz sporządzanie sprawozdań wymagana jest na podstawie rozporządzenia z dnia 23 czerwca 1997 (z późniejszymi zmianami) wydanego z mocy ustawy przez Ministra Środowiska.
Nauka idzie w las…
Komendant Stefan Kowalewski wbrew nakazowi ustawowemu żadnych planów współpracy nie sporządzał. Nie sporządzał także, wbrew przepisom wskazanym wyżej, wymaganych sprawozdań. Także i to niewykonanie obowiązków służbowych nie znalazło odbicia dyscyplinarnego. Nieudolność i brak właściwej organizacji widać na każdym kroku. Można odnieść wrażenie, że nad komendantem Stefanem Kowalewskim roztoczony jest parasol ochronny i nie ma znaczenia jakich jeszcze naruszeń prawa on dokona, ma być utrzymany na tym stanowisku. A co z tego ma ochrona zwierzyny dzikiej? Nie wiele, albo wręcz nic. Za kadencji Stefana Kowalewskiego PSŁ nałożyła 11 mandatów karnych z czego za wykroczenia z ustawy Prawo Łowieckie 3 mandaty, a pozostałe z ustawy o rybactwie i ochrony przyrody.
Drwiąco można stwierdzić, że PSŁ skupił swoją uwagę na ilości posiadanych wędek u wędkarzy oraz na sprawdzaniu, czy łapiąc ryby nie depczą storczyków. Zaledwie niespełna 1/3 uwagi poświęcona była wykroczeniom łowieckim. Większość czasu poświęca PSŁ na tzw. patrole, z których poza stratą czasu, paliwa nic ni wynika. Chyba jedynie to, że pracownicy, zwłaszcza komendant, zdobywali tzw. nadgodziny, które pozwalają na wykorzystywanie wolnych piątków, pozwalające im na bardzo długie weekendy. Patrole te służą także jako podstawa do pobierania dodatkowych świadczeń pieniężnych z tytułu tzw. delegacji.
Pieniądze nie mają znaczenia...
Jedynym wnioskiem karnym jaki sporządziła PSŁ za kadencji aktualnego komendanta zakończony nieprawomocnym jeszcze skazaniem jest sprawa, którą „na tacy” podał jej piszący te słowa w sprawie Zenona O., strzelca łosia. Państwowa Straż Łowiecka przejechała 2496 km tylko dla przesłuchania świadków. Powodem tych wyjazdów jest podobno brak środków pieniężnych na zwrot kosztów podróży dla wezwanych, przez co pojazd służbowy PSŁ przejeżdżał po 200 km w jedna stronę. Na takie przesłuchania jechały dwie osoby, każda zaopatrzona w „delegację”, za którą następnie pobierała kasę z kieszeni podatników. Jaka jest ekonomika takiego działania można się szybko zorientować zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że PSŁ ma prawo korzystania z tzw. pomocy prawnej. W przypadku konieczności przesłuchania świadka stosowne pytania przesyła się do posterunku policji w miejscu zamieszkania świadka i policja dokonuje przesłuchania. Koszt takiego przesłuchania, to koszt opłaty pocztowej listu poleconego, czyli 3,85 zł.- jeśli żądamy zwrotnego potwierdzenia. Ile Urząd Wojewódzki traci posyłając na wycieczkę dwie osoby w pojeździe służbowym i płacąc im delegacje? Zapewne parę tysięcy razy więcej niż koszt znaczka pocztowego.
Nie suknia zdobi straznika...
Gdy zapytałem Urząd Wojewódzki w Lublinie dlaczego pracownicy PSŁ wykonują swoje obowiązki w strojach co najmniej niedbałych, a strażnik Marek Barszczyk, który w pracy jest raczej gościem, pracuje w wytartych portkach, butach typu adidasy i koszulkach sportowych, dostałem odpowiedź, ze komendant Stefan Kowalewski wydał zarządzenie pozwalające na wykonywanie pracy w ubraniach innych niż umundurowanie. Po raz kolejny okazało się, że przepisy ustaw i rozporządzeń Stefan Kowalewski ma za nic. Pracowników PSŁ obowiązuje bowiem zapis art. 36 Prawa Łowieckiego. Po raz kolejny komendant przekroczył swoje uprawnienia i zezwalając oficjalnie na inne niż nakazuje ustawa zachowania strażników, nie dopełnił swoich obowiązków. Także i tym razem jak i w przypadkach znajdujących zakończenie wniesieniem aktu oskarżenia Stefan Kowalewski korzysta z parasola ochronnego i póki co Wojewoda Lubelski wniosków żadnych nie wyciąga. Żadnych wniosków Wojewoda nie wyciągnął z faktu, że wbrew zapisom prawa PSŁ posługiwała się pojazdami nie oznakowanymi. Określone znaki straży łowieckiej przyczepiali na magnesach dopiero wówczas, gdy chcieli się pokazać jako „władza”. Podobnie z umundurowaniem. Jak twierdzi strażnik Marek Barszczyk, oznaki straży łowieckiej przyczepiali na tzw. rzepy wówczas, gdy przystępowali do legitymowania. Twierdzi, ze takie rozwiązania pozwalało na bardziej efektywne działania. Jednak i ta recepta nie pomogła skoro jedynymi „osiągnięciami" PSŁ są zaledwie trzy mandaty „łowieckie” i kilka za deptanie storczyków.
Brudy przykryje propagandą
Jedynym skutkiem licznych krytycznych uwag kierowanych pod adresem pracy komendanta Stefana Kowalewskiego jest wywołanie pragnienia sukcesu medialnego dla choćby częściowego zniwelowania negatywnego odium jakie nad PSŁ w Lublinie wisi. W asyście kamer lokalnej TVP oraz kamer TV internetowej przeprowadzono akcję zbierania wnyków relacje z których można obejrzeć w linkach Forum. Z relacji tych można wyciągnąć wniosek, że strażnik Grzegorz Flor oraz komendant Stefan Kowalewski przeprowadzili akcję zbierania wnyków. Okazuje się także, że niezrealizowaną nakazaną ustawą współpracę z PZŁ i policją Stefan Kowalewski rekompensuje sobie współpracą z wybranym przez siebie stowarzyszeniem „Zielona swoboda”. Z tym to właśnie stowarzyszeniem, w ciągu zaledwie kilku godzin, zebrano około 100 wnyków. Stefan Kowalewski osobiście zademonstrował zasadę działania żelaz wtykając w napięty mechanizm kawałek kija. Wystąpił przy tym w mundurze galowym przykrytym cywilną burką.
Mało nas a sukces wielki
Ilość zebranych wnyków oraz żelaza zademonstrowane przez komendanta zrobiły silne wrażenie, którego nie był w stanie zamazać niewyraźny głos komendanta wygłaszającego mało medialne pod względem tylu i sensu zdania. Dobrze, że inne stacje TV wycięły ten fragment podczas montażu pozostawiając jedynie logiczny i podawany w sposób wyraźny i sensowny wywód strażnika Grzegorza Flora. Mnie zastanowiła zarówno ilość jak i wszechstronne zastosowanie zebranych sideł. Na ekranie TV dostrzegłem bowiem zarówno wspomniane żelaza jak i druciane wnyki oraz siatki na ryby. Zastanowiło mnie także, jak tak mała ilość ludzi w zaledwie kilka godzin wyszukała skrzętnie skrywane przez chyba doświadczonych kłusowników taką wielką ilość wnyków. Postanowiłem zapytać Marcina Chomika ze stowarzyszenia „Zielona swoboda” biorącego udział w tejże akcji, jak wyglądał jej przebieg. Okazało się, że w „akcji” wzięło udział dwu członków stowarzyszenia czyli on sam wraz kolegą, którego nazwiska wymienić nie chciał. Współdziałali z PSŁ tzn. z jednym ze strażników Grzegorzem Florem, który przyjechał pojazdem służbowym w jednoosobowym patrolu. Komendant Stefan Kowalewski w tej akcji udziału nie brał. Grzegorz Flor zabrał wnyki i powrócił do Lublina. Zapytałem Marcina Chomiuka jak wytłumaczyć fakt, że zaledwie trzy osoby w bardzo krótkim czasie zebrało taką ilość wnyków oraz dlaczego przypominają one żelaza i wnyki w galerii jego strony internetowej, przerwał rozmowę tłumacząc się jazdą samochodem i koniecznością wykonania jakichś pilnych czynności. Gdy zadzwoniłem po nakazanych 5 minutach telefon był już wyłączony.
Trochę prawdy
Ustaliłem, że „akcja” miała miejsce w środę, a nie w czwartek jak podaje do kamery niezorientowany nawet co do czasu działań swoich podwładnych komendant Stefan Kowalewski. Po przyjeździe Grzegorza Flora do Lublina, biuro prasowe wojewody zwołano ekipy telewizyjne i w piątek na dziedzińcu Urzędu Wojewódzkiego z udziałem Grzegorza Flora i Stefana Kowalewskiego nakręcono tzw. „setki” czyli wypowiedzi postaci z pełną synchronizacją dźwięku. Stefan Kowalewski „podpiął się” do tych czynności nie mając żadnego wkładu w tych działaniach. Dla nadania „prawdziwości” wypowiedziom ekipa TV i pojazd PSŁ udały się do pobliskiego lasu gdzie wykonano zdjęcia w scenerii leśnej. Grzegorz Flor wyładował przechowywany w samochodzie od środy przejęte w Michowie wnyki i żelaza, jeden z nich przyczepił do drzewa demonstrując sposób jego ustawiania, a Stefan Kowalewski demonstrował działanie żelaza. W taki sposób, nie wkładając żadnego wysiłku ani pomysłu Stefan Kowalewski chciał wywołać wrażenie wielkiego sukcesu.
Zamiast epilogu
Rolę stowarzyszenia „Zielona swoboda”, które w mojej ocenie zebrało, a następnie przekazało Państwowej Straży Łowieckiej zasadniczą część tych wnyków, jakby pominięto kwitując ją zaledwie wymienieniem nazwy. Fatalny, kłamliwy w treści i nieuzasadniony występ komendanta Stefana Kowalewskiego w TV wzbudził pośród braci myśliwskiej jedynie odruch politowania i wzruszenia ramion. Tym samym w poczet komendantów Stefan Kowalewski wpisał się jako drugi już komendant PSŁ w Lublinie, wyjątkowo niemedialny, niekompetentny i nieudolny, który jedynie co potrafi to dobitnie nawet w mediach pokazać i udowodnić, że Państwową Strażą Łowiecką kierować nie potrafi. I w tym jednym przyznaję mu 100% racji.
|