Środa, 15 dzień września.
Dziś zaczyna się tu sezon polowań. Gdy to piszę już w domu, w Polsce, wiem, że tego dnia zginęli w katastrofie śmigłowca dwaj nasi Koledzy z Legnicy, którzy polowali w dalekiej Jakucji, w dorzeczu Kołymy. Na drugim końcu świata.
Niezbadane są wyroki Opatrzności!
Wyjeżdżamy z Pawłem, pakując broń do ATV. Sztucerek .22LR na jarząbki i dwunastkę z krótkimi lufami, którą Pawel załaduje brenekami, by ubezpieczać mnie przed atakiem niedźwiedzia. Podobno jest ich tu mniej więcej tyle, co jarząbków, ale w przeciwieństwie do nich są bardziej płochliwe i w porę odchodzą od ścieżki.
Podjeżdżamy szutrową drogą, mijając się z sąsiadką, która idzie na codzienny spacer. Za paskiem ma przytroczony pojemnik z pieprzem, rozpyla odstraszający obłok na ok. 6 m. Zostawiamy pojazd co kilkaset metrów i szukamy jarząbków. Czasem, szczególnie po deszczu, gdy wyjrzy słońce, siedzą na drodze susząc piórka. Wtedy podchodzę go na 5 m.
Niekiedy, gdy podejdę za blisko, lub gdy poderwał się wcześniej, zajmuje pozycję na drzewie. Podchodzę wtedy tak, by widzieć go na tle nieba. Joe opowiadał, że sprytny kogutek uchylał głowę, gdy pocisk bzyknął mu koło ucha. Ale się nie zrywał. Nic dziwnego, że mówią na niego: Stupid hen (głupia kura).
Znów podjeżdżamy kawałek. Przed nami widać ciemną plamkę w koleinie. Paweł zatrzymuje się, zsiadam z ATV, podchodzę. Już mam dwa kogutki, Paweł robi mi zdjęcie.
Za chwilę z przeciwnej strony słychać szum silników, przejeżdżają tacy sami łowcy jak my, na quadach. Zatrzymują się. Haj, haj! Nic nie ustrzelili, ale uśmiechnięci. Jeden z nich mówi do mnie: Widziałem Cię w ubiegłym roku! Ofkoz! – przekrzykuję ryk silnika i zdążyliśmy tylko pomachać ręką. Pewnie nigdy więcej się nie spotkamy!
Dalej nie jedziemy, Paweł skręca w boczną, ledwie widoczną ścieżkę. Zostawiamy pojazd, idziemy jakimś wydeptanym nie wiadomo przez kogo lub przez co, zarośniętym traktem. Tu też strzelam jarząbka, tym razem kurka.
Podchodzimy na niewielkie wzniesienie, okazuje się ono być obramowaniem lustra wody. Spoglądam ponad rachitycznymi świerkami, dookoła wzgórza, wszędzie świerki, świerki, jest tylko kilka niewielkich brzózek. W dole jezioro! Ciemne, tajemnicze, puste! W myśli, tylko na własny użytek nazywam je Spruce Lake. Bo tu prawie wszystko jest świerkowe, jarząbek też! Sto metrów od brzegu pokazuje się na tafli loon, słychać przez chwilę jego fletowy głos, za chwilę daje nurka. Bo to nur! Jeden z symboli Kanady, ma nawet, podobnie jak niedźwiedź, łoś i bóbr, pomniki. Toń jeziora ma barwę ciemną, prawie granatową. Stoję na wzgórzu, zapatrzony w dal i zasłuchany! Tę ciszę słychać!
Sto, dwieście lat temu wędrowali tędy pionierzy odkrywający ten kraj. Czy któryś z nich był też na tym wzgórzu? Którędy poszedł czy popłynął?
Przypominam sobie opowiadanie Londona Wyga. Krzysztof Bellew Zawierucha przemierzał w tej pustce śnieżnej całe mile, by odkryć Jezioro Niespodzianek. Na dnie tego jeziora spoczywało ponoć złoto. Można je było zbierać gołymi rękami, złote bryły jak kamienie!
Bezmierną ciszę raz tylko przerwałem zawołaniem! Ohooo!
I jak poeta w Stepach Akermańskich odpowiedziałem sam sobie:
Jedźmy, nikt nie woła!
Wracamy. Jeszcze po drodze strzelam ze śrutówki, pudłuję śmiesznie do kurki siedzącej na gałęzi. Ale jak tu trafić z 5 m do takiej małej kurki? Dlatego tu strzela się kulą.
Żeby zrozumieć polowanie w Kanadzie, trzeba zrozumieć mentalność społeczeństwa. Polowanie służyło tu zawsze potrzebom bytowym. Gdyby ktoś chciał zaprowadzić w Ontario czy w jakiejkolwiek innej prowincji nasz system, w którym wszyscy odżegnują się od chęci zdobycia mięsa, marząc tylko o rosochatym trofeum, takie łowiectwo nie przetrwałoby roku. Zostałoby zakazane jak par force w Anglii. Jedynym zrozumiałym i akceptowalnym przez społeczeństwo uzasadnieniem jest polowanie dla mięsa!
Dlaczego polujesz? – pyta Cię Kanadyjczyk.
- Bo mam pustą zamrażarkę!
- OK!
Jasne, zrozumiałe, bez zakłamania! Nie wmawiaj mu, że jedziesz 5 tysięcy kilometrów, by strzelić ptaszka, z którego wyrwiesz dziesięć piórek, by zrobić wisiorek.
Taki głupi to on nie jest!
W domu Joe pokazuje mi, jak szybko i bez kłopotu oprawić zdobycz! Dwa szarpnięcia palcami i czyste mięso z piersi i udka zostają na stole, resztą zadowoli się Uzik.
A wieczorem, po kąpieli, przy szklaneczce świetnej kanadyjskiej whisky znów długie opowieści Józka i wspomnienia Grażyny.
Szczęśliwi ludzie w szczęśliwym kraju! Darz Wam Bór!
|