DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: jani30-10-2007
Trzeci reportaż z wojażu

Droga na północ

Wyjeżdżamy z St. Catharines o świcie. Pojemniki z naszymi rzeczami już zapakowane do przyczepki, Uzik w swojej klatce leży zwinięty w kłębek na dywaniku i drzemie.
Joe siada za kierownicą swego pożeracza kilometrów (tydzień wcześniej wrócił z kampu, do którego znów jedziemy).
W jedną stronę 900 km.
Uhonorowano mnie miejscem obok kierowcy, choć się wymawiałem.
Na miejsce dotrzemy późnym popołudniem. To tak, jakbyśmy z Ustrzyk Górnych jechali do Szczecina. Tu jest blisko, jeśli dojeżdża się tego samego dnia, jeśli nie trzeba nocować po drodze.
Okrążamy jezioro Ontario, na północnym brzegu leży Toronto. Wpadamy w kłębowisko autostrad: plątanina zjazdów, rozjazdów, tuneli, wiaduktów i estakad. Już dawno straciłem orientację przestrzenną, sam zginąłbym marnie. Ale oznakowanie dróg i kierunków bezbłędne: numery tras i nazwy miejscowości czytelne i widoczne z daleka. Nikt nie pomazał czarnym sprayem tablic, nikt nie wyrwał drogowskazów i znaków. Łatwo to tam zrobić: warstwa gleby jest cienka; nie da się wkopać słupków, więc stoją na betonowych stopkach. Niektóre zakotwiczone stalowymi linami. Widocznie tam nie skupują złomu!
Mijamy Hamilton, Burlington, Oakville, Mississauga (dopiero po powrocie do Polski dowiaduję się, że tam mieszka kuzynka FrYcA, kolegi z naszego forum). W Toronto skręcamy na północ, ciągle autostrada, autostrada, autostrada. Nie dwa paski dziurawego asfaltu, ale trzy, cztery lub pięć szerokich pasów ruchu. I to na przestrzeni może dwustu kilometrów. Dalej też piękna droga, na pewno lepsza niż z Kutna do Warszawy. Dokoła skalisty teren, bagna i woda, woda: Joe mówi, że ćwierć miliona jezior, więc mu wierzę.
Sterczące na kilkanaście metrów skały rozsadzono dynamitem, gruzem zasypano wgłębienia: nic się jakoś do tej pory nie zapadło ani nie pękło. W moim rodzinnym mieście wiadukt remontowano dwa lata. Tam to trwa trzy tygodnie. I to tylko nocą, w dzień otwiera się przejazd.
Aż się wyć chce z żalu!

I znów puszcza, ale powoli daje o sobie znać tundra. Rachitycznieją świerki, coraz więcej suchych kikutów drzew. Nie wyrastają wysoko: te, co wyrosły przewraca wiatr. Co pewien czas zwiastun nowej miejscowości, jakieś Lake's lub Creek. Rozbawia mnie jedna z tablic: 1200 mieszkańców, do centrum 42 km! Ha ha, metropolia. Ale śmiech mi przechodzi, gdy tam wjeżdżamy. Kościół, Policja, sklep i szpital. Taki na 10 łóżek. Lekarz i 2 pielęgniarki. Służba zdrowia, leki i zabiegi są bezpłatne. Przed szpitalem lądowisko dla śmigłowca. Nie śmiałem zapytać, czy szpital ma długi.
Opowiadam współtowarzyszom podróży, że w tych stronach dzieje się akcja Curwoodowskiej powieści, która jest częstym motywem moich rozmów. No i właśnie mijamy Kenogami. Kto czytał Łowców wilków, ten wie. Ale to nie to Kenogami, powieściowe nad jeziorem Nippigon jest 200 kilometrów na West. Mimo to Joe fotografuje mnie pod tablicą.
Już całkiem tundra wokół. Jeziora z maleńkimi wysepkami, na których stoją malownicze domki. Obok jednej z wysepek na wodzie pływający niby "barak". To garaż, taki wodny garaż. Tu właściciel "parkuje" swoją łódź. Nie chcę już powtarzać, że tu się nie zamyka nawet garażu na wodzie. Ale za to przed każdą ludzką siedzibą narodowa flaga; czerwony liść klonu dumnie powiewa przed parterowymi domami.

Dojeżdżamy do Cochrane. Dalej na północ się nie pojedzie, można pieszo. Droga prowadzi na wschód lub zachód. My jedziemy na zachód. Ale przedtem robię sobie fotkę pod pomnikiem białego niedźwiedzia. Wjeżdżamy w jego krainę. Dużo w Kanadzie takich pomników.
Wysnułem więc wniosek i stworzyłem teorię praktycyzmu. Kanadyjczycy są bardzo praktyczni. U nich wszystko robi się dla ludzi i ich wygody. Przez 16 dni moich tam wojaży widziałem tylko jeden pomnik człowieka, generała, który pokonał w bitwie Amerykanów. On wznosi się nad Niagara Falls. Pozostałe pomniki są wizerunkami zwierząt: niedźwiedzia, łosia, loona (to nasz nur) i bobra. Rozsądne, bo nie trzeba ich (tych pomników) burzyć po zmianach władzy! Jedno z mijanych małych miasteczek miało trzy ulice: First St., Second St. i Trzecią ulicę. W jakimś naszym powiatowym grajdole spotkałem Ulicę Imienia Siedemnastego Pułku Ochotniczych Wozów Drabiniastych. Przynajmniej koperta zapisana, jak się list adresuje!

Autostrada skończyła się, ale droga jeszcze lepsza niż do Warszawy.
Po pięciuset kilometrach nagle zmienia się krajobraz. Znikają wzniesienia, skały i bagna, wjeżdżamy na równinę. To miejscowość New Liskeard. Na polach zboża, niezbyt wysoka kukurydza, jakieś nieznane mi rośliny, coś jak proso i gryka. Tuż przy drodze, 20 może 30 metrów stadka gęsi kanadyjskiej, niesłusznie nazywanej berniklą. Pamiętam tę gęś z filmu, w którym latały za awionetką. Żerują na rżyskach. Nikt na nie nie poluje, choć pewnie w co drugim samochodzie jadącym na północ arsenał. Bo tu się nie strzela!

Dojeżdżamy do Smooth Rock Falls, by wkrótce skręcić na ostatni odcinek drogi: 20 km szutrowej nawierzchni prowadzącej do 9 campów. Tę drogę zimą odśnieża zarząd miasta, choć tam mieszka jedna Rodzina. A ściślej Bag z żoną, która spaceruje po ścieżkach z rozpylaczem pieprzu. To na niespodziewany atak niedźwiedzia. Ja wychodziłem na podwórko Campu Starskich z dubeltówką. Też z powodu niedźwiedzi.
Wjazd przez bramę znaną z fotek w galerii, szybko rozpakowujemy bagaże i Joe wyprowadza ATV z garażu. Zaczyna padać deszcz. Ale co tam deszcz! Ja tu jechałem 7 tys. kilometrów, żaden deszcz mnie nie przestraszy. Jarząbki strzela się od jutra, 15 września. Dziś jest czternasty.
Siadamy z Joe na squada i jedziemy na objazd łowiska.
Fajne łowisko: aż do bieguna żywej duszy, no może poza kilkoma domkami. Jeden z nich nazywa się Fort Hope!
Dla mnie to już nie nadzieja, to się spełniło!
W strugach deszczu i bryzgach błota spod kół, w szaleńczej jeździe przez bezdroża mój przyjaciel Joe pokazał mi, gdzie od jutra będziemy polować. Wokół nieprzebyty gąszcz, plątanina zwalonych drzew, głazów jak po trzęsieniu ziemi, wykrotów i bagien. Zjechanie z dziurawej ścieżki grozi utknięciem. Woda leje się za kołnierz, kaptur kurtki już dawno zerwał pęd powietrza. Czuję, że woda z góry i z dołu spotkały się gdzieś w okolicy pasa. A pewnie tu i tam siedzi na drzewie jarząbek, ale go w ciemnościach nie widać. Za to na pewno widać niedźwiedzia, a właściwie to, co zostawił! Szczęśliwie, że nie chlapnęlo na nas, rozjechane kołami ATV!
Po 2 godzinach wracamy do campu. Ogień bucha w kominku, więc rozkładamy ubrania do wysuszenia: rano z Pawłem na jarząbki!
Jeszcze tylko kąpiel, kolacja.
A potem ze szklaneczką szkockiej długo w noc słucham opowieści jak z bajki.
Opowieść snuje niezrównany gawędziarz, znawca tamtejszej przyrody i kultury, Joe Wspaniały!
Potem druga szklaneczka i spać!
Jak bardzo chciałbym tam wrócić! Grażyna i Joe, zaprosicie?
Darz bór!




20-12-2007 17:29janiPrzecież wymyśliłem IV Reportaż... ale sądząc po komentarzach (ich braku), domyśliłem się, że... albo instrument niestrojny, czy się muzyk myli? A może za długo o jednym? Znudziło się czytać!
20-12-2007 13:55deer.hunterOj myśli, myśli..... I pewnie coś wymyśli....
06-11-2007 13:28BrakarzJanie, po przeczytaniu Twego kolejnego, ciekawego, reportażu muszę przyznać, że jednej rzeczy Kol. Józefowi i Kanadyjczykom zazdroszczę, a mianowicie : Normalności, właśnie takiej przez duże N, której my, nawet za kilka pokoleń, nie osiągniemy. Prawdą jest również to, że kanadyjska whisky w niczym nie ustępuje irlandzkiej, czy szkockiej.
Darz bór, Piotr.
30-10-2007 19:21janiMoi Drodzy! Pisząc szkocka miałem na myśli oczywiście whisky, a przejęzyczenie nie pozwoliło napisać, że to kanadyjska. Wyborna w wybornym towarzystwie! A najbardziej rozczulają mnie pytania po powrocie do domu: Taaakie ptaszki?? :-)))
30-10-2007 16:27Jozef StarskiOczywiście "Jani", że Cię zaprosimy i... już zapraszamy do ponownego przyjazdu. Co do tekstu, to chciałbym tylko trochę usciślić co piliśmy. Wiem, że Ty to określasz "szkocka", ale może to być trochę mylące dla niektórych czytelników, bo pomyślą, że popieram i piję jakaś gorszą whisky, skoro mamy lepszą, kanadyjską "Crown Royal". Ta była w "użyciu"...Swego czasu, nawet Andrzej Skawiński zwolennik irlandzkiej whisky, przekonał się do tej kanadyjskiej...Na zdrowie! Pisz następne odcinki, bo niektórzy z niecierpliwością na nie czekają jak np."Deer Hunter", który jeszcze tej kanadyjskiej whisky nie posmakował...a też nosi w sercu marzenia...

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.