DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: krogulec23-02-2006
Wariat

Wariat!!! – powiedziała patrząc jak się pakuję.
Plecak, latarka, grzałka do rąk, termos, dwa noże na zapas, kawałek rzemienia do wiązania, sweter, dwa worki foliowe, folia pęcherzykowa pod tyłek...
Czy ty naprawdę nie wiesz na co pieniędze wyrzucać?!!! – ciągnęła, patrząc jak wsadzam sztucer do futerału... parę kulek dodatkowo - mogą się przydać, naoliwiona szmatka w kiesz...
Rozbijasz tylko auto po tych wertepach! Zobacz jaka mgła się robi... czy rozsądny człowiek jedzie w taką porę do lasu?!!!... nic mnie nie słuchasz!!!
Wolałem milczeć.
Gwizdnąłem w sobie specyficzny sposób. Gajowa pojawiła się jak duch z drugiego pokoju. Wiedziała, po co ją wołam. Smycz w rękę, koc dla psa pod pachę i tak za dużo...

Wyszliśmy w zaczynający się mrok. Styczniowa odwilż - niby mgła, niby mżawka. Ładujemy się do samochodu: sztucer, kocyk rozścielony. Gajowa wiedząc, że czeka ją dłuższe siedzenie na zimnie, przed wejściem do samochodu rozkraczyła się załatwiając swoją potrzebę „na zaś”... rozumieliśmy się bez słów. Jeszcze tylko trzeba było zmylić bełkotliwego sąsiada, co to opowiada zawsze na widok moich psów o pułkowniku z wojska, co go na kaczki wziął i on strzelał i kaczki spadały, a pułkownik się wściekł, no i miał takiego psa jak mój... znałem tę historię prawie na wyrywki, ale emeryt wystawał przed klatką w świątek piątek i jak mnie widział, to zaczynał zawsze to samo, a szczególnie po paru głębszych, a że budowlaniec były to...
Ech tam ........

Droga minęła błyskawicznie, mimo śniegowych kolein i muld. Wpis do dziennika. Zimą prawie cały czas w to samo miejsce... dołek koło kamienia, albo Zaborowo zwyżka, albo łąki koło asfaltu... tym razem dołek. Była tam zwyżka i małe nęcisko z sypaną pod owsianą słomę i plastry z sosny kukurydzą... Śnieg jakby osiadł, ale i tak było go jeszcze dużo, na tyle aby się zapadać na dojeździe. Samochód postawiłem w rozszerzeniu drogi. Uchylone lekko okienko dla suki dawało szansę, że nie będzie całkowicie zaparowny od środka. I tak położy się zaraz na siedzeniu kierowcy... zawsze to robiła, kiedy mnie nie było.
Plecak, sztucer, ciche zamknięcie drzwi. Lornetka na szyję, pastorał w rękę... czynności wielokroć powtarzane wykonuje się już tak schematycznie, że nie trzeba pamiętać o niczym... Człowiek łapie pustkę jak czegoś nie ma.
Jeszcze tylko folia pod tyłek, tym razem w kieszeń, aby na zwyżce położyć na zalodziałe siedzisko.
Podchód i wilgoć padająca na twarz powodowała, że w uszach brzmiały słowa mojej ślubnej, jak dzwonki na koniec przerwy w szkole... za tą górką, tam na podejściu już zaczyna się polowanie... nie raz było tak, że wychodziłem wprost na watachę...
Godzina była 17 z groszem. Jak gdzieś zaległy w pobliżu, to pewnie przyjdą lada moment, chyba że rozwożono coś po paśnikach. Wychynąłem za wzgórka... lornetka, uspokojenie oddechu... ach te fajki, kiedy się z nimi rozstanę...
Nic... cisza, lekkie smagnięcie wiatrem. Ciemno się prawie zrobiło mimo, że księżyc za dwa dni w pełni... mgła rzeczywiście ograniczała widoczność do 60 - 70 m. Wlazłem na drabinę, odgarnąłem wczorajszy mokry śnieg do warstwy lodu pod spodem...

* * *
Mgła raz tężała, to znowu rozstępowała się. Lekki wiaterek owiewał. Czas leciał i za wyjątkiem odzywającego się od czasu do czasu puszczyka słychać było tylko sporadyczne klapnięcia mokrego śniegu zsuwającego się z drzew...
Walcząc z monotonią, przed oczami na ogół przelatują różne obrazy z czasów dawnych i bliższych, podśpiewujesz pod nosem, ćmisz któregoś z rzędu zażegnując się, że to może ostatni, albo od jutra to nie... Czasami wpadnie niespodziewanie parę "zdrowasiek", a jak zgrzyt zaraz potem byłe narzeczone stoją w szeregu... Po pewnym czasie nie wiesz, ani który papieros, ani która godzina... Senność miesza się z jawą, okulary mokre od kropel mgły i mżawki... Wchodzisz do kuchni, robisz kawę, siadasz przy stole i tylko te kroki jakieś takie śniegowo - lepkie... cholera, toż to dzik na 50 - 60 m przed tobą właśnie zaczyna dobierać się do kołków pod które sypana jest kukurydza... Obudź się chłopie!

Okulary na czoło, lornetka do oczu... jest... co to za kaban?... loszka źle stoi, obróćże się... chyba jednak odyńczak ... no... na 99 % przelatek, ale czemu sam? No tak, była zbiorówka, były strzały do watachy, musiał odbić... przelatek... na pewno nie loszka... widać pędzel...
Sztucer w rękę, luneta do oka... aha! jeszcze klapka do góry... cholera, osłona odskakuje z dość głośnym mlaśnięciem... dzik podniósł łeb, jakby zaczął wietrzyć podstęp. W lunecie łapię komorę... broń opieram o przełożony od podpórki do podpórki pastorał... bezpiecznik... spust i naciskając słyszę jak iglica spada w próżnię... o kurcze! Aleś załadował koleś sobie broń, pomyślałem. Jak najciszej można hebluję zamkiem „Baśki”. Znowu poniesiony gwizd zdaje się wietrzyć. Dzik robi lekki zwrot na lewo, szybko komora... teraz nie ma czasu... podniesiony chyb i chwost daje znać, że zaraz się zerwie... spust już bez zabezpieczenia... huk... zryw... cisza...
Przez moment nie widzę nic: mgła, odbite światło, optyka pokrywa się coraz bardziej mgiełką rosy... niby prawie pełnia, ale szkoda słów... ciemno nawet, jak na śnieżną noc.

Patrzę na nęcisko - pusto... ani śladu dzika. Gdzieś tam jeszcze przez moment słychać łamanie gałęzi. Papieros i krótkie westchnienie do św. Huberta, aby był jakikolwiek ślad, na miejscu, aby był zestrzał, aby było cokolwiek wskazujące na...
Po prawej młodnik, po lewej młodnik. Śnieg, strzał i pójście dzika bez wyraźnego zaznaczenia nie zapowiadało sielanki... Wariat, wariat słyszałem bezustannie... wariat.
Papieros, parę "sztachów" sprowadza mnie na ziemię... jeszcze ze dwie "zdrowaśki" i schodzę. Plecak wisi na drabinie. Część kurtek też zdejmuję i idę na zestrzał... Ślady jak ślady, nic pewnego. Tu stał, tu ruszył, tu poszedł... brak farby, wierzgnięcia... jakby zero reakcji... kurde, pudło czy co?! Niemożliwe. Jeszcze raz w to samo miejsce prawie na kolanach macam śnieg w świetle latarki... niemożliwe... tu wszedł... w młodnik. Nie no, przecież nie wlezę i nie ruszę go, jeżeli zaległ. Kręcę się trochę bezradnie.

Zbieram klamoty idę do samochodu po Gajową. Po otworzeniu samochodu lekkie mlaśnięcie mnie w szyję. Podczas pakowania do środka plecaka i zdjętych kurtek sprowadza mnie na ziemię. Masz przecież nos Gajowa, pomagaj... pomyślałem... otok na szyję... Gajowa wyskoczyła raźno i rozkraczyła się swoim suczym zwyczajem. To mi uprzytomniło, że to już ze cztery godziny minęły, jak wyjechaliśmy z domu...
Idę na zestrzał, pokazuję miejsce. Gajowa obwąchała i zamiast po śladach rapci odciśniętych na śniegu, ciągnie w głąb łąki i pod górkę w młodnik...
Ot durnoto, toż ci pokazuję, gdzie przelatek wlazł. Naprowadzam na domniemane miejsce zestrzału. Gajowa kręci się, patrzy na mnie i ciągnie gdzie poprzednim razem...
Po paru takich przepychankach siadam na śniegu i zapalam papierosa. Gajową zdejmuję z otoku i puszczam luzem... a idź w cholerę, przecież pokazuję, gdzie poszedł... sam powoli włażę, ze świecącą czołówką prawie na czworakach w pierwsze metry młodnika. Zero farby, suka ciągnie gdzieś na bok - pewnie wyczuwa gdzieś sarny, bo lubią tu leżeć...
Wracam jednak na łąkę. Gajowa przez moment plącze mi się pod nogami, a następnie czmycha w młodnik w miejscu, gdzie ciągnęła wcześniej. Za moment słychać jej basowe szczekanie... o kurcze głosi dzika... biegiem w tamto miejsce. Około 10 m wewnątrz od krawędzi młodnika, wbity między świerki leżał przelatek... Gajowa naszczekując przywarowała i dopadała do chyba martwego już dzika. Na śniegu widać było nieliczne krople farby, natomiast spod dzika wypływała lekko parująca kałuża. Strzał był idealnie na komorę, ale farbowanie dopiero po 30 m... cóż i tak bywa.
* * *
Weszliśmy do domu cicho jak tylko można było. Mimo pierwszej w nocy usłyszałem jak spod kołdry zapytała - i jak tam?
Szeptem powiedziałem - Gajowa znalazła mi dzika...
Wariat... usłyszałem, ale wypowiedziane z lekką satysfakcją... a potem zaraz miarowy oddech głębokiego snu.




25-02-2006 03:18TrapperLadnie piszesz chlopie.
23-02-2006 16:16wsteczniakOto przykład jak powstają plagiaty. Bejkę na Gajową zamienił i myśli, że Mu się uda. Drogo za pierwowzór zabulisz i to w najbardziej procentowej mamonie.
A Ulemu to - sadysto - w domu zostać kazałeś ?
23-02-2006 15:05aarcimBardzo miłe wspomnienie łowieckie z dużą dozą realizmu zwłaszcza jeżeli chodzi o zachowanie żony. Prosimy o kolejne.
23-02-2006 13:55Alej.....Limeryk o Wariacie ... -

Pewien Wariat, znacie, z Olsztyna
Zwykle łowy wieczorem zaczyna.
Gdy, już po ciemku, rusza na nie
Nie interesują, podobno, Go panie
Lecz, podobno, dzika zwierzyna ... ???
23-02-2006 13:52ULMUSniezłe Krogulcze ... rzeczywiste niemalże .. jakbym tak był.
Jak czytam takie opowiadanka to mi sie wydaje że staż mi sie nigdy nie skończy :)
23-02-2006 12:45madmaGratuluję Krogulcze przygody i pióra. Czytając takie opowiadania przechodzi mnie zawsze jakiś dziwny dreszczyk, tak jakbym to sam w przygodzie uczestniczył i doświadczał tego "wariactwa". Pozdrawiam

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.