|
autor: rubens30-03-2006 Pojawił się jak zdjąłem spodnie... i jednak pies miał rację...
|
Zanim zdjąłem spodnie i okazało się, że pies miał racje, siedziałem jak św. Hubert przykazał na ambonie, a poświata księżyca rzucala mroczne światło na pole, na którym jeszcze niedawno kukurydza była schronieniem niejednej watachy dzików. Listopadowa noc była mroźna, więc licząc się z możliwością całonocnego czuwania miałem na sobie bodajże wszystkie ciepłe ciuchy, jakie znalazłem w myśliwskiej szafie. Ale i tak nie było mi gorąco...
Wtem, po drugiej stronie pola, za pagórkiem, rozległ się niewyraźny dźwięk, który jednak dla pobudzonej wyobraźni myśliwego brzmiał niczym najpiękniejsza muzyka. Brzmiał jak… kwiczenie dzików. Ale dlaczego tak przeraźliwie? Chyba nie mam omamów? Po paru minutach i kotłowaninie myśli zapadła decyzja – idę po ojca, który siedzi na sąsiedniej ambonie, ma przecież wieloletnie doświadczenia z kabanami. Zdziwienie ojca przerodzilo się w podniecenie, gdy podeszliśmy troche bliżej i usłyszał to, co ja. Podkręcił wąsa i rzucił:
- Niesamowite, tak to tylko mogą kwiczeć odyńce w czasie huczki. Obejdziemy pole i pójdziemy skrajem lasu, przy jeziorze. Wtedy nas nie wyczują...
Po przejściu 200 m zatrzymałem ojca i poprosiłem o zdjęcie spodni – nastawiał się na zasiadkę i miał, moim zdaniem, zdecydowanie zbyt szeleszczące spodnie na podchód. Najpierw oponowal, jednak widzac moje zacietrzewienie ustąpił, bąkając pod nosem coś o przewrażliwieniu… Ja też zdjąłem kurtkę, sweter i jedną parę spodni. Miałem ich na sobie jeszcze kilka… Ruszyliśmy dalej.
Nagle usłyszałem szelest wśród drzew, pomiedzy nami a jeziorem, które było oddalone od nas ok. 40 m. Do kwiczących dzików mieliśmy jeszcze daleko, ale wydawalo mi się, że coś się poruszyło w czeluści po naszej lewej stronie. Zatrzymałem ojca i poprosiłem, aby nasłuchiwał. Po chwili też usłyszał szelest i podniósł lornetkę do oczu, patrząc na granicę lasu i pola przed nami. Gdy podnosiłem lornetkę usłyszałem szept ojca:
- Dzik! Strzelaj!
Zanim opuściłem lornetke, ukląkłem i się złożyłem, usłyszałem ponaglające:
- Strzelaj, bo wraca do lasu!
Gdy krzyż lunety zatrzymał się na komorze, dzik był już zwrócony gwizdem w strone lasu, ale jeszcze stał i nie zarejestrowałem poruszenia się zwierza w momencie ciągnięcia za spust. Padł strzał! Dzik zniknął wśród drzew. Było słychać łamanie gałęzi i… nagle zapanowała cisza. Staliśmy jeszcze dłuższą chwilę. Do świtu było parę godzin, zatem udaliśmy się do oddalonej o kilkaset metrów kwatery myśliwskiej, aby wrócić o świcie z Rubensem.
- Siad, zostań! Mój szorstkowłosy jamnik usiadł, ale widac było, że aż cały kipi. Podszedłem do zestrzału i po chwili zlokalizowałem farbę. Wróciłem do psa i zamieniłem smycz na otok. Podłożony na zestrzał ruszył ostro, szczekając wpadł do lasu, zbiegl ze stromej skarpy w kierunku jeziora. Starałem się utrzymać otok i nie spaść ze skarpy. Pies podbiegł do brzegu i zatrzymał się, lustrując głębię Betynia. Doszedłem do niego i stwierdziwszy chwilę zwątpienia u mego tropowca kazałem mu szukac dzika, odciągając go od wody. Wtedy on cofnął się do połowy skarpy i ruszył skomląc wzdłuż skarpy jakby ciągnął zaprzeg, narażając tym samym drugi koniec otoku na utrate równowagi, tudzież szczęki. Balansowanie na skarpie w pogoni za ujadającym "jamnikohaskim" ciągnęło się dobre 500 m, po czym spuściłem go ze smyczy. Pies pięknie głosi martwego zwierza, więc oczekiwałem z bijącym sercem na upragnione oszczekiwanie, ale w lesie panowała cisza. Rubens wrócił po 20 minutach, a jego zachowanie nie wskazywało na znalezienie dzika. Nie powiedziałem mu tego, ale – delikatnie to ujmując - stan mojego ducha był daleki od szczęśliwości…
Cofnęliśmy się na zestrzał, gdzie ojciec w międzyczasie ustalił, iz farba prowadziła w doł skarpy do jeziora. Nie było jej dużo, pojedyncze krople, ale wyraźnie wskazywała na jedyny możliwy scenariusz: dzik wszedł do jeziora. Na brzegu widać było więcej farby, w miejscu, gdzie prawdopodobnie zsuwał się do wody. Po sprawdzeniu, że wzdłuż skarpy pies poszedł za pozostałymi, zdrowymi dzikami oraz, że po obu stronach od miejsca wejścia do wody dzik nie wyszedł z powrotem na brzeg, pozostało mi tylko spojrzeć swemu psu głęboko w te mądre oczy, wyciągnąć z tej nauczki wnioski na przyszłość i powiedzieć:
- No dobra, Stary, miałeś racje... |
|
| |
23-05-2006 13:35 | rubens | Właśnie się dowiedziałem od łowczego, że w niedługim czasie po moim polowaniu wędkarze znaleźli dzika na brzegu po tej samej stronie jeziora, kilkaset metrów od miejsca, w którym mój wszedł do wody. Strzelony na spóźnioną komorę... | 17-04-2006 13:19 | wsteczniak | Rubens pewnie też był na cebulkę ubrany i nie chciał kaleson zamoczyć. W przeciwieństwie do dzika, który za nic miał listopadowe baraszkowanie watachy i woląc ciepełko, bliżej lasku w wodoodpornym fraku spacerował. |
| |