|
autor: Pieter_8110-04-2006 Nadnoteckie niespodzianki
|
Był grudzień – jednakże pogoda trochę niezimowa – zamiast śniegu i mrozu, kolejne poranki witały nas co najwyżej niewielkim przymrozkiem, który wraz z upływem dnia zanikał. Raz po raz wody jezior i zalewów spowijała nikła, cienka "jak talerz" tafla lodu. Wystarczało to jednak do tego, by "nasze kaczuszki" przemieściły się nad Noteć i Kanał Notecki. Czekaliśmy więc na mroźniejsze dni z niecierpliwością, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję do wyjazdu nad rzekę meandrującą wśród rozległych łąk na kaczuszki.
W łowisku byliśmy zazwyczaj o świcie – przed polowaniem niejednokrotnie podziwialiśmy niesamowite wschody słońca, napawając oczy ciepłymi barwami pochodzącymi od olbrzymiej gwiazdy. Promienie delikatnie "budziły" wiele żywych istot; z odległych wsi dochodziły odgłosy krzątaniny i głodnych zwierząt, a wśród szuwarów i krzewów uwijał się w poszukiwaniu pokarmu ptasi drobiazg. Dla wielu dzikich zwierząt (tych które prowadzą nocny tryb życia) świt oznaczał zakończenie poszukiwania pożywienia, oznaczał czas przemieszczenia się do dziennych ostoi – czas odpoczynku po całonocnym żerowaniu... . Dla nas natomiast rozpoczynało się polowanie.
Posuwałem się powoli wzdłuż kanału, wypatrując na wodzie kaczek. Pełna sił Czakra ciągnęła niesamowicie, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie podoba jej się otok, który ją ograniczał. W oddali usłyszałem kwaknięcie. Przystanąłem na chwilę, kryjąc się za topolą. Po kilkunastu sekundach zza zakrętu, tuż nad taflą wody wyleciała para krzyżówek. Zakładając odpowiednie wyprzedzenie strzeliłem do kaczora lecącego z przodu – ptak jak kamień runął na wodę. Odpiąłem psa, który bez komendy, z wielkim zacięciem przyaportował zdobycz. Dobry początek dnia – pomyślałem, ruszając w dalszą drogę.
Do spenetrowania miałem jeszcze kawałek kanału, na którym zawsze spotykałem krzyżówki, ruszyłem więc pełen optymizmu. Po drodze spostrzegłem, iż nad wodą nie byłem sam... po drugiej stronie pracowicie "biczowali"wodę znajomi spiningiści. Z zaciekawieniem śledząc przesuwające się tuż pod powierzchnią woblery, zamieniłem kilka słów i życząc "połamania wędek" udałem się w dalszą drogę. Powoli oddalałem się od wędkarzy, bacznie obserwując wodę. Nagle Czakra zamarła w bezruchu, swą postawą wskazując na niewielką kępkę sitowia tuż przy brzegu. Przygotowałem się do strzału. Oczekiwanie trwało już kilkanaście sekund, zaczęły drgać mięśnie wystawiającego psa... . Na komendę naprzód, Czakra powoli, krok za krokiem (a raczej łapa za łapą) zbliżała się do kępy. Wtem prawie spod psiej kufy zerwały się dwie krzyżówki – kaczor z kaczką. Strzał z rzutu spuścił kaczora na wodę, a ja już po raz kolejny mogłem obserwować pracę mojej wyżlicy, która z niezwykłym zacięciem i zarazem niezwykłą chęcią wykonywała swoje obowiązki. Po opolowaniu naszego odcinka Kanału Noteckiego, udałem się nad Noteć.
Dojeżdżając już do nadnoteckich łąk postanowiłem sprawdzić niewielkie oczka, obrośnięte wokół olszyną i szuwarami, na których chętnie bytowały kaczki. Niektóre "okienka" były już zamarznięte. Tylko w nielicznych miejscach – tam gdzie woda była cieplejsza, tafla lodu nie pokryła jeszcze całej powierzchni lustra. Ze strzelbą przygotowaną do strzału zbliżałem się do dość obszernej kępy olch, w której znajdowały się trzy niewielkie oczka. Niestety w powietrze nie wyrwała się żadna kaczucha... . Przystanąłem na chwilę, podziwiając kolory natury, jakimi obdarza nas polska jesień. Nagle, znad najbardziej oddalonego ode mnie oczka poderwał się kaczor – strzeliłem, haniebnie pudłując (w końcu nie spodziewałem się takiego obrotu rzeczy!). Zdążyłem przeładować, gdy z tego samego miejsca poderwała się kaczka – strzeliłem, jednak ptak po chwili zniknął za krzakami. Wydawało mi się, że trafiłem. Obchodząc krzaki dookoła, zwolniłem psa z otoku. Czakra pięknie okładała łąkę, szukając znajomego odwiatru... . Po kilkudziesięciu sekundach wyraźnie coś zwietrzyła, bowiem pewnie zmierzała z łbem przy ziemi w jednym kierunku. Kochana psina bezbłędnie odnalazła miejsce, w którym leżała moja (lepiej powiedzieć nasza) kaczuszka.
W końcu dotarłem nad jedną z bardziej malowniczych polskich rzek – Noteć – ostatnie miejsce dzisiejszego polowania. Przede mną około czterech, może pięciu kilometrów pieszej wędrówki wzdłuż noteckich brzegów. By nabrać sił zjadłem drugie śniadanko, popijając je gorącą herbatą. Rozgrzany, "naładowany" dodatkową porcją energii ruszyłem przed siebie. Niestety okazało się, iż na Noteci kaczek było jak na lekarstwo – zbyt słaby mróz nie spowił większych zbiorników wodnych lodem, a to sprawiło, iż kaczki nie przeniosły się jeszcze nad wody bieżące. Gdzieniegdzie spotykałem pojedyncze krzyżówki, które czując się niepewnie w przybrzeżnych szuwarach rwały się daleko, na najmniejszą oznakę niebezpieczeństwa.
Była dwunasta z minutami, powoli zbliżałem się do końca dzisiejszego polowania – do sprawdzenia pozostało dość ciekawe zakole, obrośnięte dookoła sitowiem i wysokimi trawami. Niespiesznie posuwałem się do przodu, gdy około stu pięćdziesiąt metrów przede mną z zarośli "wytoczyły się" trzy dziki – duża locha i dwa przelatki. Zmierzały ku bezpiecznej ostoi. Stałem bez ruchu, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyłem - jednakże dziki jeszcze przez dłuższy czas "przecinały" łąkę spiesząc ku schronieniu – kępie olszyn graniczącej z lasem. Doskonały wiatr i słuch doświadczonej przewodniczki, nie pozwolił na zbliżenie się do dzików, które w porę dostrzegając zagrożenie salwowały się ucieczką. Spenetrowałem trawy, z których wybiegły dziki – widać było, iż przerwałem im ucztę – świeżo przewrócona ziemia i dziczy odwiatr jednoznacznie potwierdzały, iż zwierzęta te ciężko pracowały w poszukiwaniu pożywienia, nawet za dnia... . Wtem z pobliskiego zakola w górę wzbiło się stadko krzyżówek. Padł strzał i kolejny kaczor powędrował na troki. Nadszedł tak nie lubiany przez myśliwych czas powrotu do domu, by jednak zaoszczędzić sobie drogi do samochodu postanowiłem nie wracać nad Notecią, a pójść na przełaj przez łąkę.
Pies po tropie dzików wrócił nad Noteć, do miejsca, skąd uciekły. Ku mojemu zaskoczeniu, z sitowia, w którym przed niespełna pięcioma minutami byłem (odległego teraz ode mnie o około 250 metrów) rozległo się oszczekiwanie, dobiegające wyraźnie z jednego miejsca. To co ujrzałem po chwili (trwającej około dwóch minut) omal nie ścięło mnie z nóg: z sitowia wybiegł spory przelatek, a tuż za nim wyskoczyła Czakra. Pies ile sił w łapach biegł za dzikiem, sadzącym w kierunku schronienia. Moja reakcja była spontaniczna i odruchowa – do lufy breneka i ile sił w nogach rzuciłem się do biegu w celu przecięcia drogi uciekającemu zwierzowi. Po pokonaniu może ze stu metrów, okazało się, iż pies szybko zaczynał dochodzić dzika, który zbliżając się do szerokiego rowu nieco zwolnił, decydując którędy uciekać (rów możliwy był do sforsowania jedynie na dwa razy...). Zatrzymałem się i wstrzymując oddech prowadziłem dzika lufami. Gdy czarny znajdował się w najmniejszej odległości nacisnąłem spust. Huk targnął okolicą, dało się usłyszeć świst kuli przecinającej nieruchome powietrze... . Ku mojemu zaskoczeniu, dzik zrolował niczym zając. W ułamku sekundy Czakra była przy zdobyczy, oddając przy tym chyba najdłuższy skok w życiu. Dzik nawet nie drgnął – breneka przeszyła go tuż za uchem.
Jeszcze przez chwilę nie mogłem dojść do siebie - nie mogłem uwierzyć, że po prawie dwóch latach polowań nareszcie udało mi się pozyskać pierwszego dzika w życiu. Złom i ostatni kęs dopełniły tradycji.
Spotkanie z tym dzikiem (które w znacznej mierze zawdzięczam Czakrze) na zawsze pozostanie w mej pamięci, a miejsce w którym do niego doszło zawsze będzie kojarzyć mi się z tym zdarzeniem... Skóra owego dzika zajmuje dziś honorowe miejsce wśród moich łowieckich trofeów.
DZIĘKI CI ŚWIĘTY HUBERCIE |
|
| |
17-04-2006 13:41 | wsteczniak | No - już miałem pod klawiszami propozycję aby powiedzenie: "jedna paczka - jedna kaczka" do lamusa schować, a tu....... proszę ... jeszce gratulacje za kabanka, w tą ledwie napoczętą paczkę, trzeba wkładać.
Ja, je dla Czakry przeznaczam. | 13-04-2006 20:45 | Pieter_81 | Dziękuję za komentarze... A kaczuszki zostały nafaszerowane, obłożone boczkiem i upieczone, pycha!! Pozdrawiam... | 12-04-2006 01:28 | maliniak | dzik nadziewany kaczuchami....mniam,cymes!
Ale Hubercik darzy koledze, oj darzy!!!!!!! :-) | 10-04-2006 21:15 | CYJANEK | Piękny dzień i piękne wspomnienia ! Gratuluję opowiadania i przygody ! | 10-04-2006 17:54 | Jozef Starski | Przyłączam się do gratulacji. Fajnie opisane polowanie...ale napisz co było dalej. Co zrobiłeś z kaczkami...Zapewne były pyszne.
| 10-04-2006 12:06 | Magnum | Gratuluję przygody, ładnego opowiadania no i takiego pieska ! |
| |