|
autor: ANDY20-04-2006 Zamieć
|
Wspaniała zima i spore spadki temperatury w tygodniu sprawiły, że zdecydowaliśmy się na spędzenie kilku dni w łowisku. Po przyjeździe powitał nas znajomy zapach dymu bukowego w powietrzu i zimne, wilgotnawe wnętrze domku. Po chwili w kominku zaczął trzaskać ogień i wolno podnosiła się temperatura. Porozwieszane na ścianach jodłowe łapki nie zostały sprzątnięte po ostatnim Hubercie i napełniały domek zapachem lasu. Po jakimś czasie obudziły się liczne koszatki, które w czeluściach między ścianami mają swe kryjówki. Słychać chrobotanie i ze szpary wychyla się spiczasta mordka. Chwilę lustruje otoczenie i nagłym wyrzutem wypada na ścianę. Całe ściany domku są obite ściętymi jak talarki, 3 cm grubości pieńkami akacji. Ciemne obrzeże ostro kontrastuje z jasnym środkiem pnia. Sprawia to wrażenie, jakby człowiek siedział we wnętrzu ogromnego sągu drzewa. Wrażenia dopełnia powykręcany od wiatru okorowany wierzchołek złotawej sosny, który podpiera belkę powały. Mocno się naszukałem w lesie tego elementu. Później, jak stary drwal zwaliłem sosnę i przygotowałem go do zainstalowania. Łowczy najpierw mnie obsobaczył, a później stwierdził, że nawet ładne, a i strzelby jest na czym zawiesić oraz kapelusze.
Koszatka biega po klockach podniecona zapachem jedzenia i zaciekawiona ruchem i gwarem. Biorę troszkę chleba, rozkruszam i kładę na półce biegnącej w połowie ściany. Cicho siedzę nie ruszając się i obserwuję, jak wolno i ostrożnie się zbliża. Obok miejsca, gdzie leżą okruszki nagle wypada ogromna, ruda mysz, czy nornica i porywa kawałki chleba. Koszatka zastyga i czeka. Mysz znika, a ja kładę nową garstkę chleba, wysoko na pieńku. Rano nic już nie było. Całą bowiem noc słychać było piski i tupania oraz brzęk zrzucanych naczyń, co odkryłem po powrocie.
Mam dużo czasu i wolno przygotowuję się do wyjścia. Przywieźliśmy cały worek ścierwa z jatki. Zrobiłem włóczkę i ubrawszy się lekko wlokę ją w dół przesieki wzdłuż krawędzi lasu. Zajmuje to sporo czasu i wysiłku, śniegu bowiem jest bardzo dużo i jest zmrożony, co powoduje, że człek zapada się poza kolana i wyżej w nawianych miejscach. Spocony jak ruda mysz wracam po 2 godzinach, przy okazji tropiąc i stwierdzam, że dziki przeszły w kierunku Piecowisk.
Nadzieja na spotkanie rośnie wieczorkiem, a księżyc już całkiem spory obiecuje iluminację konieczną do tej operacji. Niepokojąco wyglądają ciemne chmury na horyzoncie, których kilka dni nie było. Najgorsze jest to, że zbliżają się ze wschodu. Wiem z doświadczenia, że z tego kierunku nic dobrego przyjść nie może, a związane z tym wydarzenia, kilka razy bardzo gorzko mnie doświadczyły, czy to na wodzie, czy w lesie, gdzie ledwo uszedłem z całymi kośćmi, jak huraganowy wiatr zaczął rzucać konarami.
Jako tako się osuszywszy przy kominku, zaczynam się przygotowywać do wyjścia. Muszę nałożyć dodatkowe warstwy odzieży i skarpet pomimo, że zabieram śpiwór. Mróz od paru dni jest bardzo duży i perspektywa kilkunastu godzin w wysiadce tylko obitej deskami zmusza do zapewnienia choć minimum komfortu. Dodatkowo zabieram jeszcze koc i obładowany jak wielbłąd zaczynam schodzić, aby zająć miejsce nad wyłożonym mięsem. Czerwonawy blask zachodzącego krwawo słońca potęguje jeszcze uczucie wewnętrznego niepokoju, dodatkowo wspartego ciemnym wałem chmur rozpartym nad wzgórzami otaczającymi zapadłą w dole wioską. Dochodzi stamtąd odgłos codziennej krzątaniny, stuki, skrzypienia i poszczekiwania psów. Jakieś takie dziwne i przytłumione.
Wolno się wlokę poprzez śnieg starając się zbytnio nie spocić w perspektywie nocnego posiadywania i dochodzę do usytuowanej na ścianie lasu ambony. Wchodzę zwalając śnieg i sadowię się wygodnie w śpiworze dodatkowo owijając kocem. Jakoś dziwnie miękko i ciepło się robi w powietrzu, śnieg jakby rozmiękł i stał się mniej sypki. Dźwięki brzmią stonowano i głucho. Zachęcony tym rozleniwiającym "ciepełkiem" wychylam się z czeluści śpiwora, zsuwam na tył ogromną futrzaną czapę i sięgam do kieszeni po papierosy. Dzień jeszcze i póki co, mam dużo czasu. Leniwie snuje się dymek, dzień wolno przygasa, a ja w pamięci przesuwam obrazy. Ile takich posiedzeń już odbyłem w każdych warunkach dnia i nocy??? Roztrzaskane piekielnym mrozem noce i cudowne majowe poranki z rozświetlonymi kropelkami rosy....
Z zadumy wyrywa mnie jakiś ruch w lekko szarzejącym już zagłębieniu gruntu. W kierunku wyłożonej padliny zmierza kuna. Jeszcze jest daleko i idzie wprawdzie, ale jakby się ociągała i odwracając się za siebie kroczy w dół wsi. Zaciekawiony spoglądam również i nie widzę świateł wsi. Wszystko zasłania idąca z dołu mgła. Ten tuman jest jakiś bardzo szybki i dziwnie gęsty. Nagle wszystko znika, a ja siedzę w środku sypiącego się z góry wagonami śniegu. Zapadł już zmrok a spotęgowany przez padający śnieg otoczył wszystko szczelnym welonem. Szaleństwo trwa. W świetle latarki widzę na metr kłębowisko spadających płatków. Postanawiam czekać, przecież kiedyś przejdzie...
Nie przechodzi, a zaczyna się wzmagać wiatr i zawodzi w szczelinach desek wywołując dziwne drżenie i jakiś niepokój. Robię błąd i zaczynam składać klamoty. Wracam. Dobrze powiedzieć, ale jak to zrobić. Po chwili pewny swego schodzę z ambony i otacza mnie szczelna sypiąca się z góry i boku ruchoma masa. Olbrzymia ilość śniegu, w której się zapadam wywołuje chęć powrotu. Niepomny głosu rozsądku i przekonany, że do ściany lasu mam 150 m, ściany, która jeśli nią pójdę wzdłuż, wyprowadzi mnie na domek, idę dalej. Potężny podmuch wiatru zrzuca mi z ramienia śpiwór. Opadam na klęczki i usiłuję go podnieść. Kompletnie tracę orientację, śladów za sobą już nie widzę. Rozpaczliwie szukam jakiegoś punktu odniesienia brnąc w narastającym śniegu. Nagle potykam się o coś i padam jak długi. W rozdygotanym mózgu zapala się właściwy sygnał. W poprzek przesieki biegnie ścieżka z jednej strony mająca skarpę. Właśnie na nią trafiłem. Wiem, że jak pójdę tak, aby się ta droga wznosiła, trafię na chałupy i biegnący między nimi asfalt. Idę wolno macając skarpę kolbą broni. Długo to trwa. W końcu wysunięta noga trafia w pustkę. Znów leżę. Tym razem w rowie biegnącym wzdłuż asfaltu. Idąc w prawo i co chwilę osuwając się w rów dochodzę do ściany lasu i trafiam dłonią na fragment ogrodzenia. Już wiem, gdzie jestem i dochodzę do węgła domku. Otwieram drzwi i otacza mnie zapach bukowego dymu i światło żarówek. Jakiż kontrast z tym piekłem za zamkniętymi drzwiami.
Szaleństwo żywiołów trwało do północy i wszystko ucichło. Przez szybki zaczyna się sączyć światło księżyca i jakaś niesamowita srebrzysta poświata. Ubieram się pospiesznie, mocuję z drzwiami i wychodzę w ten srebrny świat. Niesamowite wrażenie opatulonej w ogromny śnieg przestrzeni, która teraz skrzy się dziwnym światłem. W dole widać znów mrugające okienka wsi, psy poszczekują leniwie, ani śladu rozpaczliwej walki i zwykłej bezradności.
A kunę strzeliłem wieczorem.
Południk – Braciejowa |
|
| |
26-04-2006 08:55 | ANDY | Dzięki Joe , mam nadzieję ,że się spotkamy . Z mej strony nalewkę na rodzimych dzikościach masz jak w banku. Pozdrawiam serdecznie. | 26-04-2006 04:26 | Jozef Starski | "Andy" teraz wiem, dlaczego obaj tak bardzo lubimy "A Whiter Shade of Pale"...
Jeśli przyjedziesz w początkach wrzesnia 2006 do Sanoka na "Podkarpackie Rykowisko" to będę miał dla Ciebie w prezencie rakiety śnieżne - prosto z Kanady. Dziękuję za to opowiadanie...Zimowe doświadczenia mamy podobne...Cudne! | 24-04-2006 21:32 | Alej..... | Co tu wiele gadać, Andy, ... no jak zawsze ....
Kto to ten ... London ??? | 22-04-2006 19:33 | Don | Ruda mysz i koszatka, zakropione bukowym dymem to nasz dom i ratunek.
Kuna to nasze wyzwanie....
Odwieczne zmagania.
Mistrzu, dziekuje.
| 22-04-2006 11:18 | Magnum | Bardzo mi się podoba zarówno Twoje polowanie, jak i opowieść.
Darz Bór !!! | 21-04-2006 23:04 | saimon | Dzieki Andy za piekne opowiadanko.Przejzyj dokladnie swoja geneologie,bo cos mi sie widzi,ze znajdziesz tam Londona :-))Pozdrawiam | 21-04-2006 18:27 | ANDY | Dzięki Szponiasty za ten komentarz - wiesz , czemu . To proste , wywołałeś temat ulotnej chwili , tego co jest treścią życia i przeżyć.Mało jest takich ,którzy potrafią na to zwrócić uwagę i cieszyć się ulotnym , to ja bardzo dziękuję i sedecznie pozdrawiam . Również wszystkim którzy zechcieli przesłać parę zdań . Bardzo dziękuję. | 21-04-2006 13:12 | krogulec | dzięki Andy i pozdrwaiam....a to opowiadanie świadczy o tym że zawsze sie dzieją rzeczy warte wspomnień, pióra , zdjęcia - czy głębszych przemysleń wystarczy tylko przystanąć na moment i pomyśleć | 21-04-2006 00:33 | Trapper | Andy, pisarzu. Nigdy nie przestan pisac.
DB | 21-04-2006 00:19 | wsteczniak | Musi coś w tym być, że chciałem Cię skrzyczeć za zejście z ambony a póżniej jakbym to swoje giry ze śniegu wyciągal. Być w tym coś musi ! | 20-04-2006 23:09 | Pieter_81 | Fajna przygoda i bardx\zo przyjemne opowiadanko. Gratuluję!! | 20-04-2006 22:15 | szlag | Andy po prostu baja. Nic dodać nic ująć. Marzę żeby mieć taki domek i wybierać się do niego kiedy tylko będę miał na to ochotę. Do tego polowanie - czas kiedy myśli się o niczym a zarazem o wszystkim przeżywając niesamowitą przygode spotkania z zupełnie dziką naturą.DB i gratuluje weny |
| |