|
autor: ANDY25-05-2006 Przelatek
|
Ostatnie dni maja. W kole rozróba na całego, poziom inwektyw i zachowań sięgnął dna, a nawet niżej.
Chcąc się trochę oderwać od tych wydarzeń, po łaskawym otrzymaniu odstrzału jedziemy w kilku do lasu. Obfite opady ostatnich dni sprawiają, że ziemia jest miękka. Wkoło trwa wiosna, młodziutkie listki, jedne jeszcze nie rozprostowane, inne już ukształtowane, lepkie i błyszczące, pachną całym bukietem zapachu.
Po korowodzie wpisów i dmuchania na zimne, jedziemy w łowisko. Wybieram fragment, który mnie interesuje i po umówieniu się z Kolegami, wolno poczynam podchód miękką, piaszczystą drogą. Jest jeszcze wysokie słońce i niespieszno wędruję, przystając i lornetując. Skuszony stojącą na groniku półeczką, postanawiam chwilę przysiąść. Do półki tej prowadzi zarośnięta ścieżka, ale aby się tam dostać, trzeba jeszcze kawałek drogi zrobić. Decyduję się przejść trochę w poprzek niecki. Nie wolno takich rzeczy robić i ten błąd mógł mnie kosztować szansę utraty zwierzyny. Dochodzę do półki i po wejściu, rozsiadam się wygodnie na kurtce, bowiem pień i siedzenie jest wilgotne od deszczu i lepkie od opadających łusek, otwierających się liści. Chłonę otoczenie i dumam nad tym, co mnie czeka w zbliżającym się zabiegu na klinice. Zadumę przerywa jakiś ruch w młodniku. Wlepiam tam wzrok i nagle widzę dziki. Są daleko i w gęstwinie młodnika, ale kierunek mają na mnie. Trwa to długo, o strzale nie ma mowy. Nie wiem co to za dziki, trudno oszacować wielkość. Wolno wędrują defilując w prawo, w kierunku drogi, którą podchodziłem. Kryją je trawy i maliny z ostrężyną oraz niewysokie jodełki, gęste jak szczotka. To właśnie rozmiar tych jodełek pozwala mi ustalić z czym mam do czynienia. To takie ok. 40-50 kg przelatki. Jest ich 4 sztuki i nie ma z nimi nic większego. Złożony w małą lukę na zboczu, między dwoma grubymi bukami, czekam na to, aż wejdą w nią. Dziki idą wolno, żerując i myszkując w trawach. I nagle wyrywają w górę, jak z procy. Migają mi jak czarne zabawki i nikną w gęstej i puszystej szczotce jodełek na obrzeżu drogi, którą powinienem podejść. Poszły w nieckę po drugiej stronie. Co się u diabła stało? - dumam i nagle olśnienie, weszły na mój trop, którym na przełaj schodziłem i zwiały. Zły na siebie, postanawiam, że klamoty zostaną na półce, a ja sam spróbuję podejść za nimi i na gołym lesie będę miał szansę na strzał. Zaczynam schodzić po stopniach drabiny, gdy nagle widzę wypadające z młodnika czarne cienie i po swoim tropie zmykające w nieckę, nad którą góruje półka. Stoję plecami do drabiny, więc opieram się o nią i składam się do dzików. Są na solidnym biegu, a ja mam sytuację linoskoczka i wąską lukę możliwą do strzału w odległości 70-80 kroków. Pierwszy i drugi uchodzi bez strzału, leciutko gwizdam i trzeci staje jak wryty. Nitki lunety na uchu, ściągam spust i w okularze widzę jakiś dziwny taniec grzebiącego w powietrzu biega wolno, coraz wolniej ...... Złożony czekam jeszcze chwilę, ale wszystko zamiera. Wyreperowana łuska jeszcze szeleści w gałęziach i packa o suche liście. Wolno, z ociąganiem zbierając swoje rzeczy idę do dzika. W trawie leży śliczny i w dobrej tuszy, łojny przelatek. Tylko lekka farba w uchu świadczy o skutecznym strzale. Jest już szaro, więc się spieszę z patroszeniem i wychodzę, słysząc samochód na drodze. Jest Ryszard. Szybko schodzimy w potok i dzik po raz ostatni ma kontakt z majowym lasem. Zapada w czeluść bagażnika.
Dobiegł końca jakiś fragment życia kniei.
Pora wracać...
Latoszyn - 2002 |
|
| |
28-05-2006 23:46 | Jozef Starski | "Andy" - mam ogromna satysfakcję i to podwójną; raz, że tak ładnie piszesz, a drugie, to, że poniekąd namówiłem Cię do tego. Teraz też mam do Ciebie prośbę w nawiązaniu do pierwszego zdania niniejszego opowiadania. Opisz w końcu taką typowa rozróbę w kole, ze wszystkimi epitetami, bo już dawno tego nie slyszałem odkąd przestałem polować w polskich klubach czy kołach łowieckich. W moim obecnym, w którym poluję od 6 lat jeszcze takie coś się nie wydarzyło, w ogóle to się nie wydarzyło odkąd klub istnieje. Andy - załatw sobie tylko z Adminem zgodę na publikacje epitetów, albo możesz nawet pominąć te epitety, ale naświetl - dlaczego tak myśliwi się kłócą. Czy widzisz jakieś rozwiązanie w tej sytuacji, aby nie dochodziło do takich kłótni między myśliwymi? Leży mi ten temat na sercu i to od wielu, wielu lat. Z tego powodu zrezygnowałem z polowania w towarzystwie takich "myśliwych". Nigdy nie mogłem takiego zachowania się, rzekomo rycerzy Św.Huberta - zrozumieć. Teraz poluję z takimi, którzy o Św. Hubercie nigdy nie słyszeli. Nie kłócą się...Gratuluję pióra! | 26-05-2006 20:56 | ANDY | Fanie,
całe długie zycie piszę piórem a serca zostało mi 55% ( zgodnie z lekarskim werdyktem) , wzruszony i zażenowany jestem tym wspaniałym cytatem Twej wypowiedzi , którą podparli sie inni wielce Zacni Koledzy.
Pozdrawiam serdecznie | 26-05-2006 07:43 | Alej..... | I ja zdążyłem się przyzwyczaić do strof sercem pisanych ... Chyba nawet mogę już mówić o uzależnieniu. Szczęściem wiem, że Nemrod ów spisał co nieco i mam nadzieję, ze nie raz jeszcze swymi wspomnieniami nas obdarzy .... | 25-05-2006 23:22 | krogulec | Jeszcze i ja powiem dzięki ....a o sercu napisane przez Kulwapa prawda tez tak to odbieram.Pozdrawiam szponiasty | 25-05-2006 18:46 | Trapper | Panie Andy, nawet gdyby Pan nie upolowal tego dzika i tak by mi sie badzo podlobalo to opowiadanie. A tu strzal kolo ucha i dzik padl. Prosze, prosze.
Bardzo fine przezycie lowieckie. Gratulacje.
Andy pisarzu, nigdy nie przestawaj pisac.
DB | 25-05-2006 17:57 | wsteczniak | Andy - trzy słowa urwanego, ostatniego zdania tego przechrzty FANA .... są i moim komentarzem. | 25-05-2006 16:26 | CYJANEK | Takie króciutkie a jakże sympatyczne opowiadanie.
Pozdrówka i DB | 25-05-2006 13:53 | Kulwap | ANDY! Długo zastanawiałem się dlaczego Twoje opowiadania są tak piękne? I nic mi do głowy nie przyszło, oprócz wniosku, że do pisania nie używasz ani pióra ani klawiatury!
Ty piszesz sercem......... |
| |