|
autor: ANDY11-07-2006 Smakosz
|
Mokry czerwcowy czas, zimno i wietrznie od paru dni nie zachęca do wyjazdu. W piątkowe popołudnie chmury znikają. Pakuję klamoty i jadę w łowisko. Przed kościołem w Podegrodziu skręcam w prawo i wyjeżdżam stromym podjazdem na Latoszyn. Stawiam auto na śródleśnej drodze, obok dróżki a między szlabanem.
Wychodzę i chłonę odgłosy. Wybucha ogromne słońce, ziemia zaczyna parować. Cudownie ciepło, rozmiękła ziemia tłumi kroki. Na szkarpie wysyp leśnej konwalii. Maleńkie dzbanuszki z kroplami wilgoci wyglądają jak klejnoty wykonane przez najlepszych mistrzów, wątpię zresztą by byli w stanie zrobić coś takiego i ten zapach... Jest jeszcze dość wcześnie, słońce wysoko, więc postanawiam, że zejdę na olbrzymi wąwóz, którego dnem płynie potoczek a lewa strona to stara zarośnięta ścieżka. Pójdę nią do góry i wyprowadzi mnie do wylotu kończącego ten fragment lasu, aż do drogi skręcającej w kierunku wsi.
Idę powoli, przystając, od czasu jak moje serce zbuntowało się na serio i przerwę w świadomości odkryłem w szpitalnym otoczeniu, staram się nie dawać mu powodów do nadmiernego wysiłku. Mam ze sobą maleńką lornetkę 8x22 i od czasu do czasu popatruję na prawą stronę uboczy zarośniętej malinami i kępami bzu, który o tej porze kwitnie i napełnia powietrze ckliwym i duszącym zapachem. Zapach ten dla mnie jest szczególnie odczuwalny porankiem, ale jest zbyt mocny i natarczywy i często aż mdlący. Tłumi zresztą inne subtelniejsze zapachy, niezbyt go lubię. Przystaję pod bukiem i widząc, że od głównego pnia odchodzi potężny korzeń, przysiadam na nim opierając się plecami. Sztucer wspieram o pień i chłonę otoczenie.
A jest co oglądać, świeża zieleń o milionach odcieni tworzy niepowtarzalny obraz. W smugach słońca przebijającego sklepienie potężnych buków widać obłoki owadów. Wszystko się spieszy, to czas spełnienia, krótki czas szczęśliwości i ciepła. Szybko na to spadnie śnieg i znów trzeba będzie czekać do następnej wiosny. Nie zwracałem uwagi na jakieś dziwne odgłosy przypominające szarpanie czy szuranie. Zaczynam szukać miejsca skąd ten dźwięk dochodzi i widzę ruszające się gałązki malin. Podnoszę się zaciekawiony i widzę potężny czarny kark i podnoszący się ogromny gwizd z bielejącym na jego tle orężem. Dzik spokojnie i metodycznie zbiera maliny z gałązek jak ogromny odkurzacz. Jest jakiś taki spokojny z wyrazem określiłbym – błogości czy zadowolenia – że zapominam o stojącym i opartym o buka sztucerze i spokojnie patrzę jak ten olbrzym zajada się owocami przymykając maleńkie oczka z wyrazem zadowolenia. Długo to trwa, dzik przesuwa się powoli w górę zbocza i smyka kolejne gałązki. Szelest z boku zmusza mnie do obejrzenia się i widzę tumaka, potężna samica o wyleniałej sierści patrzy na mnie błyszczącymi jak srebro oczami. Ona jest czujna, głośne fuknięcie i słyszę jak w malinach wybucha szum na trasie jej ucieczki. Patrzę gdzie dzik, gałązka krzaka maliny lekko się kołysze, ale zbocze jest puste, jak duch wyniósł się a ja zostałem z obrazem czarnego pyska i odgłosem ciamkania w uszach. Dookoła trwała orgia czerwca.
Latoszyn 2002 |
|
| |
06-09-2006 18:32 | >>łukasz<< | To samo mowię księżkę jak byś napisał to by było super , jakby niewiem ile kosztowała to i tak kupię;) | 03-08-2006 20:39 | jani | Pogodna impresja.
oopl, to jest licentia poetica. Mickiewicz też kazał dębom rosnąć na Litwie a Prus karmił Faraona pomarańczami. Ważna jest kompozycja, uroda opowieści ulotność chwili. Raczej ta ogromna kuna nie do kompletu. | 02-08-2006 08:13 | oopl | Bardzo ładnie , fajnie się czyta , mała uwaga ,jak kwitną bzy to nie ma owoców malin.
pozdrawiam oopl | 14-07-2006 00:51 | Trapper | Ladne. | 11-07-2006 21:45 | Kulwap | No!!!!! | 11-07-2006 17:22 | Pan Sułek | Andy! Ty chłopie powinienes ksiązkę napisać. Pięknie piszesz i pięknie sie czyta ! Gratulacje !!!! |
| |