|
autor: ANDY17-08-2006 Kaczor
|
Moja pierwsza wiosna z własną 16. Otrzymuję zezwolenie na kaczory (tak, tak, wtedy było wolno...). ‘Naczytany’ Korsaka, Weyssenhoffa, Meissnera i innych piewców tych wiosennych polowań idę brzegiem ogromnego porozlewanego Dunajca. Jest 15 marca, śnieg jeszcze gdzieniegdzie leży. Kałuże mają jeszcze szybki, pod nogami chrzęści zmrożona trawka. Ale ogromne słońce i ciepły południowy hulający od równin puszty wiatr szybko sobie daje radę z pozostałościami po zimie. W południe jest już całkiem wiosennie, rozleniwia ciepło i ta dziwna nostalgia – inni to nazywają wiosennym zmęczeniem.
Przysiadam pod krzakiem i chłonę krajobraz całym swym jestestwem. W końcu od pętaka znam rzeki nad którymi się wychowałem, głównie Białą i właśnie Dunajec. Niezliczone godziny z wędką i spotkania z licznymi wtedy jeszcze wydrami, które w nocy potrafiły nieźle człowieka wystraszyć, dają poczucie więzi z tą krainą. Obecnie mam jeszcze jedno narzędzie, które pozwala rozszerzyć świat doznań i przeżyć.
Strzelba – ściskam ją mocno i w napięciu obserwuję nieboskłon oraz zatoczki i okienka jakie tworzy rozlana rzeka. Nic niestety nie widać. Bardzo daleko widzę przelatujące kaczki, odległość nie pozwala na strzał. Dzień się chyli, cudowny i nabrzmiały niespełnionym. Trochę zrezygnowany, wolno zbieram się do powrotu i chcę jak najdłużej ten moment odciągnąć.
Powietrze tężeje, znów chrupie pod butami, na nieboskłonie pierwsze ćwieki gwiazd i wtedy... słyszę dziwny, narastający dźwięk. Rozedrgane powietrze wibruje brzękiem skrzydeł i ogromnym gęganiem wydawanym z setek gardzieli. Znam ten dźwięk z jesiennych przelotów, tęskny jakiś taki i smętny, ogromnie smutny. Ten jest jak ogromne organy, radosny i obiecujący. Te ptaki się po prostu cieszą, że przyleciały, że są znów tutaj, że jest wiosna... też mam takie odczucie i dziwną lekkość myśli oraz ogromne oczekiwanie tego co nadchodzi...
Po kilku dniach ciepła i przejściu wezbranych wód, znów jadę w łowisko. Ten zakątek nazwano "Ptasią Wyspą", jakże słusznie. W powietrzu wibruje wrzask pierzastej czeredy, pojawiły się różne ptaszki. Uwijają się w powietrzu i dokazują po prostu, tak to odczuwam. To zaledwie chwila tej beztroski. Dla nich nadchodzi czas godów i ogromny wysiłek związany z wychowaniem nowego życia. Zapełnianie tych nienasyconych gardzieli i obawa przed cieniem nad głową, szelestem skradających się cichołapych stworzeń i tych na dwóch nogach, tępych i bezmyślnych, które to patykiem to kamieniem, ot tak dla kaprysu potrafią zniweczyć tysiące kilometrów lotu, głodu i zmęczenia i zabijają radość powrotu.
Łażę ze strzelbą po wyspie chłonąc odgłosy i popatrując na widoczną wszędzie krzątaninę. Słońce rozleniwia, pszczoły huczą w wiklinach, których baźki pokryte żółtym pyłkiem oraz śniedzią młodych liści obiecują zastawiony stół dla tych pracowitych stworzeń.
Nagle nad wikliną widzę wznoszący się cień kaczki i opada w dół. Idę w tamtym kierunku i staję jak wryty, znów wzlatuje i opada. Jak mogę najciszej i ostrożnie zbliżam się obserwując cień ptaka. Wiem, że jak obejdę ten fragment z innej strony to zobaczę co kryje się za ogromną zasłoną wiklinowych patyków. Pochylony idę w wybrany punkt. Odchylam gałęzie i ostrożnie patrzę. Wiklina kryje oczko wodne na którego powierzchni pływa szara kaczka krzyżówka, jest zupełnie jakby nie zainteresowana tym co wyprawia inna kaczka. Tylko ta ma ciemnozielony hełm, połyskujący w słońcu jak kosztowny kołpak. Na kuprze podwinięte w górę, połyskujące metalicznie czarno – granatowe piórka, łebek przechylony jakoś w bok, z jakąś przekorą czy zapamiętaniem. Bardziej to drugie. Wykonując jakąś dziwną śrubę w powietrzu, wznosi się i opada. Powtarza to w zapamiętaniu, jakby dla samego tego zaklętego dziwnego tańca. Pozornie ta do której się zaleca jest wydawałoby się zupełnie obojętna. Ale stopniowo i ona ulega tej dziwnej czarownej karuzeli. Zaczyna drgać i kręci się w kółko. Jej ruch wywołuje u partnera dziwny szał, wpada w ogromny skręcający się kłębek żywiołowej radości, powiedziałbym szczęścia. Czarowny spektakl. Widzę to po raz pierwszy w życiu z wszelkimi szczegółami .
Zapominam o kochanym żelazie i po to z czym przyszedłem. Klęczę nie bacząc, że portki przemokły i oblepiły kolana mułem i błotkiem. Trwam, a oni spleceni wykonują jakiś dziwny balet. Pluska to wszystko i rozbryzgi wody tworzą welon dziurawej zasłony. Nagle kaczka startuje z ogromnym wrzaskliwym oburzeniem, amant jeszcze nie skojarzył co się stało i dalej trwa w amoku. Dopiero solidne łupnięcie powoduje, że zaczyna dostrzegać konkurenta.
To drugi skrzydlaty rycerz, napuszony, ogromny i pewny swego. Ale obudzony kaczorek nie pozostaje dłużny, łupi przybysza aż lecą piórka. Błyskawicznie startuje z oczka i bierze kurs na znikającą nad wikliną wybrankę.
Korci mnie palnąć do zielonogłowego rycerza, drgnąłem bowiem zaskoczony na klęczkach. Kaczor błyskawicznie podnosi się w przestworza. Składam się i złota muszka układa się obok wyciągniętego dzióbka. Lufy skręcają się posłusznie, ale palce jakieś niemrawe, zupełnie sztywne, macam osłonę spustów...
Szukaj swego przeznaczenia odrzucony kawalerze, wkoło kipi życie, znajdziesz swój los.
Los, który póki co wygrałeś...
Ptasia Wyspa – 1980 |
|
| |
05-09-2006 16:21 | >>łukasz<< | No tak to bywa w tych czasach na wszystko potrzebne są wpływy i pieniądze:( a szkoda napewno bys wydał piękną ksiązke , jeszcze raz moje gratulacje za piękne opowiadanie:) | 21-08-2006 12:42 | ANDY | >>łukasz | 18-08-2006 14:46 | >>łukasz<< | ANDY a może wydasz książkę ?? | 17-08-2006 21:59 | >>łukasz<< | Piękne ....przypomniała mi się p[rzepiękna , ale bardzo stara książka mojego dziadka pod tytułem "Głuszce,diabły i Mitsouko" :) | 17-08-2006 13:58 | Kulwap | ANDY! Jakby jeszcze z jeden dzień nie było Twego opowiadania to...... poszedłbym Cię szukać.... |
| |