|
autor: CYJANEK09-08-2005 To nie Chomik tylko jamnik
|
Słońce odbijające się od białego puchu raziło niemiłosiernie. Jechałem pomaleńku leśnym duktem. Duże koła samochodu terenowego z trudem pokonywały półmetrowe zwały śniegu. Potrącane zderzakiem, przygięte do ziemi śnieżnymi czapami sosenki, strzelały do góry zasypując śniegiem przednią szybę. Dojechałem do koryta rzeki i skręciłem w kierunku leśnej dąbrowy, wśród której królowały dorodne dęby. Mimochodem spojrzałem na jeden z nich.
Błyskawicznie myślami wróciłem się kilka lat wstecz ....
Był przedświąteczny okres 1983 roku. W domu rodziców ,u których wówczas mieszkaliśmy jako młode małżeństwo, roznosiły się wspaniałe zapachy pieczonych ciast drożdżowych i makowców. W łazience w wannie tradycyjnie pływały karpie, niepokojone systematycznie przez naszego wówczas czteroletniego Bartka. Za oknami panowała niepodzielnie piękna zima pokrywająca śnieżnym puchem ogromne kilkusetletnie dęby jakie otaczały nasz dom znajdujący się w centrum przepięknego brynkowskiego parku.
W tej uroczystej atmosferze usłyszeliśmy na dworze stłumione śniegiem czyjeś kroki i zaraz po tym energiczne pukanie do drzwi. Pobiegłem z Ireną po schodach na dół i po otwarciu drzwi ujrzeliśmy naszych przyjaciół: Teresę i Leszka. Zauważyłem, że Teresa trzyma w rękach jakieś maleńkie zawiniątko, z którego wydobywa się leciutki pisk. Już na korytarzu podała mi je, a Leszek tubalnym głosem nie znoszącym sprzeciwu stwierdził: myśliwy musi mieć psa towarzyszącego mu w każdej sytuacji!!. Byłem wówczas świeżo upieczonym myśliwym.
Rozwinąłem ostrożnie zawiniątko i ujrzałem prześlicznego 6-cio tygodniowego szczeniaczka jamnika gładkowłosego. Jego widok wywołał w nas euforię, no może za wyjątkiem rodziców, którzy zawsze twierdzili,”że albo oni albo pies”. Pogląd ten okazał się bardzo krótkotrwały bo po tygodniu nasz mały przyjaciel bardzo często sypiał w łóżku dziadka , oczywiście razem z nim.
Ostatni, z racji swego wieku, zszedł na dół Bartek, zajrzał w zawiniątko z pieskiem i powiedział: o jaki śliczny.... Chomik!, przekręcając nazwę rasy maleństwa. Od tej chwili nasz pies miał swoje imię. Chomik pochodził z doskonałego domu. Był jedynakiem a pani jego mamy z zawodu psychologiem. Od małego otrzymał więc doskonałe wychowanie. Nie zdarzyło mu się nigdy „nabrudzić” w domu lecz robił to dopiero po wyniesieniu na dwór. Był z resztą od urodzenia starym, dostojnym psem. Poruszał się powoli majestatycznie. Podróżował wraz z małżonką do pracy w wiklinowym koszyczku wystawiając na zewnątrz łepek i rozglądając się z zaciekawieniem.
Pierwszy „chrzest bojowy” przeszedł bardzo szybko. Postawiony tuż przy wannie z pływającymi karpiami, widząc pod sobą ruch śmiało wskoczył do lodowatej wody. Wystraszyliśmy się bardzo, jednak szybko doszedł do siebie pod strumieniem ciepłego powietrza suszarki. Incydent ten zapamiętał jednak na długo bo jeszcze po wielu latach tropiąc dzika lub jelenia omijał z daleka każdą kałużę a wodę najbardziej lubił z miski.
Pamiętam jak będąc na spacerze z synem odszedł parę kroków od niego. Bartek zawołał go: Chomik chodź do mnie. Wówczas podszedł do niego starszy pan i z pełną powagi twarzą , zwrócił mu uwagę: chłopcze to nie jest Chomik tylko jamnik!
Łowiectwa uczyliśmy się razem choć muszę przyznać, że mój czworonożny przyjaciel był dużo bardziej pojętnym uczniem. Po wielu wyjściach do lasu udało mi się spotkać kozę, przechodzącą przez linię oddziałową, na tyle blisko, że zdecydowałem się na strzał z mojej dubeltówki. Po strzale sarna lekko zaznaczyła strzał i zniknęła mi z oczu. Byłem zrozpaczony! Pobiegłem na miejsce strzału ale nie znalazłem żadnych śladów świadczących o celnym strzale. Zdecydowałem się skorzystać z pierwszej pomocy Chomika....... Szedł ochoczo i dostojnie a po dojściu do miejsca strzału zdecydowanie skręcił w przeciwnym kierunku niż pobiegła sarna. Byłem zły i odciągnąłem psa z obranego kierunku, ustawiając go ponownie na tropie. Sytuacja się powtórzyła. Zniechęcony puściłem psa luzem. Znów pobiegł w tą samą stronę i po chwili usłyszałem zaciekłe oznajmianie. Na miejscu zastałem go nad strzeloną przed godziną kozą. Od tego czasu nigdy nie odciągałem psa z tropu.
Z biegiem lat Chomik stał się psim profesorem. Potrafił kilometrami iść za postrzałkiem nie schodząc z tropu, a widoczna co paręset kroków kropelka farby upewniała mnie o dobrej drodze. Wielu kolegów korzystało z naszej pomocy, o różnej porze dnia i nocy. Najbardziej ekscytujące były nocne dochodzenia większych dzików, które do końca łatwo się nie poddawały. Szarżujące spod gęstego świerka w kierunku psa na sekundy odsłaniały połeć stwarzając okazję do oddania celnego strzału.
Chomik nie potrzebował otoku. Gdy znikał mi w ciemnościach idąc tropem postrzałka wystarczyło stanąć na chwilę by za moment wrócił, popatrzył na mnie i ponownie rozpoczął tropienie. Mijały lata. W wieku czternastu lat mój piesek coraz mniej interesował się lasem. Spał sobie na swoim fotelu i koniecznie musiał być przykryty kołdrą.
Za radą kolegów kupiłem drugiego jamnika, który miał się uczyć łowiectwa przy starym Chomiku. Młody i śliczny piesek szybko zyskał ogromną sympatię wśród domowników. Poświęcałem mu wiele czasu ucząc go już jako doświadczony myśliwy zachowania się w łowisku. Mimo woli Chomik schodził na drugi plan. Jego żywot ograniczał się do niewielkiego posiłku i całodziennego snu.
Odszedł cicho i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak wielką ponieśliśmy stratę, gdyż był pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. Pochowałem Go pod dębem przy którym teraz się zatrzymałem. Dwadzieścia lat temu, w tym miejscu wystawił mi pierwszego w swoim życiu dzika, przelatka którego zdobycie było dla nas obojga tak wielkim przeżyciem.
Jego następca mimo długotrwałego układania ze względu na swój zbyt duży temperament okazał się mało wartościowym psem pod względem łowieckim. Następna suczka jamniczka, również. Zrozumiałem wówczas jak wielkie szczęście miałem jako łowiecki żółtodziób otrzymując przed laty tak mądrego i wspaniałego przyjaciela z którym wspólnie uczyliśmy się łowiectwa. Przestałem również wierzyć w ułożenie każdego psa gdyż musi się on urodzić myśliwym.....
Darz Bór |
|
| |
17-08-2005 16:46 | Nemi | Świetne opowiadanie. Tylko smutne .... | 17-08-2005 16:10 | Paweł CG65 | Cyjanek
Gratuluje ci wspaniałego pióra. Czytając to opowiadanie pojawia się refleksja że niepodobnym opisać wprost czym tak naprawdę jest polowaczka.
Ciekaw jestem czy są w stanie zrozumieć to ludzie żyjący w przekonaniu że jedynym sensem łowiectwa jest zginanie palca na spuście.
DB!
Paweł
PS> Pisz częściej... :)))) | 09-08-2005 21:52 | wsteczniak | Lubię opowiadania pisane spokojnie, z należnym wyczuciem pióra, z dobnorem słów akuratnych - lecz oddających krew i kość obranego tematu, chociaż temat niby frywolny.
Morał wspomnień, jakże bliski psiarzom, bardzo trafny. Są psie Sorbony, uczące psy fachu. Ale tylko nieliczne mają talent. Jaka szkoda,że tak krótko są z nami. | 09-08-2005 18:11 | Jozef Starski | "Cyjanek" (czy nie mogłeś wybrać sobie bardziej trującego pseudonimu?) - myślę, że to opowiadanie powinieneś zamieścić również w jakimś czasopiśmie poświęconym hodowli psów. Jest bardzo dobre, pokazuje "ludzką twarz" psiego żywota oraz nasze wzajemne stosunki na linii pies - myśliwy. Czytając je przypomniało mi się jak mój kolega w Kanadzie poszedł do Human Society, do psiego schroniska i chcial wziąść na stałe do domu bezdomnego psiaka myśliwskiej rasy. Gdy panienka z tego schroniska dowiedziała się, że ten kolega jest myśliwym i że ma zamiar z tym psem polować, to ...odmówiła jego prośbie,
" bo polowanie jest takie nieludzkie, okrutne "...Według niej, lepiej dla psa będzie jęsli pozostanie on w zamknięciu, za kratami schroniska.... Odtąd, mój kolega to stowarzyszenie nazywa "Un-human Society" (Nieludzkie stowarzyszenie)...Zapewne nie można tego uogólniać, ale...ta panienka i inni ludzie jej podobni - powinni czyatać takie opowiadania jak Twoje.
Serdecznie pozdrawiam - Joe |
| |