|
autor: Trapper16-11-2006 Kciuki
|
Ledwo otwierając oczy w półśnie, ujrzałem złotą gębę księżyca. Często tak jest, kiedy mam jechać na polowanie. Nie mogę spać. Tym razem nie polowanie, ale trapping. Kolega księżyc śle mi jakieś sygnały z wszechświata, o tym, że się właśnie przebudziłem, o tym ze żyję. Cóż za lenatyczne myśli. Oczywiście że żyję. Co w tym dziwnego... Która to godzina? 3.00 rano. Zbieram powoli myśli. Jakie to dziwne sekrety wie kolega księżyc, myślę. Czasem świeci słowikom, czytającym nuty do swych nocnych pieśni w ciepłe letnie wieczory, a czasem towarzyszy wyciu wilków, wróży groźbę, wróży śmierć. Co mi dzisiaj wywróży? Kurcze. Jakieś dziwne to moje filozofowanie. Śpij człowieku, jest dopiero 3.00 rano, mówię do siebie. Masz jeszcze półtorej godziny snu. Cudem pogrążam się we śnie.
Budzik piszczy z całą siłą jego elektronicznych płuc. Przechodzę nerwowo ze snu do rzeczywistości. Jest sobota. Ma być ładna pogoda. Koledzy z pracy mówili mi: “Thumbs up” (kciuki do góry). Będzie szczęśliwy weekend. Jakie to śmieszne. “Kciuki do góry”. Zobaczymy.
Dopiero 6.00 rano a ja już w lesie przegotowuję się do kolejnej “przejażdżki” na moim traperskim szlaku. Jest ciemno i będzie ciemno do 9.00 rano. Zaczyna się robota. Jestem jak zwykle bardzo ostrożny. Robię wszystko szybko, ale pewnie. Metodycznie. Każdy ruch jest dokładnie przemyślany. Nie mogę sobie pozwolić na to, aby cokolwiek się stało i aby cała wyprawa została zrujnowana.
Zwykle nie myślę o tym, co mi może się stać w lesie z dala od ludzi, ponieważ emocje myśliwsko/traperskie dominują. 25 lat temu zaraziłem się tą myśliwską chorobą, a 5 lat temu zaraziłem się trapperską chorobą. I cóż zrobić? Trzeba z tym żyć. Poza tym, co robić w tym życiu? Oszczędzać ciało, no bo reumatyzm, no bo żylaki, no bo mróz, no bo paznokcie na dużych palcach właśnie zeszły od nadmiernego chodzenia po górach z bardzo dużym obciążeniem. Pal licho gdybym tak chuchał na siebie, nic bym nie upolował, myślę.
Co się właściwie może stać, myślę? A no. Skidoo może mi spaść przy rozładunku i może mnie przycisnąć. Skidoo może się zepsuć, a jedna godzina jazdy na skidoo to 10 godzin pieszo. Przydarzyło się to jednemu traperowi ostatniej zimy: Skidoo się zepsuło, lód się załamał i biedak zmoczył nogę. Musiał iść pieszo do najbliższej drogi i odmroził sobie nogę, którą potem musiano niestety odpiłować. Przez to traperowanie ma nieszczęśnik tylko jedna nogę. No, ale czym się tu przejmować, myślę, te wszystkie złe rzeczy dzieją się komuś, nie nam, myślę. Jeszcze w ciemności zarysowują się wierzchołki drzew i czuję się jak stopniowo noc staje się dniem.
Mimo, że jak to każdy traper bardzo się spieszę, zatrzymuję się na chwilę. Czerwone niebo na skraju horyzontu daje wrażenie jakby powierzchnia ziemi była lawą wulkaniczną. To właśnie ta sfera, gdzie odbywa się nigdy nieustająca walka ciepła z zimnem, jak walka dobra ze złem. Mimo, że słońce usilnie próbuje ogrzać ziemię termometr zamontowany na moim skidoo bezlitośnie pokazuje -29 stopni. Za chwilę zwierzęta, nawet te największe, nie bacząc na swoje bezpieczeństwo przeniosą się na skraje polan, leśnych łąk, na południowe stoki, aby chłonąć tą energię życia przez cały dzień, aby starczyło na całą zimną noc. Kruki zdrajcy, egoiści natomiast w trosce o swe własne przetrwanie, o kawałek padliny będą z nieba pokazywać palcami skrzydeł gdzie się wygrzewają w słońcu łosie, sarny i jelenie. Wszystko im jedno czy zdradzą tę tajemnicę lasu traperowi, myśliwemu czy watasze wilków. Byle by była padlina. Tak to wszystko jest w przyrodzie zaplanowane: wszystko zaczyna się od słońca potem cos się rodzi aby zginąć i dać życie nowemu stworzeniu. My myśliwi, traperzy, przyrodnicy od dawna mamy świadomość tego faktu i od dawna się z tym pogodziliśmy, kontempluje.
Dzień upływa dobrze i jest już prawie 4 popołudniu. Jestem zadowolony. Złapałem 4 kuny, 6 kojotów i 4 gronostaje. Skidoo sunie leśną ścieżką przez gęsty topolowy młodnik. Na koniec tej ścieżki zaciągnąłem łosia, który niestety nie miał szczęścia i zabił go samochód. Umieściłem go tam, aby wyrównać stare porachunki z wilkami. Nagle coś burego wyskakuje zza sterty zwalonych drzew koło łosia. Co to takiego? Krótki ogon, kocia twarz i pędzelki na uszach szybko odsłaniają tajemnice. Ryś. Sobol wiedziony instynktem gonienia, widząc że coś ucieka, runął za rysiem ale wkrótce zarył się w śnieg widząc, że ryś po kilku susach tez przystanął. Jaki mądry pies, nieprędki do natychmiastowej awantury z dzikimi zwierzętami. Najpierw musi się dowiedzieć, co to jest, a potem rozwinie strategię walki mając mnie po swojej stronie. Wie, że ostre pazury i kły rysia mogłyby go nieźle poranić a po co chodzić do lekarza.
Wierzyć się nie chce, ale ryś po kilku susach usiadł tyłem do mnie i łypie oczyma to na mnie to na Sobola. Ryś jest bardzo blisko mnie, bo tylko 30 m. “Ciekawość zabiła kota” myślę sobie. Jakże to prawda. To taka kocia natura, które każe rysiowi skradać się, chować się w gęstwinie, bo w razie czego ucieknie na drzewo.
Prędko, prędko gdzie jest sztucer? Jest na plecach. Magazynek? W kieszeni, bo nie wolno inaczej. Szybko, szybko bo ucieknie. Cenne sekundy płyną. Ani Sobol się nie rusza, ani ryś się nie rusza. Tak naprawdę nie wiem do końca co zrobi Sobol, ale mam nadzieję że nic.
Suchy przeraźliwy trzask i jednogramowy, najmniejszy jaki może być pocisk z sykiem powędrował w kierunku rysia, uderzając dokładnie tam gdzie mierzyłem, prosto z tylu za ucho. Lepiej nie mogło być. 17HMR jaki to przecudowny wynalazek. Dziurka jak igłą zrobiona. Ryś pada w ogniu i Sobol widząc to z całą furią atakuje.
Super. Mam pięknego rysia. Złom i krótka celebracja trofeum, bo robi się ciemno a ja mam jeszcze sprawdzić pułapkę, która znajduje się na szczęście niedaleko od łosia. Jeszcze nieochłonięty z emocji, zmierzam do pułapki, gdzie już widzę piękną kunę. Co za dzień: 4 kuny, 6 kojotów, 4 gronostaje i ryś. Nieźle. Wydobędę teraz tylko kunę z pułapki, zastawię ja na nowo i pojadę z powrotem do domu. Ciepłego domu, na herbatę i przypieczony chleb z masłem, marzę sobie. Kuna wyciągnięta. Teraz tylko zastawię pułapkę i gotowe. Grube rękawice ze skóry z bobra trochę przeszkadzają, ale poradzę sobie.
Nagle trzask metalu i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu obydwa moje kciuki wylądowały w pułapce. Zrozumiałem w tym momencie jak sprytnie jest ta pułapka zaplanowana i dlaczego dzikie zwierzęta mimo ogromnego refleksu nie są w stanie jej uniknąć. Kolejny przykład jak to inteligencja człowieka radzi sobie ze wszystkim. Sprytne urządzenie. Gdyby nie grube rękawice pewnie miałbym złamane obydwa kciuki tak wiele jest w niej siły. Trzyma jak cholera. No dobrze, dość podziwiania urządzenia technicznego. Boli jak cholera, ale wiem ze kości są cale, bo nie chrupie kiedy ruszam. Tooooo niemożliwe. Rozumiem jeden kciuk złapany, ale nie oba. Wierzyć się nie chce.
Do tej pory na kuny używałem pułapek rozmiaru 120 z podwójnymi sprężynami, ale zmieniłem region gdzie trapuję i gdzie jest wiele kun wodnych tj. zwierząt z rodziny łasicowatych, ok. 4-8 razy większych od kuny leśnej. Trzy razy kuna wodna ukręciła łańcuch i uciekła ponieważ pułapka jej nie zabiła. Zmieniłem więc pułapki na kuny z rozmiaru 120 na 220 na wypadek, jeśli kuna wodna by się złapała. Pułapki na kunę wodną są o wiele większe i o wiele silniejsze, ale są za małe aby użyć linę z hakiem, aby je otworzyć. Lina z hakiem, którą zawsze mam, na nic się dziś nie przyda.
Staram się panować nad sytuacja i zachować spokój. Panika to pierwsza rzecz, która gubi ludzi w lesie w Kanadzie. Usłyszałem machanie skrzydeł i jakby symbolicznie czarny cień przepłynął mi złowieszczo nad głową. “Rozdziobią nas kruki, wrony” przypomniały mi się słowa. O kurcze. To niemożliwe zaprzeczam sobie. To było w dawnych czasach. Czuję jak ciepło, a potem mokro robi się w lewej rękawicy. Oj oj pierwsza kropla krwi na śniegu zwraca uwagę Sobola. Jak zwykle Sobol milczek, tym razem jakby coś złego przeczuwał, zawył przeraźliwie. Atmosfera grozy powoli wytwarza się wokół całego tego wydarzenia.
OK. Z uwagi na to, że bardzo lubię grać na gitarze, kciuki moje są bardzo dla mnie cenne, myślę. Musze więc je uchronić. Z minuty na minutę coraz mniej je czuję, a coraz bardziej czuję, że chyba przyjdzie mi się z nimi pożegnać. No nie, kciuki mi są potrzebne. Muszę je uratować. W miarę jednak jak minuty płyną, zaczynam brać pod uwagę, że może przyjdzie mi je stracić. Dobra, mogę stracić kciuki, bylebym się sam mógł uwolnić, próbuję negocjować z losem. Dobra. Co ma być, niech będzie. Oddam kciuki za życie.
No, ale chyba ich sobie nie odgryzę tak, jak to robiły lis czy rosomak, kiedy stosowano pułapki, które łamały kości stawki i kiedy na mrozie zwierzę nie czuło bólu z braku dopływu krwi. No nie, ja mam odgryźć sobie moje własne kciuki, aby się uwolnić? Przeklęty łańcuch trzyma pułapkę jak sto diabłów. Już wiem, że łańcucha nie urwę. A nawet gdybym urwał łańcuch, nadal będę miał pułapkę na kciukach i nie będę mógł operować skidoo. Ach te konie mechaniczne... Gdybym miał psi zaprzęg mógłby jechać, choć do najbliższej osady 20 km. No tak, ale po drodze i tak chyba bym stracił moje ukochane kciuki. Zaczynam uświadamiać sobie, że mam około 15 minut na uwolnienie się, inaczej nastąpi permanentne uszkodzenie nerwów i na pewno będzie po kciukach. Musze coś zrobić. Szybko.
Z całą siłą naciskam ramieniem na sprężynę, opierając pułapkę o zwalone drzewo. Raz. Drugi. Bezskutecznie. A czas leci, a czas leci... Wreszcie ostateczna decyzja: albo pourywam te kciuki, albo znajdą mnie tu może ludzie na wiosnę. Powiem im wtedy, że stoję tu od Bożego Narodzenia i będę miał bardzo długą brodę. Niezłe poczucie humoru w takiej chwili, myślę.
Z całej siły pociągam, zaciskając, by aż szkliwo zatrzeszczało i jest prawy kciuk uwolniony. Teraz tylko ścisnąć drugą sprężynę i jestem wolny. Tak, tylko jak to zrobić pokiereszowaną ręką. Opieram pułapkę o kolano i bez czucia teraz już w całej prawej dłoni z całą siłą naciskam na sprężynę i dzięki Bogu pułapka puszcza.
Przez 2 miesiące nie grałem na gitarze i nie mogłem utrzymać długopisu zanim rany i sińce się zagoiły oraz nerwy odbudowały.
Śmiali się ze mnie moi współpracownicy przez resztę zimy i nawet teraz często to zdarzenie przypominają. “Woj. thumbs up”. Jakim ty jesteś kompanem, że nam to opowiedziałeś i jakie masz poczucie humoru.
Śmiałem się z nimi myśląc “wszystko dobre co się dobrze kończy”. Tylko ja wiedziałem i wy teraz wiecie co się naprawdę za tą historią kryło.
Od tej pory staram się chować moje kciuki kiedy ktoś mówi “kciuki do góry”, a ilekroć spojrzę na moje kciuki, blizny uświadamiają mi: Myślimy często, że kroczymy dzielnie po ścieżce naszego życia, a nawet nie wiemy, że idziemy po linie. |
|
| |
18-09-2009 23:41 | kiepski | A czy takie pułapki są dobre i nadają się na kuny - http://www.hodowlany.pl/37_Zwalczanie_szkodnikow.html ? | 16-11-2006 18:09 | krogulec | no tak ..... dzięki Trapper
w jednym opowiadanku kupa muzyki i mojego ulubionego kina!!!
pamietacie film "Sidła" ... od tego filmu zaczęła sie moja myśl o łowiectwie i polowaczce
a muzyka gdzie ano geniusz gitary pewien cygan nazywał sie Jango Reinchard i razem z Drappelim dawali takie koncerty że mózg staje ale mały niuans Jango Reinchard miał...... trzy palce w lewej ręce
A tak poza tym to pamiętaj że na tej traperce to Trapper nie jesteś do końca sam zawsze jest trochę mojej energi gdzieś z Tobą
( pozytywnej ) ... bo Ci po prostu lekko tego zazdroszczę - ale w tym pozytywnym sensie . Darz Bór Trapper !!! I wracaj zawsze cało chociaży aby opisać nastepną przygodę | 16-11-2006 17:32 | Trapper | Sadzac po komentarzach opowiadanie factycznie dech zapiera.
Cieszy mnie ze moglem wam przyblizyc czastke przezyc na lonie kanadyjskiej przyrody. Czytanie "Dziennika Lowieckego" inspiruje mnie bardzo.
Chce mi sie wracac do lasu.
DB | 16-11-2006 14:46 | ANDY | 17 HMR - nabój na drapieżniki do 200 m - jakby na warunki europejskie stworzony i ...nie wolno u nas a szkoda .
Trapper - fajne opowiadanie , szkoda ,że utrwalone cierpieniem . Ale takie jest życie . Pozdrawiam | 16-11-2006 14:33 | Alej..... | Świetne. Ma styl i swój klimat a, w końcu, ma i temperaturę ... bo przy tej pułapce robi się nadzwyczaj gorąco. I to nie tylko w kciukach. Przynajmniej u mnie tak było.
Dobrze, że wszystko skończyło sie szczęśliwie! | 16-11-2006 14:22 | ULMUS | O rany Trapper ... aż mi dech zaparło , bo robisz coś o czym czytałem w książkach Londona pacholęciem będąc a do czego gdzieś ciągle tą cząstką dziecinnej/chłopięcej duszy tęsknię .
Napisz coś więcej koniecznie.
Pozdrawiam |
| |