|
autor: ANDY25-01-2007 Wigilia
|
Jakoś rześko i sprawnie wstaję dziś bez zwykłych ociągań i rozleniwienia. Najpiękniejszy dzień dla myśliwego w roku – Wigilia. Ponieważ ten dzień postem znaczony, nic nie biorę z sobą, jedynie termos z herbatą, strzelba i amunicja. Rzut oka na termometr – 15 stopni, no, no. Biorę grubsze ineskrymable, rękawice z barana i olbrzymią czapę z muflona. Na grzbiet zakładam burkę z wielbłądziej sierści z barankowym podbiciem, którą kupiłem od jakiejś pani na targu starociami. Jest fantastycznie lekka i ciepła a zapinana na specjalne pętelki przywodzi na myśl dawne fotografie. Dziś tradycyjne wigilijne polowanie na radłowskich polach. Biegiem do autobusu aby zdążyć na zbiórkę. Autobus wreszcie przyjeżdża nabity do ostatniego miejsca. Z wielkim trudem wbijam się w kłębek ściśniętych ludzi jadących do fabryki. Jakoś dojeżdżam na miejsce i wypadam jak wyciśnięta z tubki pasta na zewnątrz. Szybkim marszem dochodzę na miejsce gdzie już z daleka widzę znajome postacie. Są obaj p. Janowie, p. Dominik, p. Zbyszek, p. Jurek... Dużo dziś przybyło Kolegów, ale i okazja niewąska, dziś po prostu trzeba „tam” być.
Mościmy się na skrzyni ciężarowego Stara i jedziemy w końcu do łowiska. Pod brezentową budą gromadzi się smród spalin i zanosi śnieżny pył, który tych bliżej klapy znaczy drobnymi gwiazdkami a z czasem zupełnie przysypuje. W powietrzu krzyżują się różne uwagi i żarty, słychać docinki i drobne naśmiewania. Nie ma ‘brzydkich słów’, bowiem jakakolwiek próba ich użycia natychmiast jest replikowana przez p. Dominika i słowem i znaczącym gestem. W końcu dojeżdżamy na miejsce gdzie stoi kilkanaście osób naganki i myśliwi miejscowi. Znów rejwach i wesołe słówka i docinki towarzyszą powitaniu. Kolega Dominik wreszcie dyscyplinuje towarzystwo i rozpoczyna odprawę. Wolno i dobitnie tłumaczy co i gdzie będziemy ‘brali’, jak i z kim ma iść naganka. Kilka słów o bezpieczeństwie i ostrożności a później wyciąga kartoniki. To co dziś wylosuję to zwiastun na cały rok, tak mówi tradycja.
Ten kartonik zachowam przez cały dzień i kolejne pędzenia wskażą miejsce mego stanowiska. Jedne z nich są obfite więcej lub mniej w zwierza, są i takie gdzie strzelba musi zostać na ramieniu, blisko zabudowań.
Myśliwych jest 26 – to sporo. Dlatego część pójdzie w nagance, choć to Wigilia. Dziś wyjąłem z kapelusza kartonik z numerem 8 i w pierwszym pędzeniu jako jeden z pięciu myśliwych, dane mi iść w nagance. Pakujemy się wszyscy na Stara i jedziemy za „Rzeźnię”. Naganka i część myśliwych wysiada, reszta jedzie dalej aby się rozstawić. Jeden z doświadczonych kolegów rozstawia nagankę i myśliwych na niewielkiej górce za rzeźnią, tworząc długą linię. Miejscowe chłopaki i parę dorosłych osób poubierani w różne, często dziwaczne ubiory trzyma w ręce kołatki, które im rozdano. Stoją i przytupują, mróz jeszcze większy niż w mieście i z ust wydobywają się ogromne ilości pary, które tworzą obłoczki stygnące w ostrym powietrzu.
Stoję jako jeden z skrajnych w linii naganki i mam za zadanie dyscyplinować ich poruszanie się tak, aby ta linia biegła w miarę prosto, bez worków i wybrzuszeń z zachowaniem stałej odległości między naganiaczami. Póki co jest jeszcze czas i popatruję w kierunku gdzie widać stojący już samochód. To bardzo daleko i sylwetki stojących obok myśliwych wyglądają jak mrówki. Długo nic się nie dzieje ale w końcu w kierunku pól zaczyna iść gromadka maleńkich ludzików. Po przejściu kilkudziesięciu kroków jedna sylwetka przystaje i chwilę się kręci w miejscu a później nieruchomieje. Trwa to bardzo długo ale w zaśnieżonej przestrzeni przybywa coraz więcej czarnych kropek na olbrzymim białym obrusie jaki tworzą te pola. Lekko przydymiona zamrozem przestrzeń, która tworzy mgiełkę i jakiś dziwny kojący duszę spokój. Większość tej białej plamy to tzw. oranki z wystającymi grudami skib wyciągniętych pługiem. Tam jak skwarki w kaszy muszą być ulokowane zastępy szaro-burych, z białym podbrzuszem ślicznych kłapouchych zwierzaków, które stanowią trudny i ogromnie pożądany przedmiot naszego tutaj pobytu. Wytężam wzrok aby przebić tę zamgloną przestrzeń usiłując dostrzec czy myśliwi na stanowiskach. Czarne kropki tkwią nieruchomo i jedynie ostatnia w linii postać jeszcze idzie, aby po chwili znieruchomieć.
Zwracam się w kierunku linii naganki, podnoszę dłoń wskazując kierunek i krzyczę: ruszajjjjj... Bucha olbrzymi wrzask z kilkudziesięciu gardzieli: Kuba... Kuba wyłaź... aaa...aaa…aaa. Towarzyszy temu trzask kołatek. Idę popatrując kątem oka czy linia wyrównana i bacznie spoglądam na tę białą płaszczyznę przed sobą. Nagle na białym obrusie wystrzeliwuje maleńka kropeczka, jedna, zaraz druga i rozrzucając biały pył pędzi przed siebie w kierunku linii. Wybucha olbrzymi krzyk naganki: dawaj, dawaj – na pana Jurka, na pana Janka... Biała przestrzeń ożywa i z różnych kryjówek wypadają kolejne długołape zwierzaki i kuląc słuchy po sobie pędzą w kierunku myśliwych. Ale nie wszystkie. Widać wyraźnie jak niektóre nie biegną z dużą szybkością i nagle znikają w bruździe jak duch. Inne zmieniają kierunek i zaczynają skręcać z ogromną prędkością równolegle do linii myśliwych, do tych dołączają kolejne i wychodzą z miotu. Na linii myśliwych zaczynają padać spieszne strzały. Pojedyncze – bach i szybkie – bach, bach. Wolno idę popatrując pod nogi aby na tych zmarzniętych skibach ziemi tworzących fantastyczną piłę nie wywinąć przykrego dla ciała orzełka. Parę kroków przed sobą zza skiby widzę wystające słuchy. To pewno jeden z tych co ruszyły, ale przycupnęły i liczą na szczęście. Wolno dochodzę do niego. Jak z katapulty wystrzeliwuje szara sylwetka i zamiast iść na linię skręca w lewo szerokim łukiem celując między naganiaczy. Ci podnosząc ręce i gromko krzycząc usiłują go zawrócić. Ale ten już obrał kierunek i nic go nie zawróci. Jeden z naganiaczy zdejmuje czapkę i rzuca w pędzącego o parę kroków od niego zająca. Bez skutku. Wyciągnięta jak struna sylwetka z położonymi po sobie słuchami, wyrzucając pacyny śniegu pędzi przed siebie w kierunku zbawczej, wolnej od strzelców przestrzeni...
Linia naganki dochodzi do tkwiących w śniegu myśliwych, widzę jak niektórzy łamią lufy i wyjmują naboje. Ale to jeszcze nie koniec. Pomiędzy nami a linią jest kawałek zaoranego pola. I nagle to pole ożywa. Z skib wystrzeliwuje kilka szarych sylwetek kierując się miedzy nagankę i na myśliwych. Widzę jak gorączkowo niektórzy sięgają do pasów lub kieszeni. Naganka eksploduje olbrzymim okrzykiem, padają spieszne, szybkie strzały i widać jak pędzący kot leci przez łebek wzbijając chmurkę srebrnej kurzawy rolując po celnym strzale. W przestrzeni przed linią widać znieruchomiałe szare wzgórki w otoczeniu rubinowych kropelek i rysy od śrucin, które je obramowują. To te, które nie wyszły dziś z matni.
Zbieramy te koty, linia pęka, każdy idzie po te które padły z jego ręki. Podnoszę jednego do którego mam najbliżej i słyszę: wymocz go. Posłusznie biorę go za skoki i opierając grzbietem o gumofilca naciskam brzuch szaraka. Tryska miodowo-bursztynowa struga znacząc nieskalaną biel. Idę w kierunku linii z szarym aportem. Zbieramy się i wędrujemy na miejsce zbiórki. Gromada postaci z przecinkiem strzelby skierowanym nad ramieniem i niosąca w jednej czy obu rękach wyciągnięte szare tuszki...
Wg kartonika teraz ja mam stanąć na linii i to na mnie coś może przywędruje z zaśnieżonej przestrzeni. Może ja nacisnę spust mając na kropce muszki wyciągnięte skoki i zobaczę rozprysk śniegu wzbity spadającym, rozpędzonym ciałem...
Pola Radłowskie 1979
|
|
| |
26-01-2007 14:54 | dawids82 | Zazdroszczę Tobie tych wszystkich historii. Przeczytałem wszystkie i jestem pod wrażeniem. zazdroszczę przygóg i doświadczenia - Ja dopiero zaczynam. DB!!!!!! | 26-01-2007 12:40 | wsteczniak | W czasach, kiedy Ta, która przez całe z nim życie wspiera myśliwego swojego, dała się do czegoś jemu namówić, wyciągnąłem Ją na to piękne, symboliczne polowanie. O chwilach przed lustrem, przemilczę.
Pole darzyło obficie. Jak to w onych czasach bywało, i "gość" przede wszystkim, kotem obdarzony być musiał. Z mocy miłego panującego w Kole "protokołu".
W domu bieliłem dwa. Tego swojego szaraczka strzelonego, no i "Mojego zająca" - o czym musiały, przez czas długi, powiadomine być wszystkie koleżanki i znajome.
Samo polowanie - pięknie opisałeś. Takie było.
| 26-01-2007 08:46 | PK2006 | Witam!Ja w swoim żywocie łowieckim dwa razy polowałem na koty.Dlatego proszę o inne wspomnienia z tamtych czasów.Naprawdę wspaniale się czyta. | 25-01-2007 13:42 | Brakarz | Gdzie te czasy Andy, chyba bezpowrotnie minęły, choć wolałbym się mylić.
Populacja szaraków w opłakanym stanie, prawie zapomniałem jak smakuje pasztet.
Polowanie w takim dniu należy do szczególnych, bez względu na wynik, jestem pewien, że
bez kota do domu nie powróciłeś.
Twoje opowiadanie ożywi nie jedno radosne wspomnienie wigilijnych i zajęczych łowów.
Czytać to co piszesz – sama przyjemność. DB. Pozdrawiam – wybrakowany.
|
| |