DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Lufa14-02-2007
Baron i Lufa - na bażantach.

Wstawał kolejny, niby zwyczajny lutowy dzień. Przyznaję że już w nocy pomimo stałych kłopotów ze snem, adrenalina wcześniej dawała znać o sobie, bo się parę dni temu umawiałem z Andrzejem na bażanty. Wyjrzałem przez okno. Śnieg niewielkim całunem przykrywał ziemię. W myślach już układałem sobie różne warianty polowania. Z trochę lakonicznych zapowiedzi Andrzeja myślałem, że mnie podpuszcza. Ale... umówiliśmy się u niego ok. 11-tej przed południem. Zbierając się do drogi zapakowałem Toza w futerał i na odchył sięgnąłem po amunicję. Obok paczek ze śrutem na lisy stał karton ze śrutem na kaczki. Pomyślałem - a może tak paczkę, ale nie - wziąłem jakieś pół paczki - popularnych "czwóreczek". Co tam - może będzie z trzy bażanty to wystarczy. No to jeszcze ze dwa śruty na lisa i dwie breneki.

Jamnik już niecierpliwie biegał od drzwi do samochodu. Zagadując do psa - powiedziałem - "gdzie ty tam mały pędraku tak się śpieszysz, przecież nie nadążysz po trzcinach i trawach za wyżłem". No ale byłaby obraza majestatu gdyby pan zostawił wiernego przyjaciela w domu. Po dziesiątej zapakowani do Vitary ruszyliśmy łowiska. Kawał drogi ale co tam, przejedziemy przez sobie znane tereny, to przy okazji sprawdzimy czy w nocy zwierzyna chodziła. Nie mieliśmy farta w ostatnich dniach. A to dziki poszły nam przed nosem, a to byki się nie pokazywały jedynie lis padł dwa dni wcześniej...

Jadąc zastanawiałem się dlaczego zwierzyna od paru już dni nie przychodziła pod dęby, przecież śnieg zakrył dno lasu i za pędrakami w lesie nie było widać żeby dziki "pisały". Kilometry uciekały a my z Lufą coraz bliżej celu. Jeszcze cztery kilometry i już pod bramą Andrzeja. Po chwili słychać przyjazne ujadanie wyżła. Wchodząc na podwórko pierwszy przywitał nas Baron - wyżeł gładkowłosy (biały z dużą łatą na prawym zadzie). Lufa - moja jamniczka podciągnęła ogon pod siebie i asekuracyjnie zza pana ostrzegawczym warknięciem dała znać Baronowi, że ma pewne obawy i niekoniecznie jest zadowolona z tego, że się jakiś inny pies spoufala z jej panem. Andrzej zaprosił nas na kawę do mieszkania. Po przywitaniu z Mamą Andrzeja usiadłem w kuchni przy stole a Lufa pod krzesło i od czasu do czasu warknięciem odpędzała od siebie zainteresowanego Barona, który miał ochotę na trochę zabawy.

Po wypiciu kawy przestawiliśmy auta w podwórzu i po zapakowaniu ekwipunku i piesków ruszyliśmy autem Andrzeja do łowiska. Obejrzałem bardzo zgrabnie wykonaną przez Andrzeja i kilku jego kolegów - Hubertówkę - zrobioną dla Koła. Następnie udaliśmy się do książki wpisu do łowiska i ruszyliśmy do wyznaczonego rewiru. Autko Andrzeja spokojnie na terenowych oponkach pokonywało dosyć trudny teren - aż się dziwiłem, bo w Vitarze byłbym zmuszony w niektórych miejscach włączać napędy na "cztery". Jadąc z daleka przyglądałem się ambonom ustawionym w polach. Jedna, starsza, wywrócona przez ostatnio szalejące silne wiatry, tak jak masa drzew w lesie. Zażartowałem przy tym - że na sesji leśniczych powinno paść sakramentalne stwierdzenie, że „...leśniczowie zostaną ukarani za sadzenie zbyt płytko drzew i dlatego tyle - wywrotów...". Buchnął śmiechem.

Po chwili byliśmy na miejscu. Piękne trzcinowiska poprzeplatane rowami i laskami z krzewami tarniny, głogów, jeżynowisk, itp. Przygotowaliśmy "luśnie", zapas amunicji w kieszeniach do szybkiego repetowania i wypuściliśmy z samochodu wyżła i jamniczkę. Andrzej uprzedził mnie o sposobie sygnalizowania ptaków przez Barona i ruszyliśmy w stronę, gdzie Baron i Lufa już zaczęły przetrząsać krzaki i trzcinowiska. Pierwsze wrażenie po obserwacji Barona bardzo mnie zaskoczyły, gdyż nie spodziewałem się, że ten młody wyżeł będzie z taka pasją przedzierał się przez najgęściejsze trzciny i czesał przedpole. Dużo czytałem swego czasu o wyżłach ale takiej pasji - się nie spodziewałem.

Po chwili Andrzej wskazał na stójkę Barona i przyśpieszyliśmy kroku obchodząc z dwóch stron krzaki. Na komendę - "Dalej" - Baron ruszył a jak z pod ziemi wystrzelił do góry kogut. No cóż - pierwsze strzały nie przyniosły nam chluby. Czyste pudła - efekt braku treningu. Niestety w analizie przechodząc dalej omawiamy swoje błędy. A to w nieprawidłowym składzie a to zbyt szybkim strzalu... No i nie ma rady trzeba się sprężyć, bo się nam psy zeźlą.
Kolejne podrywane koguty odlatują bez strzałów - bo pies zbyt wcześnie zdążył je spłoszyć, zanim doszliśmy. Andrzej przechodził przez gęściejsze trzciny a ja zwolniłem, żeby go nie wyprzedzać, tylko równo zajść kolejne trzcinowiska. Pogoda dopisywała. Było niezbyt zimno. Nie padało a śnieg nie przeszkadzał w swobodnym spacerze. Tylko Lufa borykała się za szalejącym, w sprawnym przeszukiwaniu trzcin i krzaków, Baronem. Coraz bardziej cieszył mnie widok penetrującego łowisko wyżła.

Kolejne trzcinowiska i czmychają dwie sarny - psy karnie dają się przywołać, nie goniąc za uciekinierami. Wyżeł sprawnie, na każde skinienie i komendę Andrzeja, okłada trzcinowiska. Jego długie mocne nogi i masywna sylwetka przemyka przez chaszcze. Aż oczy błyszczą i chce się chodzić za takim pomocnikiem. Płoszy co jakiś czas kolejne ptaki po stójkach wykonywanych w charakterystyczny dla siebie sposób. O każdym ptaku dokładnie daje nam znać - co mnie bardzo cieszy. Tylko oglądam się co chwile i patrzę jak jamniczka z różnymi kłopotami próbuje dotrzymywać mu kroku. Natrafiamy pod lasem na rudelek spłoszonych saren i zastanawiamy się co je spłoszyło, gdyż z odległego kąta łąk i krzaków w spłoszonym pędzie wpadły bez mała na Nas i nasze psy. Chwilę postaliśmy, czy aby nie zdziczałe psy urządziły sobie polowania. Przemieszczając się dalej w kolejnych trzcinach Baron znowu charakterystycznie "przymurował" - szybko obstawiliśmy trzciny i po komendzie "Dalej" Baron podrywa kolejnego koguta - padają strzały i ptak spada w gęstwinie trzcin. Wchodzę, mijając przymarzniętą wodę w zagłębieniach terenu. Baron podrywa kolejnego ptaka...
Andrzej spokojnie opuszcza dubeltówkę - "...kura...". Podnoszę koguta i wychodzę z trzcin. Andrzej - gratuluje mi i podaje psu kolejną komendę - Szukaj! Pies posłusznie wskakuje w kolejne partie trzcin i zapalczywie przeczesuje wszystkie zakamarki i dołki. Nie ma nic więcej. Idziemy przez pole do kolejnych zarośli. Pies zaczyna przeszukiwać chaszcze. Widać jego zaintrygowanie. Przystajemy - z daleka na skarpie widzimy czmychającego zająca. Andrzej stwierdza z zadowoleniem, że coraz więcej się ich pokazuje. Pomyślałem, że to efekt skutecznego trzebienia lisów i jenotów. Jest to domeną raczej większości młodych myśliwych, którzy chcieliby doprowadzić swoje łowiska do tego, o czym czytali w opisach łowisk sprzed laty. To jest moje zdanie i myślę, że nie tylko. Jest tylko jeden warunek - to młodzi winni prowadzić - gospodarkę w kole, a nie "starzy" (bez obrazy), którzy po wielu kadencjach sprawowania władzy, niestety w większości się opatrzyli i już tylko pędzą interesy.

Nagle wyskakuje z traw spłoszony rogacz. Ma na głowie wyraźny mocny scypuł. Wracamy do samochodu obchodząc szerokie rowy. Trudno, trzeba nadkładać trochę drogi, bo nie wszędzie można przejść i przeskoczyć. Podjeżdżamy kawałek drogi. Andrzej zatrzymuje auto - tu też mogą być ptaki – mówi - lubią tu przesiadywać. Rozglądam się zdziwiony, wysiadając prawie na otwartym polu z płytkim rowem 6 m ode mnie poniżej drogi. Z nabitym bockiem robię może pięć kroków w dół do rowu, Andrzej też. I nagle z rowu przy nogach Andrzeja wyrywa do góry piękny kogut. Padają dwa strzały Andrzeja, ja mogę strzelać dopiero jak nie będę miał Andrzeja na linii strzału. Bam... bam... - wydaje mi się, że ptak dostał drugim strzałem w "kuper". Przeleciał za wał. Bałem się, że śruciny przeleciały za blisko Barona, który w pogoni wyskoczył na wał. Idziemy sprawdzić. Baron i Lufa zaczynają mocniej przetrząsać krzaki i trawy poprzerastane na gałęziach. Ten pies jest niezmordowany. Przystaje i wyraźnie sygnalizuje ptaka - jamniczka z drugiej strony próbuje się dostać głębiej w zarośla - Baron płoszy w końcu koguta. Po strzale ptaka dopada jamniczka. No cóż - nigdy nie będzie wyżłem - ale przy jego pełnej zasłudze, zadowolona i zmęczona przytrzymuje szamoczącego się jeszcze bażanta. Ot nowość dla niej po dzikach i jeleniach dochodzonych po strzałach. Kolejny sukces. Triumf Barona jest nie do podważenia. Zadowolony z dwóch, ładnych "kogutów" wracam z Andrzejem do domu. Po drodze jeszcze ogarniamy małe trzcinowisko, gdzie Andrzej spotykał lisa - liczyliśmy na łut szczęścia. Nie było nam dane...

Wracamy. Wypis w książce i do domu. Zdjęcia z psami i strzelonymi kogutami. Gospodyni daje obiad i omawiamy z Andrzejem przebieg polowania. Po kawie - dziękuję gospodyni i Andrzejowi za przepiękne polowanie i udanie spędzony kolejny dzień.

Psy: Baron i Lufa - zmęczone zajęły swoje legowiska - to przecież one były głównymi aktorami tego dnia. My umówiliśmy się na kolejne polowanie za tydzień.

Darz Bór.




14-02-2007 16:21Tomek SGratulacje. To jest właśnie proza polowania na ptactwo. Połazić sobie, pieski popracują, strzelić koguta - może dwa i wystarczy. Piękna sprawa!!

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.