|
autor: ANDY25-05-2007 Bezpiecznik
|
Spędziłem na ambonie całą noc. Powód. ‘Banalny’. Przez chwileczkę widziałem na wieczornej zasiadce niesamowitego kozła z parostkami, marzenie. Siedziałem oczarowany wiosennym wieczorem, ciepłym i tak bogatym w odgłosy i zapachy, gdy na kobiercu polany pojawiła się ruda plama. Lornetka do oczu i ciekawie oglądam młodego szpicaka, wywiniętego do tyłu w formę haków kozicy. Zdejmuję szkła i wieszam na gwoździu. Sięgam po sztucer i słyszę nagle jakiś dziwny szum. Szpicak wieje na otwartą przestrzeń a za nim biegnie potężna sylwetka kozła. Zaskoczony zupełnie, nie sięgam po lornetkę, bowiem na tej odległości widzę z czym mam do czynienia. Potężny szóstak, wysoki o bogatym uperleniu i ogromnych różach stoi wypięty i uważnie oczy za uciekającym szpicakiem. Wydmuchuje nozdrzami gwałtownym wydechem, zirytowany i wściekły. Wolno wystawiam sztucer przez okienko i składam się do niego. Zbyt mała odległość przy sześciokrotnym powiększeniu sprawia, że mam ciemną plamę w obiektywie. Odejmuję broń od oka aby zdjąć lunetę i w tym momencie kozioł kieruje wzrok na okienko i rusza w las. Nie mam szans na strzał w biegu, zresztą nie zrobiłbym takiego czegoś.
Zastanawiam się gdzie zrobiłem błąd, bo gdzieś zrobiłem i po analizie dochodzę do wniosku, że ruszając bronią spowodowałem rozbłysk lunety światłem zachodzącego nisko słońca. Ten błysk spowodował tak szybką reakcję i ucieczkę. Przegoniony koziołek stoi w oddali na blat i prowokuje do strzału, ale nie będę go strzelał. Nie będę się tłukł. Pomimo, że nie jestem przygotowany i nie mam nic ciepłego decyduję się zostać na ambonie do rana z nadzieją, że dostanę tego pięknego kozła. Mam łowny odstrzał, więc chyba warto poczekać. Ambona jest usytuowana w takim miejscu, że dzik też może się trafić. Dzień dogasa wolno i w szarzejącym mroku widzę jak z kępy zarośli na czyste wychodzi koza a za nią druga, która co chwilę oczy za siebie i niespokojnie się rozgląda. Musi tam być jej przychówek bowiem za chwilę zawraca i chowa się na dobre. Druga spokojnie się pasie i w końcu niknie w zapadających ciemnościach. Podnoszę kołnierz kurtki i zapinam wszystkie guziki. Wyciągam nogi na desce i wtulam się w kąt ambony aby trochę pokimać i przed świtem być na posterunku. Krótka noc szybko mija gdy zdrętwiały wolno wstaję aby rozprostować kości. Czynię to wolno i tak aby nie narobić podejrzanych hałasów. Coś już widać więc biorę szkła i zaczynam lornetować otoczenie. Blisko ambony, w trawie coś leży. Niestety to tylko wczorajsza koza leżąca i ruszająca gębulą, przeżuwająca nocne żerowanie. Nic innego nie ma a cisza aż dzwoni. Siedziałem długo, zrobiło się zupełnie jasno i ciepły promyk zaczął łaskotać me ucho. Nic z tego, przynajmniej dzisiaj. Wstaję i naciągam zastałe mięśnie, rozładowuję broń i składam klamoty. Bardzo chce mi się pić. Niestety nie mam nawet jakiegoś cukierka. Zapalam papierosa i jeszcze z nadzieją popatruję po zroszonej trawie polany. Niestety jest pusta. Ociągając się złażę po drabinie i przecinam mokrą łąkę kierując się w stronę lasu po jej północnej stronie. Łąka wznosi się wąską i wysoką miedzą, którą muszę pokonać. Wyłażę na nią i za plecami słyszę suchy trzask. Obracam się na pięcie i w tym momencie wywijam szalonego orła lądując na trawie mokrej łąki. Na plecach i sztucerze. Oszołomiony oglądam broń. Na ’oko’ nic nie widzę, poza zapchanym świeżą ziemią okularze i kompletnie mokrej od rosy reszcie broni. Wyciągam chusteczkę i osuszam całość wydmuchując i usuwając ziemię. Wyjmuję zamek i widzę, że przewód lufy jest czysty. Jaka ulga. Jakiś niezbyt fartowny ten obecny wyjazd i trzeba będzie przestrzelić broń na wszelki wypadek, nigdy nic nie wiadomo...
Pozbierałem się jakoś do pionu, ciekawie popatruję po polach, ale cisza zupełna. Wolno repetuję Mausera i przesuwam skrzydełko bezpiecznika machinalnie do oporu w prawo. Przechodzę przez łąkę i na ścianie lasu postanawiam wejść na płynący dołem potok tak aby po jego przejściu pokonać wzniesienie, które mnie wyprowadzi na asfalt drogi i wrócę nim do naszego myśliwskiego domku. Ta część obwodu zawsze kryła jakieś niespodzianki w postaci grubych dzików i ciekawych kozłów. Jest jeszcze wcześnie i zwierzyna może być na biegu, zresztą zirytowany trochę poprzednimi niepowodzeniami chciałbym się jakoś spełnić myśliwsko. Idę bardzo wolno starą zarośniętą drożyną i pilnie się rozglądam bowiem między potężnymi drzewami jeszcze czai się mrok podbity leciutkim oparem dodatkowo go wzmacniającym. W dole widzę już miejsce gdzie łatwiej mi będzie przejść rozpadlinę gdy do mych uszu dobiegają dziwne dźwięki. Od dołu potoku coś idzie zasłonięte ogromnymi paprociami i nim zdążyłem sięgnąć po broń jestem w środku sporej watahy, której przewodzi ogromna locha stojąca teraz parę kroków ode mnie i fukająca głośno. Obok niej jest kilka warchlaków jeszcze z lekkim rysunkiem pasków i kilka grubszych dzików, które zrywają szalonym biegiem na przeciwległą ubocz i za którymi rusza reszta towarzystwa z potężną lochą.
Zrywam broń z ramienia i składam się błyskawicznie na mrowie czarnych plam. W obiektywie stojący na wzniesieniu z gwizdem do góry rząd trzech jednakowych sylwetek. Szpic celownika trafia w końcu w dobre miejsce i ciągnę za przyspiesznik. Przerzucam palec na spust i wolno go zginam. Spust twardo się opiera. Zirytowany ciągnę mocniej. Bez rezultatu. I dopiero teraz dociera do mnie, że broń jest zabezpieczona. Szybko próbuję przełożyć skrzydełko w lewe położenie i w okularze widzę zad dzika jak znika w kępie bzów. Gorączkowo przeszukuję zbocze, ale jest puste. Z oddali dobiega basowe sapnięcie zirytowanej i słusznie lochy...
Najpierw zwiał mi kapitalny kozioł, później wyrżnąłem zadkiem w łąkę, teraz czarnuchy zrobiły ze mnie balona...
Opieram się plecami o buka i wysapuję irytację. Sięgam po papierosa i wolno go zapalam. Dym snuje się leniwie a ja mielę parę słów w suchym gardle. Zakopuję niedopałek i schodzę na potoczek. Nabieram pełne dłonie cudownej wody i piję aż do bólu gardła z zimnego ruczaju. I wczoraj i dziś św. Hubert pozwolił popatrzeć.
I tylko tyle... a może aż...
Piecowiska 1983 |
|
| |
01-06-2007 13:11 | Zbigniew Wawrzyniak | Witam
Świetnie rozbudza wyobraźnię-super.
D.B. | 29-05-2007 12:10 | Driada | Powiem jedno: Wzruszające.
Darz Bór! | 26-05-2007 06:23 | Filip z Konopii | Wydaje mi się ,że to byo autentyczne przeżycie "dorastającego" już mysliwego.
Ale przyznasz ,że teraz nie opisałbys tego zdarzenia tak doniośle.
Mogę się mylić bo rutyna i szerg podobnych sytuacji wciąga w przyzwyczajenia.
Dobry tekst!
Pozdrawiam!
| 25-05-2007 13:28 | Brakarz | ANDY
Nietuzinkowe przeżycia warte zapamiętania, a tym bardziej przelania na papier. Spędzić noc na ambonie, widzieć tyle i takiej zwierzyny, to sama przyjemność, pomimo czystej lufy.
Twoje opowiadania zawsze działają na moją wyobraźnię i „oglądam film”, który Ty przeżyłeś na jawie, w swoim bogatym i malowniczym łowisku.
Darz Bór, pozdrawiam serdecznie - wybrakowany
|
| |