|
autor: ANDY17-08-2007 Sierpień bis...
|
Jest dziewiętnasta. Zjeżdżam z asfaltu w polną drogę biegnącą wzdłuż stawu i przecinającą i łąki i pola uprawne. Mijam jedną i drugą uprawę kukurydzy, ciągnąc welon kurzu podniesiony z podłoża, który osiada mąką na karoserii samochodu i zasypuje szyby. Stajemy wreszcie po nawróceniu na rżysku pozostałym po ściętym zbożu. Słońce jeszcze wysoko i nic w okolicy stawu nie znajdziemy. Na to, po co przyjechaliśmy przyjdzie jeszcze poczekać. Staw obok którego jesteśmy, stanowił od ‘zawsze’ siedlisko lęgowych ‘ naszych’ kaczek. Ich ilość w pierwsze sierpniowe – jesienne polowanie była zawsze synonimem ich zasobności w łowisku. Z roku na rok jest coraz gorzej. I wody coraz mniej i kaczki coraz rzadsze…
Póki co zawieszam szkła na szyi i z łowczym postanawiamy podejść na rów aby obejrzeć czy czasem rudy tyłek nie wyprowadził tam lęgu. Jeszcze jadąc w uprawie widzimy sterczącą sylwetkę kozła, za którym w tle stoi koza. Oglądamy go dokładnie. Nie mamy broni, zresztą i kozioł to cienki choć regularny szóstak w 3-ciej głowie na pewno na jeden czerwony. Po tak lekkiej zimie jego parostki nie są imponujące i na pewno już nic ciekawszego nie nałoży, ja bym go strzelił, łowczy jest bardziej ostrożny. Kozioł odchodzi w uprawę i robiąc koło obchodzi nas idąc w szuwar. Mamy go na 30-40 kroków, staje i oczy na dwie dziwaczne postacie jakoś tak bez specjalnej obawy. I tak co dzień ma do czynienia z gospodarzami, którzy mu nic nie zrobią. Wolno zmierza w szuwar i w końcu zatapia się w nim. Ewentualny strzał byłby tylko w tym momencie do wykonania, na szuwar. Inaczej otwarta przestrzeń i zabudowania, drogi, etc, wykluczają myśl o strzale.
Zostawiamy go w końcu i idziemy w kierunku rowu. Nie znać nor lisich, znać natomiast miejsca wyleżane przez sarny. Rów jest ocieniony zaroślami a na jego dnie zachowała się lekka wilgoć po wyschniętej wodzie. Na tych upałach stwarza to sarnom jakiś komfort. Obchodzimy w koło i wracając słyszymy czyrykanie kuropatw. Brzmi to jak kojący balsam. Kątem oka widzę jakąś stojącą, nastroszoną dziwną poprzez łęty postać. Podchodzimy ostrożnie bliżej – to czarny bocian... Zupełnie zaskoczony bąkam - a ten tutaj skąd się wziął. Za 30 lat polowania nigdy ich tutaj nie spotkałem a jedynego, którego od paru lat widuję systematycznie ma gniazdo w okolicach Wierchomli. Łowczy mówi, że na Budźbowej (jakieś 2 km stąd) widział 4 sztuki... jest to dobry znak, ale myśliwskie serce pewno by wolało jakieś inne ptaki...
Jako żywo są. Na pozostałości po ściętym zbożu widać wystające z rżyska dwa łebki. Lornetka od oczu i oglądam parę dorosłych osobników. To kuropatwy, które widząc zbliżające się postacie kierują się w stronę jakiejś wysokiej uprawy aby w niej zapaść. Łowczy coś mruczy pod nosem i kręci głową – cholera – nie ma przy nich młodzieży, fatalnie. Ale z kierunku dokąd zmierzają dwie samotne postacie dobiega czyrykanie, coś tam musi jeszcze być. Przechodzę obok jakichś buraków aby kolejnym rżyskiem dojść w okolice skąd dobiega dźwięk wydawany przez kury. I wtedy od lornetującego pole łowczego słyszę – chodź zobacz – idę spiesznie na poprzednie rżysko i w szczotce pozostałości po zbożu widzę wystające łebki młodzieży. Jest tego ok. 11 sztuk. Kurki podlatują i kręcą się w rżysku zupełnie nie zwracając na nas uwagi a na nas spływa jakiś kojący serce balsam – to pole nie jest pustynią, ono żyje. Od stadka odpada starka i kieruje się w naszą stronę. Drobi w ścierni na skos z jakimś konkretnym celem. Patrzę na przedłużeniu kierunku jej biegu i widzę następnego ptaszka. Ten wyciągnięty jak butelka oczy w kierunku starki, na piersi widoczna, charakterystyczna podkowa, to samczyk. Starka dopada go i spycha, kogut zaczyna zmykać w kierunku stadka. Nie za bardzo widać jest to po myśli starki, dopada kawalera usiłując zagrodzić mu drogę. Ptaki kręcą kółka w rżysku a reszta stadka obserwuje te zmagania. Kogutek wypchany energicznie startuje w górę podlatując kilka kroków i opada w stadko i… znów bierze na siebie kolejne poszturchiwania. Zapominam o całym świecie i obserwuję ten czarowny spektakl, taki sielski i przywołujący na myśl przecież nie tak znów odległe czasy, gdy nad polami niosły się wieczorne zwoływania kuropatwianych stadek i wołania przepiórek... I jedne i drugie widać znów częściej, od lat żaden z nas nie podniósł na nie strzelby. Za to świerzbią (!) palce jak na niebie widać zastępy szponołapych i krzywodziobych a na każdym słupie czy samotnym drzewie kandelabrem stoi czarna sylwetka. Ile różnych przeciwności jest skierowane na te małe szare ptaszki a one jednak wbrew wszystkim zielonym, czerwonym i popielatym, są i trwają i niosą nadzieję, że jednak przetrwają.
Nostalgiczna scena podparta jest znikającym nad horyzontem czerwonym dyskiem gorącego sierpniowego słońca, które otula już kobaltowa mgiełka. Pasy ścierni poprzeplatane łanami zielonej jeszcze kukurydzy, przechodzą w oddali w pas zieleni otaczający staw. Ten staw, który przez lata był rezerwuarem życia innego ptaka miłemu sercu każdego myśliwego – kaczki.
Dochodzę do zaparkowanego samochodu i siadam na otwartej ramie bagażnika. W pamięci przesuwam kilkadziesiąt lat związanych z tym zakątkiem, który wtedy dodatkowo był obramowany potężnymi topolami stanowiącymi siedlisko i miejsce spoczynku innych ptaków, grzywaczy. Nowe idiotyczne ‘trendy’ i zwyczajna pazerność ‘gospodarzy’ spowodowały wytrzebienie tych zielonych olbrzymów. Coroczne, cykliczne wypalanie traw i trzciny przez bezmózgowe osobniki wyraźnie zmniejszyło szuwar i pasy zarośli. W tym roku jeszcze jakiś ‘elegant’ wyciął od przebiegającej po zachodniej stronie drogi wszystkie wierzby, wikliny i olchy. Pewno mu były potrzebne na opał...
Skutek: otwarta przestrzeń lustra wody, żadnej zasłony dla ochrony młodych przed zastępami drapieżników i palącym, jadowitym wręcz słońcem.
Robi się coraz ciemniej, jeno zachodnia część nieba złota i mocno malinowa podbita dodatkowo granatowym oparem. Na niebie nie widać żadnego ruchu za wyjątkiem białych strzał rwanego powietrza poprzez zastępy metalowych ptaków z pełnymi trzewiami śmierdzącej benzyny...
Zostawiam samochód i wolno w zapadającym już mroku idę w kierunku stawu i staję na skraju potężnej trzciny. Nasłuchuję czy od lustra wody nie dobiegają kacze rozhowory. Cisza kompletna, nie jak dawnej gdy na pół godziny przed wystartowaniem na rżyska na wodzie niósł się rechot i kwakanie. Było to tak mocne przeżycie i tak trwale się wcinające w zmysły, że stanowiło normalność. Coś, co było oczywiste i stanowiące zwykły myśliwski obrazek. Jedne kaczki startowały z stawu lecąc na kolację, inne przylatywały z zewnątrz aby zapaść na wieczornych zlotach. Stoję nieruchomo w zupełnym już mroku, za pasem wysokich łętów majaczy mi sylwetka Przyjaciela, który pochylony lekko również z uwagą nadsłuchuje ewentualnych odgłosów. Nic nie słychać. Od strony lustra wody nie dochodzi żaden dźwięk od kaczych lokatorów. Wydaje mi się, że coś dobiega wreszcie, słychać jakieś krw… krw... po chwilowym zachwycie, przytomnieję, to jakaś żaba...
Odwracam się plecami do stawu i ciężko wracam w kierunku samochodu. Z drugiej strony pasa zieleni odwrót rozpoczyna samotna sylwetka Kolegi. Dochodzimy w końcu do auta i nie pada żadne słowo. Jesteśmy odarci z złudzeń. W tym roku chyba i na kaczki, póki co nie podniesiemy wiernej strzelby...
Po chwili z ust Przyjaciela pada: widziałeś te t r z y kaczki co nadleciały od Zabawy... nie Janku, nie widziałem... Przekręcam kluczyk i lekki szum startującego silnika oddziela nas od zapadającego w kompletnych ciemnościach stawu...
Zabawa 2007 |
|
| |
12-09-2007 13:11 | Dominika | Podoba mi się to opowiadanie , bardzo ladne obrazowe;) Gratuluje talentu pisarskiego:) Pozdrawiam Darz Bór | 17-08-2007 21:46 | Szelest | Super !!! | 17-08-2007 16:05 | Tomek S | Brawo, te opowiadanie aż kipi "poezją myśliwską" mimo że nie ma tam ani słowa o polowaniu sensus stricto. Szkoda tylko, jest takie realne. U nas kaczek jest dużo czasami bardzo dużo mimo to ich regres jest widoczny. Gratuluje kunsztu pisarskiego. | 17-08-2007 13:17 | Brakarz | Rzeczywiście nasze pola (bezpowrotnie ?) utraciły swój bogaty walor i atrakcyjność łowiecką. Ty chociaż możesz cieszyć oko widokiem kur, których ja dawno nie miałem okazji spotkać. W młodości często je podpatrywałem i obserwowałem, warto było.
Jak zawsze, odkąd mam możliwość, Twoje opowiadania, wspomnienia myśliwskie czytam z wielką przyjemnością, a film, w wyobraźni, dodaje pełni wrażeń.
Dziękuję ANDY, pozdrawiam serdecznie, Darz bór - wybrakowany
|
| |