|
autor: ANDY30-08-2007 Pojedynek
|
Wolno podchodzimy wijącą się po zboczu ścieżką. Jest ze mną ‘tubylec’. Bez niego nigdy chyba bym tutaj nie trafił. Tym bardziej o 2–ej w nocy. Jakoś docieramy do starej, nieco już sfatygowanej ambony. Stoi wkomponowana w przełamanie zbocza, które w tym miejscu tworzy jakby taras podbiegający uprawami do ściany lasu pokrywającego wyżej stok i tworzy stół zastawiony dobrem wszelakim dla zwierza. Sierpniowa noc bez księżyca, ale nieboskłon nabity gwiazdami jak ćwiekami zelówka. Daje to jakąś dziwną poświatę srebrzącą łany zboża podzielonego ciemną, wąską miedzą. Siadamy wygodnie i oczekujemy pierwszych odznak nadchodzącego świtu, bowiem maleńka ‘4’ nie ‘przebije’ się przez zbitą ciemność podprawioną podnoszącym się oparem, dodatkowo rzecz mroczącym.
Nad wiszącym ponad uprawą zboczem niebo zaczyna opalizować i jaśnieć coraz mocniej. Granat blednie i przechodzi w coraz jaśniejszą tonację aż zbliża się do złotej. Niestety uprawa jeszcze w mroku zabarwionym oparami. Słychać jakiś szum dobiegający z zboża. Nie ma wątpliwości - coś idzie. Zmysły pracują na najwyższych obrotach a lornetka zatacza kręgi od jednej strony uprawy do drugiej. Słychać ciamkanie. Nie ma wątpliwości – to dziki. Tylko gdzie są i jak je ‘wyłuskać’ z oparu. Kolejny krąg lornetowania i nagle... cień na zdecydowanie odbiegającym kolorem od zboża wąskim pasku miedzy. Wbijam oczy w okulary lornetki i czekam. Cień zbliża się na sztych i widzę, że to łeb dzika idącego miedzą. Zdecydowanie wystaje ponad zboże. To chyba spory pojedynek... Naglący szept, strzelaj psiakrew... Sięgam po broń i składam się przez okienko, łapiąc światło w lunecie i mam ją całą pełną dzika. Ten na zamówienie skręca, jakby się chciał odwrócić i daje pełny profil. Zginam palec i ślepnę od błysku w lunecie. Gorączkowo przeładowuję i szukam. Nic nie widać. Z zboża nie dobiega żaden szum. Ponaglany przez towarzysza kręcę przecząco głową, choć wprost wyrywa mnie z wysiadki. Sięgam po papierosy i zapalamy. Jednak po paru dymkach ledwo mieścimy się w drzwiach ambony i wręcz spadamy po drabince. Idę biorąc kierunek na miedzę i szukam w szarówce potężnego jak mniemam wzgórka czarnego zwierza. Nic nie ma. Miedza jest wysoka i co chwilę to jedna to druga noga w gumiaku ślizga się na trawie i opada w niewysoki owiesek. Przeszliśmy już spory kawałek, zbyt spory jak dystans strzału. Swoje wątpliwości zgłaszam do leśnika, który też ma takie same. Wracamy i po raz kolejny spadam z miedzy i o coś się potykam w owsie. Wcześniej nim skojarzę co, do nosa dochodzi ‘edeński’ zapaszek i wybucham serdecznym śmiechem. Czuję na sobie zdumiony wzrok i pytające – zbzikowałeś czy co...
Schylam się i za przedni bieg podnoszę – ‘pojedynka’. Na ‘oko’ ma może 35 kg, może mniej... |
|
| |
09-02-2008 17:41 | gawronn | : ) ) ) )
Fajnie sie czytało.
DB | 13-09-2007 08:19 | Driada | Opowieś pełna kolorów.. :)
Wręcz mozna sammeu "poczu nosem" ten swit :)
Bardzo ładnie :) | 12-09-2007 13:14 | Dominika | Ładny pojedynek heheh:) gratulacje | 05-09-2007 22:33 | Szelest | Jak zawsze super :) | 31-08-2007 11:38 | Brakarz | ANDY
Wysoka miedza sprawiła, że dzik w takich warunkach świetlnych mógł rzeczywiście wyglądać imponująco. Bruzda, wzdłuż miedzy, była na tyle głęboka, że skryła całego "pojedynka". Mniemam, że wątroba była bardzo smaczna, nie mówiąc o reszcie. Ciekawe wspomnienia, przyjemnie się czyta.
Pozdrawiam, DB, Piotr |
| |