|
autor: Leon_Ols03-08-2005 Polowanie w pszenicy
|
Moja przygoda zaczęła się dzień po rozpoczęciu sezonu na lochy, tj.16 sierpnia. Udało mi się wyciągnąć tatę na polowanie. Jadąc obwodem zastanawialiśmy się gdzie mogą być dziki. Podjęliśmy wspólną decyzję, że popilnujemy pszenicy. O godzinie 18 byliśmy przy książce ewidencji, po wpisaniu się wróciliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się przy gospodarstwie rolnika, do, którego należało zboże. Chwila na papierosa i ruszyliśmy. Ok.19 byliśmy już na polu. Idąc szlakiem położonej przez ciągnik pszenicy zauważyliśmy, że dziki robią swoje. Rozłożyliśmy stołki, położyliśmy plecaki, tata ulokował broń i zaczęło się wielkie oczekiwanie.
Mijały godziny, komary zaczęły kąsać niemiłosiernie. Gdy robiło się szaro zauważyłem, że na górce w lewo na skos stoi jeleń. Złapałem za lornetkę patrzę, a tu faktycznie stoi a właściwie kładzie się łania. Klepnąłem tatę w ramie żeby zobaczył to, co ja. Gdy on podniósł lornetkę do oczu nic już nie było. Powiedział, że musiało mi się wydawać. Po około 15 minutach, kątem oka zauważyłem ruch w pszenicy przy zadrzewieniu stojącym nieopodal. Patrzę z tu ta sama łania z cielakiem. Ponownie klepnąłem ojca, żeby zobaczył, tym razem przyznał mi rację. Obserwowaliśmy tę łanie dobrą godzinę podczas żeru. Komary zaczęły ciąć tak "upierdliwie”, że tata nie wytrzymał i wyjął 'offa'. Zaczęliśmy się nim pryskać, gdy nagle usłyszałem łamanie gałęzi i szeleszczenie pszenicy. Po kilku sekundach, na miejsce gdzie wcześniej musiały żerować dziki, ponieważ był tam plac wyjedzonej do ziemi pszenicy,z aczęła się wyłaniać wataszka dzików - same przelatki.Tata podał mi swoją lornetkę, a w tym czasie dziki zdarzyły wyjść na wspomniany plac jakieś 15 metrów od nas. Pod wpływem tego widoku ręce zaczęły mi się trząść jak galareta i niefortunnie akurat uderzyłem lornetką o lornetkę. Rozległ się cichy brzdęk. Na co dziki automatycznie podniosły gwizdy w naszą stronę. Zaczęły wietrzyć. Tata powolnym ruchem podniósł sztucer. Srerce mi stanęło, na rękach usiadło mi w tym momencie ze 100 komarów. I nagle rozległ się huk strzału ze sztucera CZ550 lux. Pierwsze, co zrobiłem to strząchnęłem z rąk komary. Później spojrzałem na plac. Ku mojemu zdziwieniu dzik leżał w miejscu gdzie stał. Szybko zbiegliśmy w dół. Patrzę i nie dowierzam. Dzik dostał prosto między oczy, które pod wpływem tej niezwykłej mocy wyszły z orbit. Pogratulowałem Tacie wręczyłem mu złom i ostatni kęs dla męskiego przelatka. Później zostało już tylko wypatroszyć i zawieść czarnucha do punktu skupu. Dzik ten wydawał mi się taki ogromny chyba dla tego, że dzików dużych nie było mi dane zobaczyć. Na skupie waga pokazała 57 kg . |
|
| |
04-08-2005 21:02 | Jeger | Obyś miał jak najwięcej takich wspomnień i przeżyć!
DB Jeger
PS. A jak będziesz je spisywał, do czego Cię zachęcam, to słownictwo dobieraj trochę ...delikatniej.:) Sam pewnie przyznasz, że zwrot "oczy mu wyszły z orbity" bardziej pasuje do wizyty w sali tortur, niż do opowiadanka łowieckiego..:) Skup się na zachodach słońca, a nie na opisie ran postrzałowych...:) | 04-08-2005 09:08 | an.dzie | Ciarki po plecach mi przeszły. „Ok.19 byliśmy już na polu. Idąc szlakiem położonej przez ciągnik pszenicy zauważyliśmy, że dziki robią swoje. Rozłożyliśmy stołki, położyliśmy plecaki, tata ulokował broń i zaczęło się wielkie oczekiwanie.
Mijały godziny, … robiło się szaro … Po około 15 minutach” – było już całkiem szaro a tu dwóch „roztropnych” na stołkach w łanie „pszenicy przy zadrzewieniu stojącym nieopodal”. brrrrr
| 03-08-2005 15:16 | warchlaq przebiegły | "Oczy" to mu ze zdziwienia zapewne wyszły.
Pozdrówka. |
| |