|
autor: Trzaskun18-09-2007 Wspomnienia z Kresów
|
Kuryłówka - majątek w powiecie Oszmiańskim w połowie drogi między Wilnem i Mińskiem. Należał do mojej rodziny od niepamiętnych czasów i w swojej podstawie obejmował teren 870 h, w tym 570 h lasu mieszanego. Niestety, wielorodność wśród przodków doprowadzała, co pokolenie, do podziałów. Bardziej twórczy i pracowici przodkowie, którym zależało na utrzymaniu majątku w jak największym kawałku, a w szczególności do utrzymania rodzinnego gniazda w jednym ręku, spłacali pozostałe rodzeństwo lub odkupywało ich części. Niestety, na początku dwudziestego wieku obszar gruntów należących do majątku zmniejszył się do 295 h pól i łąk oraz około 390 h lasu. Do dworu i zabudowań gospodarczych prowadziła od gościńca droga wysadzana topolami. W odległości kilkuset metrów od zabudowań przepływała niewielka rzeczka, obfitująca w ryby i raki. W lato płynąca w korycie o szerokości około dziesięciu metrów, na wiosnę rozlewała się szeroko po sąsiadujących z nią polach. Zasilając w wodę małe stawki i pobliskie mokradła porośnięte trzciną i tatarakiem. W mokradłach, w których lustro wody utrzymywało się przez dwa - trzy miesiące, kwitło życie. Zakładały tu gniazda kaczki i kurki wodne, słonki, bekasy i inne ptaki brodzące. Na polach uprawnych i łąkach można było spotkać stada kuropatw. Skraj lasu i pól był ulubionym miejscem przebywania saren. Kartofliska i buraczyska usytuowane w pobliżu lasu były ciągle odwiedzane przez dziki, robiące ogromne spustoszenie w uprawach.
Część terenu polnego dzierżawił od mojego ojca major rezerwy Antoni Wrodzki. Starszy pan o wyglądzie Sarmaty z wąsami zakręconymi do góry i nieodłączną fajką. Na polowanie na kuropatwy Pan Antoni, bo tak zwracał się do niego mój ojciec, przyjeżdżał bryczką dwukółką, przy której biegła nieodłączna wyżlica Kama. Nigdy nie widziałem, by kogoś zaprosił lub z kimś przyjechał. Uwielbiał polowania na ptactwo, w szczególności, jak mówił na „kuropatrzenie”, które traktował jak wyzwanie i sprawdzian kondycji swego siedemdziesięcioletniego ciała. Strzelał nieźle i po całodziennym polowaniu pomocnik niósł na trokach kilkadziesiąt kur. Ojciec mój, będąc sam zapalonym myśliwym zabierał pana Antoniego na mokradła, gdzie wspólnie polowali na ptactwo wodne. W niektórych miejscach od brzegu w głąb mokradeł ułożone były kładki umożliwiające wygodne podejście i zasiadkę. Największym moim utrapieniem - jak mówił po powrocie z takiego polowania pan Antoni jest ten mały trzpiot bekas - albo on tak szybko lata, albo ja już jestem tak powolny. Faktycznie jak sięgam pamięcią nie widziałem u majora na trokach bekasów.
Lasy należące do majątku były częścią większego kompleksu przeciętego drogą do Starej Wilejki. Gdy prace polowe były ukończone, zboża zżęte i zwiezione, ojciec oznajmiał - idziemy na Jarząbki. Brał strzelbę, obdarowując mnie torbą z nabojami i trokami i wychodziliśmy z domu. Pies Wilczek, który był mieszańcem wyżła z pointerem zawsze nam towarzyszył. Posiadał on cechy odziedziczone po tych obu rasach. Rewelacyjnie pracował w polu, jak i w wodzie. Polowanie w lesie na Jarząbki nie było dla mnie zbyt emocjonujące. Ojciec zostawiał mnie razem z psem na skraju lasu a sam szedł na sobie znane miejsca i wabił. Z takiego całodziennego polowania przynosiliśmy do domu trzy, cztery kolorowe ptaszki.
W dwunaste urodziny ojciec wręczył mi pierwszą strzelbę. Była to Tulska dwururka - 16-tka nie pierwszej młodości odkupiona przez ojca od leśniczego Baczewicza. Wraz ze strzelbą dostałem torbę z kilkunastoma sztukami robionej przez leśniczego amunicji śrutowej, puszkę prochu, pudełko spłonek, woreczek śrutu i kilkanaście sztuk łusek. Te kilkanaście sztuk gotowych naboi powinno ci wystarczyć na pierwsze kuropatwy - stwierdził ojciec, jednocześnie zakazując mi samemu robić naboje. Nieważne! Najważniejsze, że mam nareszcie własną strzelbę! Tego dnia wieczorem wziąłem od ojca pakuły, wycior i olej do konserwacji broni. Patrzył na te przygotowania z akceptacją; zawsze wpajał mi, że o broń należy dbać, bo ona świadczy o właścicielu. W czyszczeniu broni miałem wprawę, bo po każdym polowaniu czyściłem ojcowską dubeltówkę, potem owijałem starannie w płótno i chowałem do futerału. Moja radość z otrzymanej broni udzieliła się też mamie, która znalazła w szafie odpowiedni kawałek białej flaneli do owinięcia broni. Niestety na razie nie miałem futerału. Dostałem go kilka miesięcy później od wuja Franciszka Mierzejewskiego.
Na początku czerwca ojciec zlitował się i pozwolił postrzelać mi do wron, których gniazda w dużej ilości znajdowały się w niedalekiej kępie drzew. Towarzyszyć mi w tej wyprawie miał leśniczy Baczewicz. Pamiętam go jako mężczyznę wysokiego, barczystego z twarzą okoloną bujną brodą i krzaczastymi wąsiskami. Wtedy miał około pięćdziesięciu pięciu lat. Mieszkał wraz z gospodynią w leśniczówce oddalonej od dworu o dwa kilometry. W naszym majątku zajmował się gospodarką leśną. Dzięki jego rządom kłusownictwo na tym terenie przestało być plagą. Wymusił na podległych sobie gajowych codzienny obchód rewirów. Trzeba przyznać, że gajowi bardzo gorliwie wypełniali swoje obowiązki przynosząc do leśniczówki zdjęte wnyki, sidła oraz najbardziej niebezpieczne potrzaski. W szopie przy drewutni był ich cały skład. Baczewicz był głównym sprawcą przygotowania i zabezpieczenia terenu do tradycyjnie odbywających się w naszym majątku polowań, Hubertowskiego lub Wigilijnego. Polowania te cieszyły się dużą popularnością wśród okolicznych ziemian. Towarzystwo tak wybitnego znawcy łowiectwa, z którego zdaniem liczył się każdy myśliwy w naszej okolicy było dla dwunastolatka prawdziwym wyróżnieniem a jednocześnie mobilizacją do jak najlepszego strzelania. Umowa z ojcem była taka: będę strzelał tylko do ptaków lecących a nie do gniazd. Mogłem wystrzelić tylko dziesięć naboi. Do kępy drzew podeszliśmy bardzo szybko, wrony nie zwracały na nas specjalnej uwagi, dopiero wystrzał spowodował istne piekło. Cała kępa ożyła łopotem czarnych skrzydeł i przeraźliwym krakaniem. Wszystkie ptaki poderwały się, i utworzyły ogromne stado krążące nad kępą. Bez trudu ustrzeliłem sześć sztuk i przytroczyłem do paska. Niestety cztery naboje poszły w niebo. Popatrzyłem na leśniczego. Ten uśmiechnął się pod wąsem - szto wsie patrony wystrelał? Otjec dał tebie tolko diesat patronow? Przez chwilę obserwował mnie badawczo. Powoli sięgnął do kieszeni kurtki i wydobył cztery naboje. Bieri nu otcu niczewo nie gawari. Szybko dostrzeliłem cztery wrony i już z dziesięcioma sztukami przytroczonymi do paska wróciłem do domu. Baczewicz odprowadził mnie pod sam ganek, na którym siedział ojciec. Pokazałem mu pełne troki. Popatrzył na mnie, na leśniczego, na troki z wronami, uśmiechnął się i powiedział: - czy ktoś oprócz was polował na kępie, bo słyszałem czternaście strzałów. Niet nikawo tam nie było, my niczewo nie słyszeli - odpowiedział leśnik, delikatnie puszczając oko w moim kierunku. Ojciec więcej się nie pytał i zaprosił Baczewicza na kieliszeczek nalewki. Byłem wdzięczny Baczewiczowi za jego gest.
Do września trzydziestego dziewiątego roku wielokrotnie polowałem w towarzystwie leśniczego. Siedemnastego września, gdy Armia Czerwona „wyzwoliła” nasze tereny, Baczewicz za wysługiwanie się „Panom” został aresztowany. Później dowiedzieliśmy się, że NKWD aresztowało go na podstawie donosu. Został skazany na 10 lat ciężkich robót. Nigdy z nich nie powrócił. Ojciec mój w okresie okupacji zamienił strzelbę na karabin i pod pseudonimem „Burzliwy” walczył w oddziałach AK na Wileńszczyźnie. W tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym tak jak wielu mu podobnych został aresztowany i skazany na 10 lat ciężkich robót. W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim amnestionowany bez prawa powrotu. Zmarł w 1955 roku w Workucie.
Opowiadał Eugeniusz Żurawski
Spisał Waldemar Żurawski |
|
| |
28-09-2007 22:09 | Vulpes silvestris | Non omnis moriar....Kłaniam się nisko Świadkowi tamtych czasów. Darz Bór! | 19-09-2007 12:05 | Dominika | Opowiadanie świetne, wciągające:) gratuluje | 19-09-2007 09:02 | Robert K. | Bardzo ładne opowiadanie. Gratuluję. Porusza wyobraźnię. Jednocześnie przypomina mi ludzi, którzy już odeszli, a których pamiętam z własnego dzieciństwa. | 19-09-2007 07:28 | dzikuu | Piękne opowiadanie przypominające kwitnącą Rzeczypospolitą o jakiej tylko pomarzyć możemy. | 18-09-2007 21:37 | taczar | Piekne opowiadanie i krótka "lekcja" bardzo mało znanej dla wielu z nas, historii. D.B. | 18-09-2007 20:07 | ULMUS | Jedno z najpiękniejszych opowiadań jakie miałem okazję tutaj czytać.
DB | 18-09-2007 19:04 | zygmunt_k | Wspaniałe opowiadanie ratujące od zapomnienia klimat kresowych polowań.
DB |
| |