Dnia 19 września bieżącego roku pojechałem z kolegą na polowanie. Zachodząc na ogrodzone przez gospodarza pole zasianej kukurydzy rozglądaliśmy się i nasłuchiwaliśmy dzików. Wiedzieliśmy że one tam są ponieważ będąc tam z moim wujkiem podchodziły pod ogrodzenie chyba z 5 razy ale ich nie mogliśmy zobaczyć. Po zajściu na zwyżkę z kolegą siedliśmy wygodnie, odpaliliśmy papierosa w oczekiwaniu na czarnuchy. Po jakiś 10 minutach usłyszeliśmy trzask łamanej kukurydzy. Wyszedł w końcu ten oczekiwany. Niestety, kolega nawet nie zdążył chwycić broni gdy nagle dzik jednym susem wskoczył w kukurydzę. Potem wychodził jeszcze 3 razy, ale było to samo.
Nazajutrz pojechaliśmy znowu w to samo miejsce, ale już z moim wujkiem, który był moim wprowadzającym. Zachodząc znowu pod kukurydzę usłyszeliśmy trzaśnięcie lecz było takie ciche, jakby gałązka spadła z drzewa. Po krótkim czasie nasłuchiwania nasze oczy ujrzały w rogu kukurydzy pięknego dziczka, wagi ok. 65 kg. Jeden ruch ręki po broń spłoszył niestety tego czarnego przyjaciela. Poszliśmy więc znowu zasiąść na zwyżkę tą, co dnia poprzedniego. Siedzieliśmy tam do ok. godz. 2 w nocy i nic - tylko lekkie trzaskania. Daliśmy więc sobie spokój i uznaliśmy, że czas wracać do domu.
Po kilku dniach - była to niedziela, 23 września, znowu wyjechaliśmy na polowanie we trójkę. Rozsiadamy się, ja idę z kolegą (jeszcze nie mam broni i czekam na pozwolenie, mimo że mam już wszystkie uprawnienia). Kolega tego dnia zamiast sztucera wziął ze sobą boka iż kal.12 z lunetką zaissa 4x42. Usiedliśmy na zwyżce tak, jak w dni wcześniejsze, nie zdążyliśmy nawet odpalić papierosa, gdy nagle usłyszeliśmy trzask łamanych kolb. Odwracam się na prawą stronę, patrzę a tu kukurydza się rusza. Najprawdopodobniej przechodziliśmy koło dzika nie widząc go i nie słysząc - pewnie nasłuchiwał. Mówię koledze, że jest ten nasz przyjaciel z lasu, zwany dzikusem. Wtedy kolega przechytrzył dzika - wziął boka w rękę i czekał. Nagle wyłoniło się cielsko. Jeden ruch ręki, oko do okulara zaissa, kciuk na bezpiecznik, przełączenie do przodu, i wystrzał! Widzę jak z tyłu dzika trysnęła farba. Widać zakurzenie się breneki uderzającej w ziemię, dzik jednak uchodzi. Zeszliśmy więc na zestrzał. Farba była dawana obficie i jasna, więc cicho szepnąłem sobie pod nosem: "płuca". Kolega nie słyszał tego. Podszedłem jakieś 40 metrów. – Jest, leży! - mówię głośno. I zaczęła się praca. Wielka radość to była, gdyż za trzecim wyjazdem w końcu my go przechytrzyliśmy. Jak to się mówi: do 3 razy sztuka. Strzał na ok. 15 metrów, spóźniona komora, strzał płucny.
To nie był ostatni dzik w tej kukurydzy, bo wczoraj widziano tam jeszcze jednego. Jutro tam znów zawitam, tym razem we dwójkę - tylko z wujkiem. DARZ BÓR. |