DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: ANDY29-10-2007
Jesień

Jesień. Po kilku skisłych i ponurych dniach deszcz przestał padać. Poczerniały złote i bordowe liście tak się jarzące w słońcu kilka dni temu. Jadę w łowisko, w tę jego część którą bardzo lubię. Żwirowa droga obramowana wiekowymi dębami wiedzie do leśniczówki i ‘przyklejonej‘ w rogu ogrodzenia czatowni. Droga z żwirowej przechodzi w polną z olbrzymimi kałużami pełnymi teraz wody i wagonów solidnego czepliwego błocka, wychodząc na mozaikę pól uprawnych, obecnie czarnych i poradlonych pługiem. Opadająca linią szarości wstęga dróżki niknie w kępach jakiś młodników ponad którymi wystrzeliwuje w szare niebo strzelista wieża kościelna pośrodku zabudowań wsi. Parkuję samochód na obszernym majdanie leśniczówki, pustej po godzinach pracy. Podleśnego, który mieszkał w pomieszczeniach gospodarczych wysłano na emeryturę a leśniczy dojeżdża codziennie i rzadko tutaj nocuje, jestem sam. Postanawiam pójść na miejsce zwane ‘Syberówką”. Tutaj była gajówka spalona przez hitlerowców w czasie akcji „Burza (koncentracji oddziałów AK w sierpniu 1944 roku). Opadający do potoku z usytuowanymi na nim stawami do hodowli pstrąga wykonanymi przez więźniów niedalekiego Pustkowa stok zawsze stanowił doskonałe miejsce dla grubej zwierzyny mającej wszystko co do życia trzeba – wodę i pożywienie oraz spokój i zacieniony dach.

Wyciągam z futerału sztucer i akcesoria, do opornego magazynka wpycham lśniące mosiądzem łusek naboje, zdejmuję osłonę lunety i broń wędruje na ramię. Mam sporo czasu i postanawiam zejść trawiastą drogą na półkę usytuowaną w rogu potężnej uprawy modrzewia pienińskiego. Dochodzę i z przyzwyczajenia wchodząc na drabinę staję i spoglądam dookoła. Tak kolorowa jeszcze parę dni temu knieja posmutniała i poczerniała, na gałązkach nieliczne ocalałe listki drżą i trzepią się na lekkim wietrze. Jeszcze jest w miarę ciepło ale jakiś smutek błąka się pośród wiekowych buków i dębów. Na usytuowanej obok kwatery modrzewia sporej uprawie topoli rosnącej w oczach, błyskają podbite srebrem ocalałe liście. Mocniejszy podmuch wiatru porywa zawieję resztek liści i przestrzeń między drzewami mieni się rozbłyskami opadających liści. Sadowię się wygodnie i popatruję na to misterium drętwienia i przemijania kolejnego roku, który przyniósł z sobą i radości i smutki codziennego dnia życia, odejście najbliższych...

Poza ścieżką wyciętą w olbrzymiej trawie poprzez zwierzynę i czasami gospodarskie wozy zwożące siano i drewno opada niecka wypełniona potężnymi paprociami i pokrzywą. Nagle, na zwichrzonej szarej plamie łętów widzę czarną sylwetkę jakiegoś zwierza. Broń mam opartą na ramieniu i wspartą piętką między bukiem a deską siedzenia. Na razie jej nie dotykam a staram się rozpoznać z czym mam do czynienia. Dzik wolno się przesuwa na ekranie łętów i trawy. Jakoś dziwnie spokojny i nostalgiczny, bez emocji zwykłych i korzystając z szkieł lornetki obserwuję potężną lochę, jak szuka jakiegoś pożywienia rozrzucając na boki grudy czarnej ziemi i co chwilę zwracając potężny łeb za siebie. Muszą tam być młode i sądząc po tuszy i zachowaniu matki, powinny być w dobrej kondycji. Ostatecznie jesień to czas darów kniei, trzeba skorzystać z ‘okazji’ i strzelić jakiegoś warchlaczka na pieczyste.

Szkła zawieszam na drągu i biorę w dłonie sztucer. Lufę kieruję na żerującego dzika licząc, że idąc ‘wyciągnie’ z trawy na czyste swe potomstwo i będę miał szansę wybrać jakiegoś malucha. Słychać szuranie w trawie i pochrząkiwanie. Matka rechta łagodnie i nie przerywa żerowania na jak sądzę rozsypanej obficie buczynie i żołędziach. Niestety zamiast wyjść z zagłębienia skręca i wchodzi coraz głębiej w kłębowisko traw oddalając się coraz bardziej. Dostrzec młode niepodobna. Trochę zawiedziony postanawiam wolniutko zejść z półki i obejść ten fragment aby poczekać na wyjściu z tego jarku – muszą się tam skierować. Szkła na szyję i uważając na skrzypiące stopnie schodzę wolno. Warknięcie w pobliżu i poprzez ażur trawy widzę biało-czarny kształt burka. To pies gospodarza mieszkającego poniżej. ‘Normalnie’ bywa uwiązany do wbitego palika i całe lato w upale i słocie tkwi na stoku wydzierając pysk. Szlag by to trafił, zwiał z obejścia i teraz postanawia pewno uzupełnić porcję rzadkich ziemniaków i jakiejś pewno starej zupy czymś świeżym i pachnącym. Zbyt jednak mały jest aby dać sobie radę w pojedynkę. Powinienem był mu łupnąć, ale jakiś sentyment i ten czas przemijania, powoduje, że reakcje miałem zbyt litościwe. W oddali niknie jazgot i szum uciekającej wataszki. Idę stokiem poziomicą i postanawiam wreszcie podejść tak gdzie początkowo zamierzałem – na Syberówkę. Wolno i pilnie się rozglądając, lornetuję stoki wypatrując zwierza. O ściółkę packają dorodne kluski żołędzi co wywołuje wrażenie przemieszczającej się zwierzyny w lekkim szumie wiatru – takie pac...pac...

Ściemnia się już w lesie gdy podchodzę do półki którą dziś wybrałem, w ten dziwny nostalgiczny, smutny jesienny czas. Półka jest wsparta o potężnego buka i dół drabiny ma umieszczony na krawędzi leśnej dróżki. Mocna i pewna o solidnych stopniach i wygodnym siedzeniu zaprasza idącymi w niebo drągami drabiny. Korzystam z zaproszenia i wchodzę nań, sadowię się wygodnie zrzucając osłonki buczyny z drobną szczoteczką kolców, która je otacza, zbieram też na dłoń sporo nasion buczyny i kładąc sztucer na uchwycie z przybitych drążków zaczynam łuskać smakowite orzeszki i pogryzam z przyjemnością. Popatruję tu i tam ale knieja nie otwiera dziś rozdziału z zwierzyną. Szelest wiatru, dygot liści, stukanie nasion o ściółkę i polatujące obficie liście to wszystko co mam w zasięgu wzroku. Ścieżka biegnie w lewo lekko w górę i wychodzi na metalową rogatkę której stąd nie widzę ale wiem, że do asfaltu szosy mam kilkadziesiąt metrów i ewentualny strzał w tamtą stronę jest raczej wykluczony. Pogryzając buczynę rzucam okiem w kierunku jaśniejącej w mroku ścieżki i nagle widzę coś jak rzucona garść piasku wypadająca zza pnia potężnego buka. Ki diabeł. Rzucam nasiona i biorę szkła. W 10-krotnym powiększeniu widzę jak za bukiem pracują dwie łapy i wyrzucają w powietrze grudki ziemi. Trwa to sporą chwilę, nie widzę sylwetki a jedynie końce łap i dziwnie krępy zad. Jest już bardzo ciemno i w pewnym momencie błyska mi w szkłach czarno-biała suknia. Diabli nadali, ten cholerny pies coś tam z ziemi wydłubuje. Zniesmaczony opuszczam szkła klnąc pod nosem. Wiadomo, że strzelać go nie będę, nie mam zamiaru zadzierać z tym ‘miłośnikiem’ zwierzyny. Mój samochód stoi przy leśniczówce, zaraz skojarzą strzał z zniknięciem burka.

Zrezygnowany i zły rozładowuję broń i schodzę z ambony idąc w kierunku drogi, broni ponownie nie ładuję i rozładowane naboje wciskam w ładowniczkę na kieszeni kurtki. Wlokę się wolno i dochodzę do miejsca gdzie widziałem psa. Jestem już blisko gdy słyszę dziwne zduszone warknięcie czy pisk i coś z dużą szybkością wypada zza drzewa i wieje w potok. Jasna cholera to borsuk – te biało-czarne łaty skojarzyłem wcześniej z burkiem. Zrywam sztucer i wyciągam nabój repetując błyskawicznie i szukam w okularze, niestety mrok i potężna rozpadlina potoku skutecznie kryje borsuka. Mielę w zębach przekleństwo i idę zobaczyć co ten tam kopał. Słychać brzęczenie i w świetle latarki widzę żółte pociski nad dużą jamą wydartą w ziemi i pełną potrzaskanych plastrów ociekających miodem. Łasuch dobrał się do miodu i spokojnie się nim raczył. Jakoś dziwnie pogodzony i spokojny sam sobie wytykam myśliwską ‘nieudolność’. Wychodzę wreszcie z zupełnego mroku na drogę biegnącą do leśniczówki . Nad sobą mam podbitą złotym odcieniem zapadającego za horyzontem słońca powałę nieboskłonu. Po mej prawej ręce szarzeje ogromna dobrze utrzymana łąka. Zatrzymuję się i oglądam ją uważnie , może chociaż jakąś kozę jeszcze się uda zobaczyć.

Zamyślony lornetuję uważnie, wtem jakiś dziwny dźwięk dochodzi z góry, jeden, drugi, kolejny i nagle cały nieboskłon wybucha wspaniałym klangorem. Kieruję szkła w górę i widzę potężne klucze żurawi na złotawo granatowym nieboskłonie. Jakaś ciepła zasłona ale bardzo smutna się otwiera. Te ptaki idą w długą i niebezpieczną wędrówkę po pobycie tutaj, odbieram ich głos jak tkliwe pożegnanie, coś co łapie za serce i duszę, ale też jak znak nadziei... do zobaczenia...


Berdech 2006




29-10-2007 17:52PK2006Coś wspaniałego.Aż łza się w oku zakręciła.Gratuluję wspaniałego opowiadania.
29-10-2007 15:05BrakarzANDY! Swoim opowiadaniem przywołałeś mi dawne wspomnienia, z połowy lat 80-tych. Pracowałem wówczas, jako podleśniczy i dojeżdżałem do takiej opuszczonej leśniczówki. Stała na skraju lasu, między dwoma wsiami, sprawiała przygnębiające wrażenie, jednak przeżycia łowieckie, choć tylko gościnne, jakie z tym miejscem mnie wiążą, pozostaną niezatarte. Jesień jest rzeczywiście czasem zadumy i refleksji, przemijania, ale jak trafnie zauważyłeś również nadziei, bez której znacznie trudniej byłoby patrzeć w przyszłość.
Po raz kolejny doświadczyłem, z Twojej strony, przyjemności, za którą serdecznie dziękuję.
Pozdrawiam, Darz bór, Piotr.
29-10-2007 14:03richieJak zwykle REWELACJA
cieszę się ,że znowu coś nowego do czytania
cieszę sie ,że znowu od Andiego
gratuluję i prtoszę o jeszcze
DB
Richie

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.