|
autor: Alej.....03-12-2007 Dyktatorzy mody
|
Słuchajcie. Dawno nic nie pisałem bo i o czym nie miałem. Teraz jednak poczułem się w obowiązku bo tego, jeszcze, normalnie nie było. No, przynajmniej u nas. Ja, w każdym razie o niczym takim, jak żyję - a mam już czwarty krzyżyk na karku, nie słyszałem. Być może ktoś z Was spotkał się już podobnym przypadkiem ale ja, osobiście, jeszcze nie.
Otóż, opowiadał mi onegdaj mój serdeczny kolega, gdy w niedzielny poranek jechaliśmy na proszone zające, że zarząd koła, w którym poluje, zarządził – no a jakże by inaczej – że każdy myśliwy na polowaniu zbiorowym musi ubierać kolorowo-odblaskową, pomarańczową najlepiej, opaskę.
Wszystko zgoła wydawało się być w należytym porządku, gdyż zarząd trafił owym zarządzeniem w gusta zarówno wytrawnych nemrodów jak i, wytrawnych mniej nieco, fryców. A, że życie, niestety, nie pisze tylko prostych scenariuszy to wyobraźcie sobie, iż to koło łowieckie popadło, i to od razu, z marszu, w niespodziewany konflikt z żoną tego mojego kolegi (nawiasem mówiąc super babka, naprawdę, możecie mi wierzyć), która to już od dwudziestu lat z okładem, ubiera go i to nie tylko na polowania. A przyznać trzeba, że modniś z niego, chyba przez to, jak się patrzy. Naprawdę, pierwsza klasa. Potrafi połączyć na nim klasykę z wygodą, nowoczesnymi materiałami czy modnym krojem. Postawny jest on przy tym, przystojny, zero jakiegoś tam brzucha, no „Francja elegancja” powiem krótko - żeby się już dłużej nad tym nie rozwodzić.
Tak więc, wspomniana już wyżej małżonka wspomnianego jeszcze wyżej kolegi zgłosiła, wszem i wobec, kategoryczny sprzeciw względem ubierania go przez zarząd jego koła. Ba, poszła nawet dalej. Ktoś by powiedział nawet, że wybiegła niepotrzebnie do przodu bo sprzeciw swój rozszerzyła na walne zgromadzenie i jego ewentualne, nie podjęte co prawda jeszcze wtedy ale już bardzo spodziewane, uchwały. Tak to mi jakoś, z grubsza, łaskaw był sprawę przedstawić. A jego Barbara, gdy wieczorem z nią rozmawiałem (a trzeba mi dodać, że bardzo ją lubię i szanuję) uważała, że nikt prócz niej nie ma prawa do ubierania jej Andrzejka! - z czym łatwo przyszło mi się zgodzić bo i mnie się to prawem, zarówno naturalnym jak i niezaprzeczalnym, wydało, że o zbywalności się, tymczasem, nie wypowiem.
Jak mi w każdym razie powiedziała, dawno sobie ustalili, że to ona go ubiera. Od zawsze tak było i tak już, mówi, będzie. To taka ich stara, świecka tradycja. Znaczy... ekstradycja...
Nie wiem czy potraficie, tak na poczekaniu, wyobrazić sobie tę konsternację gdy na odprawie myśliwych, Andrzej, w reakcji na upomnienia prezesa, wyraźnie i zdecydowanie oświadczył, iż żadnej opaski włożyć nie włoży. Bo nie dosyć, że nie chce to i nawet, ze względu nie tyle może na siebie ale na żonę swą, włożyc nie może. I, że to było by wszystko w tym temacie.
Sytuacja zrobiła się, jak mówił, bardzo nieciekawa i jednoznacznie dwuznaczna. No, naprawdę nie do pozazdroszczenia, i ja mu wierzę. Dobrze, że gości jakich na tej ich zbiorówce nie mieli. Bo żenada normalnie.
Wnet zarząd zapowiedział, że nie może tolerować tego typu wyjątków gdy o zbiorowe bezpieczeństwo idzie. W innej materii to i owszem, wyjątki były by do przemyślenia, ale w tej akurat nie za bardzo. I basta! Że za tym idzie rozluźnienie kołowej dyscypliny, że takie tam. Że ma to niezaprzeczalny wpływ na bezpieczeństwo uczestników polowania a może nawet odwrotnie – szczegółów nikt już dziś, choć było to całkiem niedawno, nie pamięta. W końcu emocje wzięły górę i doszło nawet do tego, wyobraźcie sobie, że zapowiedziano oddelegowanie niesubordynowanych myśliwych do naganki.
Tu Andrzej zareagował błyskawicznie i zgłosił swój, logiczny zresztą - jak mi sie wydaje - sprzeciw, że skoro bez kontrowersyjnej kokardki nie można stać na stanowisku to, tym i bardziej, nie powinno się chyba do naganki...
Sprzeciw, po błyskotliwej refleksji prowadzącego polowanie, przyjęto co prawda jednogłośnie ale koniec końców, stanęło na tym, że zarząd zobowiązał prowadzącego polowanie do wykluczania (czy też niedopuszczania – bo i tego już dobrze nie pamiętam) Andrzeja z polowania, jeśli nie podda się nowym trendom myśliwskiej mody, lansowanym przez kołowych dyktatorów.
No i masz babo placek. No zrób im co chcesz... Tego, nawet dla Andrzeja (swoją drogą to niezwykle wyważony człowiek, choć pierwsze symptomy kryzysu wieku średniego i ja u niego zaczynam dostrzegać) było już za wiele. Jak się pewnie spodziewacie (ja się, bynajmniej, spodziewałem) stanął murem po stronie swej małżonki, przyznając jej tym samym, i to oficjalnie jaknajbardziej daleko idące, zdaniem niektórych nieograniczone wręcz, prawa do dbania o swoją myśliwską powierzchowność.
I, tak to, sprawy zaszły naprawdę daleko. Powiedziałbym nawet, że za daleko. Z wydatną pomocą swojej zony, mój kolega popadł w poważny konflikt z całym kołem prawie. Sam zarząd, głosami 4 : 1, stanął na stanowisku, że myśliwi, w ich kole, ubierali będą sie sami. Ewentualnie przy pomocy zarządu a już na pewno nie przez ich własne, przy całym szacunku, małżonki. Gdy sprawa się rypła i oficjalne stanowisko zarządu doszło do myśliwskich domów wtedy się, właściwie, na dobre zaczęło... Do andrzejowej Barbary z marszu dołączyły żony kilku innych kolegów. No chryja podobno zrobiła się na całego. Kobity jak się zawzięły nie odpuściły i zdecydowały postawić na swoim. Cały internet szybko przeszukały. Nic! Na Łowieckim, jak słyszałem, też były ale i tu wiele więcej znaleźć nie znalazły. Wreszcie wymyśliły by do Łowca napisać z prośbą o wykładnie i interpretację przepisów w tej materii, a mianowicie: kto powinien ich mężów, na łowy, ubierać? I kto może sobie prawa takie, do nich i ich ubioru, rościć? Czy one – znaczy się prawowite żony, czy zarząd – jak mu się wydaje, czy też może zgromadzenie walne – bo, jak już wcześniej wspomniałem, postanowiono wybiec nieco do przodu???
W ferworze tego całego konfliktu - nazwijmy sprawę po imieniu - wątek potrzeby noszenia rzeczonej opaski pozostał nieco na boku. Można by powiedzieć, że odłożono go na regał ... Choć, ktoś tam ponoć, czasem, dosyć nieśmiało ale jednak, próbował wracać do uzasadnienia potrzeby przyozdabiania mysliwskich czapek i kapeluszy. Jeden twierdził, że odblask taki zdecydowanie wpływa na bezpieczeństwo myśliwych, ponieważ poprawia wyraźnie widoczność sąsiada na stanowisku kontrastując wybitnie z zieloną szarością lasu czy bielą śniegu. No tak, że nie ma gadania.
Inny obruszał się zaraz, że to bzdura jakaś totalna, ułuda, zwykły pic na wodę. Że mydlenie oczu. Że na stanowisku to należy nawiązać bezpośredni kontakt wzrokowy, nawet kapeluszem sąsiadowi machnąć a nie na tasiemki jakie się oglądać. Że takie zasady są, zawsze były, i koniec! I jeszcze kropka!
Kolejny myśliwy powiedział dobitnie, że nie po to idzie do lasu żeby jelenie przepaską straszyć a jeszcze inny stwierdził, że przecież on w czapce nie chodzi a na czole sobie lepił nie będzie.
W końcu ktoś wyciągnął na światło dzienne argument, że ten kawałek jaskrawej materii to wpływa ale na obniżenie poziomu bezpieczeństwa! I to zdecydowanie! - podkreślił. Dowodził to wielkim prawdopodobieństwem zagubienia takowej opaski na lesie, gdzie to z byle jakiego powodu spaść ona może choćby pod wpływem wszechobecnych - jak to w lesie - gałęzi. Śmiał nawet argumentować, iż wówczas, taki nagła a niespodziewany wyjątek bez opaski, dla wszystkich przyzwyczajonych do szukania pomiędzy drzewami wzrokiem jej odblasku, staje się widoczny zdecydowanie mniej jeśli nie niewidoczny zupełnie, przez co narazi się go na podwójne niebezpieczeństwo. A i to "podwójne" można by, śmiało, z kilka razy pomnożyć.
Podobno ta kuriozalna historia, która sie mojemu koledze przydarzyła, trwa nadal. Z tego co wiem, a mam z nim kontakt na bieżąco, do dziś każda ze stron stoi na swoim stanowisku i popuszczać nie zamierza. Zarząd, przy poparciu większości członków nadal czuje się uprawnionym kreatorem myśliwskiej mody. Wykluczony ze zbiorówek, wraz z kilkoma innymi kolegami, Andrzej poluje w sąsiednim, niesłychanie gościnnym, kole łowieckim a walczące o swoje dziewczyny z niecierpliwością wyglądają kolejnego numeru naszego łowieckiego periodyku ... A nuż, w jego najnowszym numerze, łowcowy prawnik potwierdzi ich prawo do ubierania własnych chłopów na zgniłozielono.
Cholernie jestem ciekaw jak się dalej potoczy ta idiotyczna, przyznacie sami, historia... |
|
| |
08-11-2009 17:31 | krogulec | Według mojego rozezanania to wilk syty i owca cała powinna byc i basta !!! Czyli zarzad koła podejmuje uchwałę o kolorze pomarańczowym , koło zaś żon i matek zrzeszonych przy kole łowieckim ........( nazwę wpisać dowolną) podejmuje uchwałę w której zarówno krój jak i przyodziewek dla swych wybrańców same wykonają , bądź zaprojektują . A to zmysłowe body w kolorze pomarańczu , a to nakrycia głowy oszołamiające , a to takowe spenserki co i w zwierzynie jak i miejscowych ekologach podziw wzbudzą ...
niby nic o nas bez nas a i tak tak myśliwy gra jak mu sygnałówka pozwala
tym oto optymistycznym akcentem pozdrawiam wszystkich znanych i nie znanych
Darz BÓr
Szponiasty | 15-12-2007 17:32 | Alej..... | Joe. Toż ja mu dawno tłumaczę. Że nie można być mientkim!!! Że twardym trzeba być!!! No ale on, z tą jego prosze ja Ciebie Barbarą, no ... mają swoje, powiedzmy, ... małe perwersyjki. Cóż im zrobisz, gdy ona, lubi mieć go w kapeluszu ... I to tylko – jak w Botangowej refleksji - na zielono! A najgorsze, że tak zaraz po polowaniu ... I nie wiem - bo trzeba Ci wiedzieć, że w intymne sprawy nie wnikam - czy ją, może, ten nowy odcień deprymuje, czy co? ........ No a on? Weźmy jego. ... Przecież widzę, że jemu to wszystko, chyba, odpowiada ... Ech, ludziska to mają porypane. Naprawdę ...... Pozdrawiam, alej
| 15-12-2007 08:47 | Marecki_mpp | ;-)) Super z tym byczkiem z zamarzniętymi oczkami.
Pozdrawiam. | 14-12-2007 23:30 | BOTANG | Ad Joe. Opowiadał Tadys, opowiadał! I stwierdził, że w Kanadzie jest po prostu normalnie i logicznie. Czerwone ubranko? Taki przepis i tyle... A jeleń nie mógł Tadzia zobaczyć, bo mu oczy zamarzły! | 14-12-2007 23:01 | BOTANG | Pyszne. Miło się czyta takie teksty.
A refleksja?
Całe lata mi wpajano,
Że kapelusz myśliwego
Ma z wieczora, czy też rano,
Być koloru zielonego!
Lecz kokardkę mu dodano...
Pozdrawiam ciepło. | 14-12-2007 22:32 | Jozef Starski | "Alej..." - konkluzja jest oczywista; oni mieli wewnętrzną, małżeńską umowę. Ona go ubiera, on ją rozbiera...Porypane!
U nas niedawno jeden gość wyszedł za "stodołę" do lasu, śladami "Janiego" i z tę samą, znaną "Janiemu" krótką dubeltówką. Po chwili wpadł w popłoch. Zaświtało mu w głowie, że nie wpisał się do książki wyjścia...Nie mógł uwierzyć, że tu jeszcze nikt nie wpadł na taki książkowy pomysł...Kiedy jednak dowiedział się, że u nas też nie ma leśniczówek w których mogłyby być przechowyane te książki (jak w niektórych krajach), że w ogóle nie ma tu leśniczych, a lasach myśliwi z przyjemnością i pod wymogiem przepisów ubierają się na czerwono - powiedział - to jakiś porypany kraj. Przypomniał sobie też, że widział w tym dziwnym kraju - Kanadzie - lasy w takim nieładzie, że z wspólnie z Andrzejem doszli do wniosku, że w Polsce już pierwszego dnia leśniczy byłby zwolniony z pracy...Ubrany tak na czerwono pan Tadeusz - strzelił byka jelenia wirginijskiego. Byk - zaręczam - wcale nie był ślepy, a jednak nie zauważył "Tadysa". Ciekawi mnie tylko jak zachowa się jego żona, kiedy go ujrzy, że polował w Kanadzie ubrany nie na polską modę...Mam nadzieję, że Tadziu nie ma żadnej małżeńsko-ekwipunkowej umowy, jak ten, opisany przez Ciebie nieborak.
Pozdrawiam - Joe | 12-12-2007 14:55 | jani | Wyłączyli mi, żebym nie zapomniał, w jakim porządku społecznym żyję, prąd elektryczny. Dlatego dopiero teraz przeczytałem Twój rewelacyjny tekst! Nikt Ci nie dorówna!!! Stwórz cykl, pisz dotąd, dopokąd nie zauważysz, że należałoby napisać na początku: oszku...a! Wtedy przestań i sobie nalej, Alej, nalewki! Pozdrawiam Darku! | 12-12-2007 09:49 | Alej..... | Jeśli zaś chodzi o obserwatorstwo, Janeczku, to masz całkowitą rację. Robię to często bez zastanowienia. I bez opamiętania. Bo czasem to się, chyba, nawet zapominam ... Właściwie, odkąd pamiętam - czyli prawie od urodzenia, otwieranie oczu przychodziło mi stosunkowo łatwo. Do tego stopnia, że robię to praktycznie bezwiednie. I co widzę ...?
A no, polujemy na bażanty, koguty. I lisy. Stoimy sobie na otwartym, tak ze 30-40 kroków jeden od drugiego. Piękna linia. Normalnie idzie jak po sznurku. Wtem ... aż oczy przymrużyłem ze zdumienia. Wyobrażasz sobie moje zdziwienie? Przecież zwykle, ze zdumienia to je szeroko otwierałem. A tu masz ... Wnet do mnie dotarło (nie wiem ile obraz idzie z oczu do mózgu?) że to Stasiu, nasz sekretarz, wodzi lufami po linii i, co raz, hipotetyczną mnie wiązką śrutu pokrywa ... No ma mnie jak na patelni! Byle nie po oczach – myślę – i automatycznie odwracam się do niego plecami w nadziei, że się nie obrazi ... Zerkam nieśmiało, z bojaźnią nawet, przez lewe ramię ale on dalej, bezczelnie – jak by był w prawie – poziomuje swojego boka i ukierunkowuje we wiadomym, niebezpiecznym mi kierunku. No nie rozedrę się przecież, bo jeszcze ze strachu wypali a tego bym nie chciał ... Odwracam się tylko plecami, jeszcze bardziej zaciskając i tak zmrużone już, do bólu, oczy. Bażanci miot. Czwóreczka – myślę ... Spoko ...
Ale kurtki nie daruję. Oj, zapłaci za barbura jak za przysłowiowe woły ... Naprężam tylko jeszcze bardziej skórę na plecach, i gdzie mi się plecy kończą – tu mniej się boję, bo dupę zawsze miałem twardą ... I tli się we mnie nadzieja, że nie nabił na lisa (niektórzy, u nas, ładują podobno nawet zerówkę) a bok jego nie jest zbytnio cięty. Tak czy inaczej, już się, twardo, nie oglądać postanawiam ...
Nic mi to, jednak, nie daje bo i tak ... widzę wszystko! Oczy, wyobraź sobie, tymczasem wyrosły mi z tyłu głowy! i nawet fakt, że się znalazły akurat pod czapką nic im, w tym ich permanentnym widzeniu, nie przeszkadza. Dziwne ... Chowam się za krzaczek.
Nie powiem ile to trwało? Po prostu nie wiem ... Podobno chwile grozy bardzo się, subiektywnie, wydłużają. Wreszcie, szczęściem jakimś, sąsiad mój zmienił pozycję i – uffff! - już do mnie nie mierzył. Mogę śmiało powiedzieć, że wręcz odwrotnie ... do drugiego swojego sąsiada ...
Zyskując tym samym chwilę czasu, akurat na szybką refleksje, pomyślałem, że paradoksalnie, przydała by mi się ta opaska – no przynajmniej oczy bym se zawiązał ........
(.... tutaj znów! musi – bo wcześniej tez musiał - być nowy akapit, ale się go tu nie da wyegzekwować ... ) .........
Polujemy więc, proszę ja Ciebie, na dziki i jelenie. Jak zwykle nas mało. Wszędzie szadź, gdzieniegdzie wiatr zaciąga mgłą, ale bywało gorzej ... Prowadzący rozstawia nas po znajomych wszystkim przesmykach. Stanowiska różne. Od takich na szczerym lesie, raz gęstym raz rzadszym, do szerokich amfiteatrów łąk rozciągających się, pod ścianą grubego lasu, na co najmniej kilkaset kroków. Po kolei zostajemy. Co 200, a nawet 300, metrów. Na lesie nie widzimy się w zupełnie, za to doskonale wiemy gdzie kto stoi! No musimy! Jak zwykle, praktycznie wszyscy, możemy strzelać w miot. Możemy oczywiście i poza. Strzelać nie możemy tylko, jak zawsze, po linii - to się akurat, od dawna, przynajmniej odkąd pamiętam, nie zmienia. I nic tu nie ma do rzeczy czy widzimy czy nie widzimy sąsiada. Czy go widzimy całego, czy tylko jego kawałek. I czy jest z opaską, czy bez ... Czy ją akurat dostrzegamy (przypominam sobie, gdy raz, prześwitywały mi przez krzaki i drzewa białe gacie – co się później dopiero okazało – kolegi, gdy jego opaski nie widziałem zupełnie) czy też nie dostrzegamy jej w ogóle ........ (następny, wspomniany już wyżej, akapit) ....
I znowu nic na mnie nie szło. Dzików nie było ale, za to, prawie wszyscy mieli byki, niektórzy w obydwu miotach. Ku mnie tylko żaden się nie zaciągnął ... To nic, że nie strzelali - bo młode a mocne. Ale przynajmniej mieli!
A ja, wyciągając jedynie uszy a wypatrując oczy, znów miałem czas na refleksję: a może one, te byki znaczy się, do owych opasek tak lezą ? No jak pszczoły do miodu normalnie – pomyślałem ...... (akapit) ....
To tyle na temat mych obserwacji chciałem Ci jeszcze napisać. Darz Bór Janeczku. | 11-12-2007 16:13 | Alej..... | Janeczku, dzięki za pochwały ale, zdecydowanie, nie mnie się one należą. Ja to jedynie zapisałem. Ja bym tego nie wymyslił! | 11-12-2007 14:33 | jani | Na odległym kontynencie obowiązują łowców pomarańczowe kamizelki, ale tam myśliwi są nieco bardziej pobudliwi i nie mają łowieckiego szkolenia i przygotowania, jak w naszym, jedynie słusznym modelu!
My natomiast bez szemrania przebraliśmy się w partyzanckie demobile, bo taką modę zaaranżowali "eleganci". Gdyby nie nakazowy system, pewnie i opaski-szkaradki przeszłyby bez echa! A tak?
Polak potrafi!
Wszystko potrafi. Wymyśleć sto pięćdziesiąt zaświadczeń, dwadzieścia legitymacji ze zdjęciem, na którym można rozpoznać pół miasta, wkładkę do niej (tej legitymacji) i wkładkę do wkładki.
Drogi Alejandro!
Gratuluję Ci wspaniałego tekstu, stylu godnego Demostenesa i zmysłu obserwacji.
I nic z tego nie będzie! Ja, JJJ to Wam mówię!!! | 03-12-2007 15:04 | jurek123 | No w Cinach to by tak nie podskoczył.Zostałby jako twórca wrogich idei oskarżony, osądzony i niewątpliwie zgładzony. Do mnie osobiście jeszcze nie dotarło do końca jak to społeczność dorosłych zdrowych chłopów może doporowadzić do takiego absurdu.Dobrze że znalazła się jedna rozsądna kobieta, że nie pozwoli z męża trefnisia robić choćby to było dla dobra bezpieczeństwa. Myślę że gdyby tego nakazu nie wydano a zarząd dał dobry przykład od siebie z tymi opaskami , rzecz przeszła by bez takiego szumu. Przypomniało mi to toczoną przed kilku laty wojnę wśród jednej z wiejskich organizacji strażaków ochotników dotyczącą wzoru pasa przy wyjściowym stroju strażacki. Pozdrawiam. | 03-12-2007 14:54 | bzyk1 | Niezłe jaja
Ale widze że kolega sprytnie opisał sytuację i jeszcze do tego ta literacka uszczypliwość .Piękna sprawa , gratulacje.
D.B. |
| |