|
autor: Pieter_8116-01-2008 Stawy
|
Gołoledź i lekko prószący śnieg znacznie spowalniały samochód, chodź w nocy na drodze ruch był znikomy. Opuszczając miejskie zabudowania, Czakra instynktownie wyczuwała zbliżające się polowanie – już nie leżała spokojnie na tylnym siedzeniu, tylko stojąc cicho popiskiwała. Dziś po raz ostatni w sezonie mieliśmy stanąć nad suchymi już stawami, by zakłócić swą obecnością przelot na żerowiska kilkuset „spóźnionym” zbożówkom, które pomimo przymrozków nadal nocowały na niezamarzającym błocku.
Na miejsce dotarłem długo przed świtem. Wychodząc z ciepłego, nagrzanego samochodu wstrząsnął mną dreszcz, dygotałem jakbym co najmniej kilka godzin spędził na powietrzu – było zimno. Termometr wskazywał -10 stopni Celsjusza, a na domiar złego dął dość silny wiatr. Chłód nie przeszkadzał natomiast mojej wyżlicy, która jak zwykle po opuszczeniu pojazdu radośnie biegała wokół mnie, „przeczesując” okoliczne kępy trzciny.
Złożyłem strzelbę, do kieszeni wrzuciłem kilka nabojów i po rozgrzaniu się paroma łykami ciepłej herbaty niespiesznie ruszyłem przed siebie. Choć starałem poruszać się jak najciszej, swą osobą zmąciłem panujący dotąd spokój. Skrzypiący pod nogami śnieg i łamane przeze mnie sitowia, już z dużej odległości dawały znać wszelkim istotom, iż w okolicy pojawił się intruz. Co kilkanaście metrów z pobliskiego rowu, z donośnym kwakaniem i świstem lotek w powietrze wzbijały się liczne krzyżówki (trzymający od kilku dni mróz pokrył taflą lodu większość okolicznych zbiorników, zmuszając kaczki do przeniesienia się na wody bieżące).
Wybrałem sobie stanowisko na środku dość szerokiej grobli – pod niedużym krzakiem bzu, otoczonym ze wszystkich stron sitowiem. Przycupnąłem na krzesełku i zamaskowałem się trzcinami. Przez dłuższy czas, siedząc nieruchomo wsłuchiwałem się w odgłosy budzącej się ze snu przyrody...
Co chwilę nad moją głową, niczym myśliwce śmigały szybkolotne krzyżówki, które chyba w jakiś sposób wyczuwały, iż do startu gęsi nic im nie grozi. Co więcej niektóre z nich, jakby demonstracyjnie i z premedytacją zapadały na rowie, kilka metrów ode mnie, działając na sukę niczym płachta na byka. Na szczęście ostra reprymenda spowodowała, iż wyżlica pokornie pozostała na miejscu, trzęsąc się jednak jak przysłowiowa galareta.
Zaczynało świtać. Pomimo, iż po nieboskłonie przesuwały się ciężkie, śniegowe chmury z każdą mijającą minutą robiło się coraz jaśniej, a znad błocka dobiegał coraz większy hałas. Pierwsze na pola wyruszyły łabędzie. Po głośnym starcie, spowodowanym uderzaniem skrzydeł o powierzchnię błota, na niebie pojawiało się coraz więcej nowych kluczy, zmierzających w stronę żerowisk. Setki tych królewskich ptaków podzielone na niewielkie grupki, jednocześnie opuszczały noclegowisko – był to widok zapierający dech w piersiach, którego pomimo kilku lat mojej przygody z łowiectwem nigdy wcześniej nie obserwowałem...
Prawie jednocześnie z ostatnimi łabędziami, na niebie pojawiło się kilka zbożówek, które po kilkukrotnym okrążeniu stawów, powróciły do odpoczywającego stada. Pojedyncze dotąd gęgnięcia zaczęły przybierać na sile. Już nie kilka, a kilkaset gęsich gardzieli wydawało donośne i tak charakterystyczne dla tych ptaków odgłosy, oznajmiające iż za chwilę wyruszą na żer. Po kilkudziesięciu sekundach cały tabun, zerwał się jednocześnie niczym na komendę. Ostrożne zwykle gęsi, tym razem ciągnęły na niewielkiej wysokości nie w kluczach, a w zwartej gromadzie, kierując się w moją stronę. To właśnie ta chwila powoduje u mnie przyspieszone bicie serca, w głowie kłębią się pytania czy gęsi nadlecą na porządaną odległość, dając szansę na skuteczny strzał czy może odbiją i pójdą bokiem? Tym razem szły idealnie. W chwili gdy przekraczały groblę, wybrałem jedną i nacisnąłem spust. Głuche uderzenie o ziemię i tuman śniegu wzbity w powietrze świadczyły o prawidłowym trafieniu. Niemal w tym samym momencie kątem oka spostrzegłem mykitę, który ile sił w stawkach uciekał groblą w stronę bezpiecznego sitowia. Instynktownie strzeliłem z przyrzutu – lisiura zrolował.
Emocje powoli opadały, serce biło już normalnym rytmem, a wokół wszystko ucichło – stawy opustoszały, gęsi znikały już za horyzontem i tylko sporadyczne gęgę gęgę dobiegało z oddali. Jedynie „ruda kreska” rozciągnięta na śniegu i leżąca obok mnie zbożówka świadczyły o przeżytych chwilach i rzadko spotykanym dublecie... |
|
| |
16-01-2008 15:42 | jani | Kolego Piotrze, to nie felieton, tylko opowiadanie. Być może zdarzenie prawdziwe, to nie ma znaczenia, ale z tej puenty można byłoby zrobić konkursowy tekst. Szkoda, że nie pomyślałeś wcześniej. Pozdrawiam i jednak polecam się na przyszłość. |
| |