|
|
|
|
autor: ANDY04-06-2008 Na Bukach
|
Jest późne popołudnie, upał. Po całym dniu wyczerpującej pracy i postawieniu nowej, krytej ambony, wolno usiłuję uspokoić rozedrgane i napięte, skwaśniałe mięśnie. Powoli zmierzam ku schowanej w zaroślach ambonie. Lubię tutaj polować mimo, że do najbliższej chałupy zaledwie kilkaset kroków a do asfaltu drogi jeszcze bliżej. Ta asfaltowa droga rozdziela jednak dwa kompleksy leśne i równocześnie obwody. Jest tutaj naturalny ciąg zwierzyny i często asfalt znaczy jeleni i dziczy trop. W gęstej mieszance malin i ostrężyn, kołując dochodzę do drabiny i wchodzę. Tradycyjny rytuał ‘kokoszenia’ się i układania ekwipunku. W końcu wygodnie oparty zapalam papierosa. Po chwili na dalekiej uboczy widzę rudą plamę. Lornetka do oczu i – mam. To kozioł, który mi już parę razy czmychnął z ‘muszki’. Stary z powykręcanymi w formę baranich rogów parostkami. Odkładam szkła i wolno sięgam po kniejówkę. Wystawiam lufy przez okienko i w okularze lunety szukam capa. Nic nie ma. Co jest? Gorączkowo chwytam lornetkę i szybko lornetuję ubocz. Jest pusta. Zaledwie kilka sekund i... Najprawdopodobniej położył się w trawie i tyle go widziałem. No ma skurczybyk jakieś szczególne łaski albo po prostu tak ma być...
Nie powiem, żeby mnie to nie wzburzyło lekko. Skutek – sięgam wytrenowanym ruchem i w usta wędruje kolejny caro roznosząc wkoło silny zapach. Już spokojny popatruję leniwie tu i ówdzie. Po mej prawej ręce jest kawałek zupełnie wolny od zarośli z rudym dywanem zeszłorocznych liści. Od strony pól, skośnie coś idzie. To lisica, mocno wyleniała i z cienkim jak u szczura ogonem, jak większość ostatnio spotykanych zainfekowana jakimś parchem. Dziwnie jednak się zachowuje. Jest wyraźnie zaniepokojona, co chwilę ogląda się za siebie. Coś tam musi być. Lisica niknie w trawach i wracam do kontemplacji otoczenia, równocześnie usiłuję jakoś zgasić niedopałek. Przecież nie rzucę go przez okienko. W końcu w foliowe opakowanie wciskam zduszony pet i mocno go zaciskam kładąc na ławeczce. No, teraz polujemy, na ‘przyjemności’, przyjdzie czas później. W samą porę z kierunku gdzie zniknął lis dobiega zduszone kwiknięcie i jakieś szuranie w zeschłych liściach. Dziki. Na czele ogromna locha z plejadą jeszcze pasiastych warchlaczków. Ale to nie wszystko. W tle widać kolejne dziki. To grupa przelatków i chyba jeszcze jakieś inne. Na wprost ambony mam skupisko kilkunastu dzików, które przemieszczają się w tą i inną stronę a ja z zaciśniętymi na obramowaniu okienka rękoma nie wykonuję żadnego myśliwskiego zdecydowanego ruchu...
Dwa śliczne zaokrąglone dziczki nacierają na siebie w pozorowanej jeszcze walce. Gwizd ociera się o gwizd sięgając do boku. Za nimi kolejne zajęte sobą wykonują podobne volty. Locha fuka na młode i chwilę patrzy na grupę walczącej między sobą watahy. Bardziej to przypomina swoisty balet niż krwawe w normalnych warunkach zapasy. Siedzę zauroczony i oczarowany zajęciami tej dziczej rodzinki i zupełnie nie potrafię pojąć, czemu nie sięgam po broń i nie wybieram jakiegoś samczyka. Na tle rudego dywanu liści to co mają pod brzuchem widać doskonale i bez żadnych wątpliwości. Odległość jest niewielka i pozwala nawet bez szkieł widzieć bez pomyłki...
Balet trwa dalej tworząc swoistą corridę i wyraźnie wyłania dominanta . Już sama sylwetka i sposób w jaki się porusza wskazuje ,że wyrośnie z niego tęgi odyniec.
Wyrośnie – nie wiedziałem kiedy przy policzku znalazła się śliska i chłodna kolba broni a palec pogłaskał spust tym delikatnym i zarazem pewnym dotknięciem.
Nitki celownika znajduje to jedyne i pewne miejsce. Dzik daje pełny profil i staje nieruchomo. O burtę ambony stuka lufa broni a palec wraca na osłonę spustów. Tak jakoś wleźć brutalnie w ten świat, tak rozerwać tę sielankę?
Do dziś nie wiem czemu wtedy nie strzeliłem do tych dzików. Co powstrzymało ten często automatyczny ciąg: dzik, komora, łeb, kark... tę atawistyczną chęć strzelenia i dotknięcia szorstkiej sierści i poczucia zapachu jego skóry.
Dziki wolno się rozchodzą i znikają w zielonej przestrzeni a ja tkwię nieruchomo z tym obrazkiem skalkowanym na zawsze. Wreszcie cofam lufy i poczynam schodzić po szczeblach...
Buki 1983
|
|
| |
28-06-2008 20:41 | Szelest | Jak zawsze Piękne |
| |
|
|