|
autor: madma24-09-2008 Krótkie polowanie.
|
Tegoroczne rykowisko zaczęło się bardzo wcześnie i nic nie wskazuje na to, by miało się już kończyć, choć dla mnie największe emocje się skończyły, ale ad rem...
Do lasu, by dowiedzieć się „co w kniei szumi” (oczywiście w jelenich, damsko-męskich sprawach) wybrałem się w niedzielę 31 sierpnia gnany między innymi sygnałami, że „ryczą”...
Rzeczywiście – siedząc na zwyżce przy tzw. Belwederze miałem w promieniu 200 metrów 4 byki, które tęsknym, przeciągłym rykiem oznajmiały, że zajmowany rewir jest im przynależny, choć jeszcze nie do końca wzięty we władanie. Widocznie już wtedy pojawiały się pojedyncze łanie w rui, ale zbyt daleko jeszcze było do tego, by skupiać je wokół siebie w haremach i oznajmiać konkurentom o swej sile, na przemian głosem władania, straszenia, gonienia, triumfu – zbyt daleko, by las brzmiał prawdziwym rykowiskiem - takim, które zapiera dech w piersiach nam - obserwatorom tego misterium.
Bliskość jednego z ryczących byków sprawiła, że poziom adrenaliny w mych żyłach wzrósł do maksimum (uwielbiam ten stan…) i ustabilizował się w górnej strefie stanów średnich, co oznacza mniej więcej to, że do lasu muszę pojechać, kiedy tylko mam możliwość. Pierwsze, rykowiskowe wyjazdy są zwykle potrzebne, by dowiedzieć się gdzie skupia się rykowisko, jakie byki ryczą, które są warte rozpoznania czy podchodu itd. Zacząłem więc „macać” teren, wybierając ambony czy miejsca w łowisku tak, by mniej więcej mieć obraz całości, by maksymalnie przygotować się do mojego, tradycyjnego we wrześniu urlopu. Różne efekty były moich wyjazdów, od rannych spotkań z paroma bykami, do trzygodzinnych pobytów w zupełnej ciszy, bez wypatrzenia nawet myszy... Jeden z wieczorów zakończyłem zabawą z wiewiórką, która zaskoczona przeze mnie na ziemi wskoczyła na pień sosny i prychając, figlarnie przyglądała mi się to z prawej, to z lewej strony pnia, by po chwili wspiąć się do najwyższych konarów i poszybować na następną sosnę.
W zeszłym roku na „Bagnach” grały pięknie dwa byki, które obserwowałem później z wybudowanej specjalnie dla nich zwyżki „Bartkowej” (budowałem ją ze swym przyjacielem). W tym roku, kiedy w tym samym rewirze usłyszałem granie również dwóch byków odniosłem wrażenie, że zeszłoroczny koncert trwa… Wtulony w paprocie, siedziałem pod ogromną sosną rozkoszując się tym jedynym w swoim rodzaju graniem, nie chcąc przerywać go jakimś nieostrożnym krokiem, chłonąc go i przeżywając na swój sposób, czując drganie powietrza we własnej piersi, czując podchodzące do gardła serce, które wali dziwnym rytmem, wyznaczonym przez kolejne ryki… Mam czas, nie muszę ich widzieć, bo przecież „widzę” je oczami wyobraźni, widzę obrazami, które utrwalone mam w swej pamięci, widzę czując, co czują one… Siedziałem… do ok. ósmej rano kiedy wszystko ucichło i stanęło w swych dziennych ostojach...
Czas na urlop... Trochę wcześniej niż zwykle, ale i rykowisko zaczęło się wcześnie. Może to znak nadchodzącej wcześnie zimy albo - może byki lubią „to robić” w dłuższym czasie? Kto to wie?...
W poniedziałek po południu wybrałem się na „Bagna” z zamiarem rozpoznania koncertmistrzów. Wiatr miałem korzystny więc krok za krokiem „wcisnąłem” się tam, gdzie zwykle pojawiają się jelenie. Zamarłem pod świerkiem, oczekując tak bardzo podniecającego dźwięku łamanej gałązki, stęknięcia, gonitw - tego, na co czeka każdy szukający wrażeń w lesie i... nic! Zmrok zapadł, a do tego czasu tylko w mojej wyobraźni przesuwały się obrazy z minionych lat, tylko z pamięci przywoływałem dźwięki tak miłe uszom… Kompletna cisza, poza szumem pobliskiej autostrady...
Pogoda się zepsuła. Zimno, deszcz i rozsądek nie pozwoliły pojechać we wtorek rano. Zresztą byki robią „to” wtedy po cichu, więc i wrażeń jakby mniej, ale we wtorek wieczorem udało się pojechać, mimo tylko „dobrej” pogody. Siadłem na zwyżce przy polach, w pobliżu pracujących kombajnów zbierających słonecznik. Jelenie jakby przepadły, za to kolega siedzący przy lesie strzelił dwa przelatki, które przestraszone kombajnem zmykały do lasu.
W środę po południu zadzwonił syn z pytaniem, czy może ze mną pojechać na rykowisko… Oczywiście, ale nic dziś nie posłuchasz, bo pogoda fatalna; wiatr przeganiający czarne chmury i od czasu do czasu deszcz. Nie jest to pogoda „rykowiskowa” odparłem, ale jedziemy! Dopiero o siedemnastej byliśmy przy punkcie zgłoszeń, gdyż korki w mieście nie pozwoliły nam się z niego szybko wydostać. Chwila zastanowienia przed książką i wybór pada na ambonę „Pokoleniową” (budowana przez trzy, rodzinne pokolenia) ponieważ jest zadaszona i nie będzie kapało za kołnierz, jest przy dużym zrębie no i mój stryj widział tam młodego, pięknego czternastaka. „Może szczęście dopisze i zobaczysz przynajmniej jego” – powiedziałem. O 17.25 siedliśmy na ambonie i po trzech minutach usłyszeliśmy jednocześnie coś co mnie przypominało stęknięcie byka, a synowi warknięcie w oddali silnika motoru. „Jeśli to było stęknięcie byka to siedźmy cicho i obserwujmy, bo jest blisko” powiedziałem i w tym samym momencie w drzewostanie po przeciwległej stronie zrębu zobaczyłem sylwetkę jelenia. Lornetka do oczu, jest!, byk! Przesuwał się dość szybkim ruchem w lewo, jakby spłoszony naszym samochodem, który stał ok. 100 metrów od niego przy linii. Zatrzymał się na chwilę i... mruknął! Wtedy już wiedziałem, że to nie motor było przed chwilą słychać… Zobaczyłem widlicę na lewej tyce, co w połączeniu z sylwetką dało mi natychmiastową pewność , że to byk „odstrzałowy”! Będę strzelał! – uprzedziłem syna a byk lekko wykręcił i stanął... na skraju zrębu, pokazując się w całej okazałości. Strzał, rakieta, zatrzymanie po10-15 metrach, ostatnie spojrzenie na las, zachwianie na nogach i...
Nie zdążyłem poczuć emocji, żyłami nie popłynął zastrzyk adrenaliny powodujący przyspieszony oddech i kołatanie serca, nie zasychało mi w gardle... Poczułem jedynie lekki żal, że coś się skończyło, mimo że tak naprawdę się nie zaczęło… Przede mną ogromny wysiłek wynikający z obowiązku...
Byk padł na skraju zrębu, a właściwie świeżej uprawy. Poprzeczne, głębokie grzędy z nasadzeniami sosny powodowały, że przeciąganie tuszy po patroszeniu możliwe było tylko metodą „na tygryska”… małymi kroczkami … Ale daliśmy z synem radę. Na miękkich nogach odpoczęliśmy przy samochodzie, załadowali i o 19 z minutami byliśmy w skupie. Dziś ta przyjemniejsza część obowiązku – preparowanie łba, potem oczekiwanie na wycenę i kolejne, piękne trofeum zawiśnie na ścianie, by przypominało każdą sekundę spędzoną w lesie...
Ten dziesiątak nieregularny nie tylko dla mnie będzie wspomnieniem… choć synowi może dać złudne przekonanie, że wystarczy pojechać i strzelić...
.....
Opowiadanie to dedykuję dwóm osobom:
Tobie Piotrze byś poczuł, że myślistwo to zupełnie coś innego...
...i Tobie przyjacielu - byś miał namiastkę tego, co przeżywałeś w zeszłym roku...
Wrzesień 2008.
Darz Bór |
|
| |
25-09-2008 21:29 | Zosia | Chcialabym bardzo podziekowac za to, ze jest ktos, kto znajduje czas i chec aby usiasc i "przelac na papier"(w jakze piekny sposob!)swoje emocje zwiazane z wyjsciem w lowisko. Mysle, ze jest to wspaniala forma przekazywania naszej "lowieckiej kultury" mlodszym pokoleniom mysliwych,...takich jak np: ja;). Osobiscie dziekuje rowniez za to, ze opowiadania te napisane sa z wielka pasja, co sprawia, iz kiedy je czytam oczami wyobrazni jestem w lesie, slysze przyspieszony oddech i czuje lopotanie serca...Jest to dla mnie tak wazne, poniewaz niestety los "wygonil" mnie poza granice kraju i nie jest mi dane teraz obcowac z moja knieja.Dlatego slowo tu pisane jest dla mnie namiastka mojej pasji,za ktora tak bardzo tesknie...
z powazaniem
Z.Nowakowska |
| |