Szary, ponury dzień. Smutny i zamglony. Na zapóźnionych ocalałych pajęczynach gęste kropelki rosy drżą i obciągają świetliste kręgi, deformując ten idealny kształt. Liści już brak a gęsta zasłona wiklinowych patyków uniemożliwia dostrzeżenie czegokolwiek w miocie.
Stoję na wąskiej opadającej z wału ścieżce zwrócony lekko w prawą stronę mając na uwadze niewielką lukę jaka znajduje się między wałem a przepustem w nim, który jest zabezpieczony ogromną zardzewiałą klapą. Wiklina podbita jest ogromnymi wiechciami żółtej suchej trawy, tworzącej rozwichrzone pióropusze. Po mej lewej ręce ogromny pas zbitych krzaków tarniny, na których zwisają, granatowe omszałe kulki cierpkich owoców. Tak bardzo cenionych przez miłośników staropolskich nalewek. Mam jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia pędzenia widząc, idącą wolno, gęsiego koroną wału nagankę. Robię krok do przodu i sięgam ręką między kolczaste gałązki zrywając parę już zmacerowanych przez przymrozki kulek. Wrzucam do ust i z trudem powstrzymuję skrzywienie warg. Kwaśno cierpkie owoce wywołują jakby lekkie znieczulenie w ustach a język robi się kołkowaty. Mimo tego żuję je i pluję pestkami, pilnie jednak popatrując, nie po kulinarną ucztę tutaj przyszedłem ale na spotkanie z zwierzyną. Po mej prawej ręce stoi kolejny myśliwy z tym, że już flankuje i znajduje się na koronie bardzo wysokiego wału przeciwpowodziowego. Widzę jego sylwetkę na tle szarego bezbarwnego nieba i jego zachowanie może być dla mnie swoistym wskaźnikiem. On stojąc nad wikliną widzi wszystko z góry. Pilnie patrzę przed siebie bowiem i bażant może wystartować z zarośli i bliskość dziur lisich może nieść nadzieję, że w końcu strzelę rudego kamrata. Nie zaniedbuję jednak popatrywania kątem oka na sylwetkę z korony wału. Słychać pokrzykiwania naganki, która z trudem przedziera się przez gąszcz traw i ostrężyny, tworzącą fantastyczną czepliwą plątaninę zdolną unieruchomić każdego śmiałka zapuszczającego się w tę dżunglę. Dopiero opady śniegu ubijają ten dywan i ułatwią poruszanie. Słyszę łopot skrzydeł, ogromne korr…k, jedno, drugie. Nad pasem tarniny i wikliny wyciągnięte sylwetki kogutów. Błyska biała kryza na szyi jednoznacznie wskazując na możliwość strzału. Niestety dla mnie to zbyt daleko i z żalem odprowadzam je wzrokiem. Padają szybkie strzały sąsiadów i widzę jak w wiklinę opada rozwichrzona, kręcąca młynka sylwetka. Znów słychać łopot i w niebo idą kolejne bażanty. Są jednak nie na strzał. Ciekawsze natomiast staje się obserwowanie sylwetki stojącego na wale myśliwego. Wykonuje dziwnie nerwowe ruchy strzelbą i uginając nogi oraz pochylając się na boki stwarza wrażenie jakby chciał przebić wzrokiem to morze trawy i wikliny. To doświadczony łowca i coś musiał zauważyć…
Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia, ale szósty zmysł działa i robię się spięty oczekiwaniem. Zaczyna mnie telepać jak ocalałym liściem na silnym wietrze. Gorączkowo rozglądam się po możliwych do wyjścia zwierza miejscach, bo to, że coś tam jest to pewne. Jednoznacznie wskazuje na to zachowanie kolegi, który nie potrafi zachować spokoju i wykonuje dziwne ruchy na wale. Przytykam do rozpalonego czoła lufy mej strzelby i w tym momencie widzę w kącie między wałem a dróżką na której stoję rudą sylwetkę, wypada z trawy na sztych w odległości dziesięciu kroków. Widzi mój ruch odejmujący lufy od czoła i staje w miejscu. Na wale rozlatana sylwetka. Złota muszka strzelby wykwita na piersi lisa i ciągnę spust. Znika w płowej trawie. Znów mnie trzęsie, ale tak jakoś inaczej. Teraz to oczekiwanie na rezultat, czy tam jest...
Z trudem dotrzymuję aby nie podbiec. Kolega na wale wyciąga już swe długie nogi i zmierza w moim kierunku. Łamię się i podbiegam szybko. Na szaro - brudnym dywanie jest ruda sylwetka. Uradowany i oszołomiony wyciągam z trawy śliczną, drobną liszkę o przepięknej, aż czerwonej sukni z ogromną białą plamą na piersi mocno sfarbowaną od bliskiego strzału. W skroniach ogromny łomot pulsującej krwi i rozjaśniony nagle szary, jesienny świat... |