|
autor: mariandzik02-06-2009 Udane polowanie bez strzału
|
Wczoraj od rana siedziałem w pracy jak na szpilkach, ponieważ na wieczór miałem zaplanowany wypad w łowisko, gdzie przed tygodniem widziałem starego rogacza o myłkusowatej budowie jednego parostka. Po obchodzie okolicy i zaciętej wojnie z komarami wszedłem na ambonę, przy której pojawił się ten rogacz. Był to stary rogacz, z jednej strony szóstak, a z drugiej w połowie parostka miał odnogę przednią (na innej wysokości porównując do drugiego parostka) a odnoga tylna i grot były zlane i tworzyły poszerzenie jak mini łopata. Bardzo ciekawy rogacz. Pierwszym razem go nie strzeliłem, bo jako młody selekcjoner staram się dużo więcej obserwować i porównywać, żeby się nauczyć tej polowaczki niż strzelać i liczyć na to, że: może się uda.
Ambona, którą wybrałeś jest dla mnie bardzo szczęśliwa. To z niej strzeliłem swoją pierwszą w życiu zwierzynę grubą, pierwszego jelenia i pierwszy w życiu dublet – dublet do saren. Po wejściu na nią od razu moim oczom ukazały się dwie kozy. Jedna żerowała, druga leżała sobie w trawach bezustannie strzyżąc łyżkami, opędzając się w ten sposób od insektów. W tym czasie oczekiwania rozmyślałem sobie nad tym jak ważne dla mnie jest łowiectwo. Tylko na polowaniu znikają wszystkie problemy, zapominam o pracy. Jestem tylko ja i przyroda. Rozmyślania rozmył strzał, który padł na sąsiednim obwodzie. Pomyślałem, że już pewnie ktoś zmierza z przyśpieszonym biciem serca do upolowanego zwierza. Może z uśmiechem na twarzy po ciężkim podchodzie, idzie pewny siebie obejrzeć rozpoznane wcześniej trofeum, a może schodzi z ambony i z niepewnością powtarza sobie "oby był dobry". I tak bywa, jeśli strzela się na w/w zasadę – może się uda.
Żerująca kózka doszła w tym czasie do wypoczywającej w cieniu samosiewów brzóz płosząc ją z legowiska. Po chwili jednak po poznaniu siebie nawzajem zaczęły żerować spokojnie. Chwilę po tym jak znikły w samosiewach wysunęła się 15 m od ambony „kózka”. Szybko się przemieszczają pomyślałem, ale nie minęła sekunda, jak pod tą „kózką” zobaczyłem pędzel. Był to malutki rogaczyk w pierwszej głowie. Nałożył dwie bardzo cienkie i krótkie, bo dłuższy miał może 7 cm, szpice. Po przyjrzeniu się stwierdziłem, że są one jeszcze w scypule, więc zapadła decyzja ułaskawiająca go. Spotkamy się za rok, powiedziałem sam do siebie i zabrałem rękę od sztucera. Rogaczyk spokojnie żerując podszedł do drabiny ambony i dopiero zwietrzył we mnie wroga. Nawet nie wie ile miał tego dnia szczęścia. Nie spłoszył się bardzo, bo zaczął żerować ok. 100 m od ambony, a trasę jego ucieczki przeciął prostopadle rudzielec. Zatrzymałem go dwa razy wabiąc na myszkę, ale nie był zainteresowany moją nutą. Dalej ruszył swoją ścieżką w bagno, a ja z tego treningu miałem satysfakcję, ponieważ nie spłoszyłem go wabieniem, więc nie fałszowałem za bardzo. Lis wszedł w okalające bagno, olchy płosząc przy tym kozę i znanego przeze mnie młodego szóstaka.
Siedząc zadowolony z tego co już widziałem, kątem oka dostrzegłem rudą sylwetkę. Dziadek – pomyślałem, bo tak nazwałem tego rogacza, który paradował tam przed tygodniem. Serce podeszło mi do gardła, ale niestety po podniesieniu łba okazało się, że jest to młody rogacz o porożu widłaka, lub szóstaka nieregularnego. Nawet jeśli jest szóstakiem nieregularnym to ta króciutka odnoga miała ok. 1 cm. Teraz ocenić czy jest to 1 czy 2 głowa. Jestem na 99 % pewien, że jest to druga głowa, więc odstrzał prawidłowy, ale nie ma „stówy” więc nie strzelam. Młody zadziora sparował się z każdym krzaczkiem, który stał na jego drodze, podrzucając przy tym przednią cewką kawałki darni. Uśmiałem się przy tym bardzo, jak to młody fircyk gra dorosłego. Wydawało mi się jakby lekko utykał, ale nie byłem tego pewien. Cały czas myślałem – może go strzelić. Rogacz którego wziąłem za kozę żyje w tym samym łowisku i wykształcił w pierwszej głowie tylko formę marnego szpicaka, a tu mocny widłak o pięknie wybarwionych parostkach, wyświeconych grotach i silniejszej posturze. Jeszcze trochę analizowałem jego budowę i porównywałem do spotkanych innych w tym sezonie kozłów, ale rogacz schował się w remizie i nici z tego. Nie ważne, że go nie strzeliłem. Takie przemyślenia uczą najbardziej. Kiedyś, jak już będę wiedział więcej, w podobnej sytuacji nie będę się wahał. Najważniejsze, że piękne trofeum nie oślepiło mnie, a chęć jego posiadania nie zagięła palca. W czasie jak oceniałem tego rogacza na ścianie lasu oddalonej ode mnie o 600 m pojawiła się jak duch licówka, za którą pojawiały się inne łanie. Piękne, dostojne stały dłuższy czas obserwując przedpole i w końcu ruszyły na żer. Robiła się już szarówka i liczyłem już tylko na dzika kiedy nagle rogacz, którego wcześniej obserwowałem z pędem pogonił jakiegoś innego chętnego objąć jego rewir. Nowicjusz nie miał szans. Został przegoniony, a miejscowy gospodarz z niedosytem zmierzył się jeszcze z karłowatym krzakiem głogu. Przeszedł dumnie na 15 m od ambony, ale już było za ciemno, żebym mógł utwierdzić się w przekonaniu, że jest strzałowy. Złożyłem się tylko sprawdzając jak kropka lunety wygląda na jego łopatce. Prowadząc go w krzyżu lunety nagle coś zmąciło ten obraz. Jakaś ciemna plama wdarła się na widok. Pierwszy raz miałem w widoku lunety rogacza i dzika. Dzik niestety szedł sam w wysokich trawach, a do pojedynków o tej porze roku nie strzelam, pomimo tego, że był niewielki – ok. 60 kg. Odprowadziłem go wzrokiem przez 100 m i wróciłem do obserwacji jeleni, których ku mojemu zdziwieniu nie było na łące. Co się okazało poruszały się w moim kierunku i po kilku minutach już bez kontroli przedpola przez licówkę wysypały się z samosiewów brzóz pod moją ambonę.
Cała sielanka przerwana została wibracjami telefonu. Odczytałem wiadomość od żony, że skończył się gaz i żebym wracając kupił butlę. Po takiej informacji zebrałem się i musiałem zejść z ambony dosłownie w środek chmarki jeleni. Nie lubię płoszyć zwierza, ale czasami trzeba. Ruszyłem w stronę grobli bobrowej – jedynej suchej drogi do samochodu. Przechodząc po grobli czuję, znów wibracje telefonu. Pomyślałem sobie – po co dzwonisz – przecież już jadę po ten gaz, wkurzyłem się trochę przy tym. Okazało się że dzwoni nie żona, a kolega myśliwy. Krótka rozmowa: jesteś jeszcze na polowaniu? - pyta mnie Waldek. Oznajmiłem mu, że tak. A masz psa? Ja zawsze mam ze sobą Wegę. Mówi, że strzelał przelatka, który zakwiczał, ale nie może nawet farby na zestrzale znaleźć. Poprosił mnie, abym przyjechał to sprawdzić. Myśląc trochę o tej butli zgodziłem się – w końcu kolegom się nie odmawia pomocy, a do tego pies będzie miał trening. Zadzwoniłem do żony, że będę później. Ona, jak zawsze wyrozumiała, nie widziała w tym problemu. Droga szybka, bo może 10 km dzieliło nasze łowiska. Przyjeżdżam i puszczam psa. Powiedziałem jak ona pracuje i że trzeba obserwować gdzie się zatrzymuje. Wega chodziła wolniutko, ale przyspieszyła, jak doszła do okolicy zestrzału. Nagle w świetle latarki widzę, że się zatrzymała. Ruszyłem szybko w to miejsce i jak zawsze w miejscu gdzie ona się zatrzymuje była i teraz farba. Dość sporo wątrobowej, ciemnej farby. Wega rusza w kierunku lasu, ale po chwili zawija z powrotem pętlę i wraca się w kierunku zestrzału. Pomyślałem, że nie będzie łatwo, ale się myliłem. Widocznie dzik tak odbił od watahy, bo po przecięciu wcześniejszej ścieżki Wega ruszyła już nie na las, ale w głąb łąki. Dostrzeżenie dzika było niemożliwe, bo trawa była momentami wysoka do pół uda. Wega znikła mi z oczu, a ja już wiedziałem co to oznacza. Ona nie głosi, ale jak dłuższy czas się nie podchodzi do znalezionego przez nią zwierza to zaczyna chodzić ode mnie do zwierza, aż w końcu doprowadzi mnie do celu. Tak było i tym razem. Po 10 minutach kolega miał swoją zdobycz, a Wega zbierała pochwały. Panu też się dostała oferta wypicia razem flaszki na to konto przy jakiejś najbliższej okazji. I tak zadowoleni razem z Wegą, przemoczeni rosą: ja do pół uda ona całkowicie wracaliśmy do domku nad jezioro. Po drodze jeszcze, przejeżdżając przez przepust na rowie prowadzącym do jeziora Blanki, drogę przecięła nam wydra, która zszokowana nawet nie zatrzymała się na chwile i dała nura w rów po drugiej stronie drogi. W domku jeszcze zasłużona nagroda dla psa, kolacja i można zasypiać z uśmiechem na twarzy. Polowanie, choć bez strzału udane było jak mało kiedy. Widziałem tyle różnego zwierza, wypocząłem, pomogłem koledze w potrzebie – czegóż chcieć więcej.
Darzbór. |
|
| |
13-07-2009 10:02 | mariandzik | Gaz dostarczyłem zgodnie z obietnicą ;)) Cieszę się, że się podobało. Pozdrawiam i Darzbór. | 13-07-2009 09:37 | adamm1023 | a o Gazie zapomniałeś?? :) fajna przygoda. gratuluję | 03-06-2009 07:55 | mariandzik | Hehehe, dzięki Kolego. | 02-06-2009 14:12 | Pieni chłopisko | Miło się czyta. Dobra przygoda i dobry psiak. Najbardziej jednak gratuluję żony! :) Darz Bór! |
| |