Dzień wstawał jakiś dziwnie rozmamłany i zamglony. Obudziłem się przed budzikiem i spokojnie popatrywałem w czarny prostokąt okna a ręką sięgnąłem po budzik aby go skasować. Wybierałem się w odległy fragment łowiska i należało już pomyśleć o wyjściu. Niestety, zawsze miałem trudności z wczesnym wstawaniem. Kolejne otwarcie oczu i brutalnie jasna plama okna informuje, że jednak zaspałem. Pospiesznie zbieram broń i biegiem wypadam na zewnątrz. Jeszcze jest nienajgorzej ale muszę się mocno spieszyć. Lekkim truchtem na przełaj przez fragment lasu dopadam wstążki asfaltu, który opada w dół jasno-szarą plamą. Droga biegnie w obramowaniu potężnych buków i jodeł wystrzelających w niebo i tworzących olbrzymią bramę. Brzegi asfaltu obramowane fosą zarośniętą olbrzymimi łopuchami skutecznie ją maskującymi. Idę bardzo szybko ale pilnie popatruję na boki usiłując coś zobaczyć w czającym się jeszcze między drzewami mroku. Wtem do mych uszu dobiega dziwny wibrujący dźwięk. Takie przytłumione brzęczenie - jak odgłos dużej lotniczej armady. Natężenie tego dźwięku rośnie bardzo szybko i dobiega z kierunku gdzie spiesznie zmierzam. Jakoś dziwnie niepokojąco działa na mnie ten odgłos. Zatrzymuję się i uważnie oglądam otoczenie. Patrzę nad głową w niebo czy czasem znów jakaś ‘inwazja’ na Czechosłowację się nie szykuje jak w 68, ale niebo jest puste a wibrujący dźwięk narasta i jest dziwnie blisko...
I wtedy zobaczyłem. Całą szerokością i wysokością ‘bramy‘ jaką tworzył asfalt i rosnące po bokach drzewa z kierunku w którym zmierzałem lecą tysiące owadów tworząc ruchomą zasłonę. Wszystko to zmierza we mnie a ja stoję jak słup na środku szosy całkowicie odkryty. Wcina mnie w asfalt i nie wiem co zrobić. Stać nieruchomo i czekać czy mnie ominą...
Guzik, szczupakiem skaczę w rów a nad mą głową zamyka się ruchoma zasłona z łopuchów. Leżę bez ruchu i nawet nie oddycham. Wibrujący dźwięk narasta do buczącej silnej postaci i trwa. Do dziś nie wiem jak długo to trwało. Leżałem z nadzieją, że na mnie nie wylądują. Po chwili cichnie ten motor i tylko z oddali słychać jakieś delikatne brzęczenie. Odczekuję jeszcze sporą chwilę i wstaję ostrożnie. Cisza zupełna i tylko ‘normalne’ odgłosy lasu dobiegają do mych uszu. Ptaki śpiewają a jakaś kukułka repetuje swoje wołanie.
Opatruję broń i szybkim krokiem zmierzam w miejsce, które dziś wybrałem... wstaje dzień...