|
autor: Urtica10-11-2009 Fatamorgana
|
Fatamorgana.
„Wiesz co widziałam kilka dni temu?” krzyknęła na mój widok koleżanka, kiedy spotkałyśmy się na jednej z naszych babskich posiadówek przy myśliwskiej nalewce: „Widziałam żurawie!”. Informacja niby zwyczajna, ale zważywszy na fakt, że grudzień się kończył się i wielkimi krokami nadciągał Sylwester, brzmiała jednak nieco dziwnie. „Żurawie odleciały dawno temu, a zawitają do nas koło marca” chciałam ściągnąć Jolkę na ziemię, bo wydawało mi się, że jako żona myśliwego i miłośniczka przyrody powinna takie rzeczy wiedzieć. „Też tak myślałam – powiedziała – ale uwierz mi, widziałam żurawie! Ty wiesz jak one szybko biegają?!” Nie wiedziałam, bo jak tylko udawało mi się je podejść na tyle, żeby złapać w obiektyw aparatu fotograficznego, natychmiast wzbijały się do lotu. Ale żeby uciekały na piechotę? Nie, tego nigdy nie widziałam. Lubiłam Jolkę i nie miałam nic przeciwko faktowi, że w grudniu widziała biegające po polu żurawie. Może skrzydła im zdrętwiały z zimna i nie mogły się wznieść? Może nie odleciały? A może już przyleciały? Ostatnimi czasy przyroda płata nam różne figle. Zostawiłyśmy sprawę żurawi, oddając się naszym babskim sprawom i wydawało się, że sprawa przyschła, żeby nie pewien fakt. Kilka dni później przyjechał znajomy i przywiózł mi w prezencie parę złotych bażantów. Wiem, że były ozdobą jego hodowli i nie mogłam się nadziwić, że teraz tak łatwo się ich pozbywa. „Przerzucam się na strusie, tak jak sołtys. Wiesz, że kilo mięsa strusia kosztuje ponad 80 zł??” Nie wiedziałam. I wcale mnie to nie interesowało. Nie miałam zamiaru ani kupować, ani tym bardziej jeść strusiny, - zastanowiło mnie coś innego. „Ile masz tych strusi?”- zapytałam. „Na razie cztery, ale będzie więcej” odparł znajmy zacierając ręce. „A sołtys?” – drążyłam temat udając zaciekawienie. „Aaaaa, on to nie wiem, bo kupił sześć, a cztery mu uciekły. Dwa złapał, ale reszta gdzieś się włóczy po polach.” Fakty skojarzyły się same: Bolkowie mieszkają niedaleko sołtysa, strusie udając żurawie biegały po jolczynym polu, więc koleżanka miała rację. Wzięłam do ręki słuchawkę, ale szybko zrezygnowałam z powiadomienia Jolki o swoim odkryciu. Przecież ona gotowa obrazić się na mnie, że jej nie uwierzyłam! Uśmiechnęłam się tylko w duchu; jutro polowanie, a wszędzie dookoła wsi obwody łowieckie koła z S., a to się ktoś zdziwi...
Brak wiary w biegające po polu grudniową porą żurawie, zemścił się na mnie kilka dni później, kiedy zmuszona byłam opuścić moje sielskie-anielskie zadupie i udać się do stolicy. Zamieszkałam u przyjaciół, którzy byli właścicielami gustownego apartamentu na Kabatach. Okna owego mieszkanka wychodziły na ulicę „Przy Bażantarni”, której chodnik oddzielony był od jezdni pasem zieleni i sporymi kasztanowcami. Kiedy rano odsunęłam rolety okna, zobaczyłam, że środkiem owego pasa, od drzewa do drzewa, charakterystycznymi skokami, przemieszcza się wiewiórka. Czarna wiewiórka. Poszperałam w pamięci, obudziłam zaspany umysł i uświadomiłam sobie, że mimo bliskości zarówno Lasu Kabackiego, jak i rezerwatu Natolin, czarnej wiewiórki nie powinno tu być. Jej miejsce jest w górach! Kiedy reszta towarzystwa wstała i leniwie przeciągając się zleźli się wszyscy do kuchni, oświadczyłam im, że widziałam czarną wiewiórkę. „A nie białą?” nieśmiało spytała koleżanka. Po wczorajszym wieczorze mogła mieć takie podejrzenia. „Nie – upierałam się przy swoim – widziałam czarną wiewiórkę!”. „Nie dość, że w środku dużego miasta, to na dokładkę jeszcze miasta nizinnego, tak?” - kpiła niemiłosiernie. Jej mąż ze stoickim spokojem podrapał się w kosmatą pierś i powiedział: „Aśka, a pamiętasz to ogłoszenie, które wisiało w na drzwiach wejściowych? Że komuś tchórzofretka zginęła...”
Jaki morał z tych historii? Trzeba uważnie przyglądać się przyrodzie, wszystkie z pozoru niezwykłe zjawiska przyrodnicze, mają swoje wytłumaczenie. Ale temu niemieckiemu myśliwemu, któremu wyszedł gepard pod ambonę podczas polowania w południowych Niemczech, to współczuję....
Opowiadanie ukazało się swego czasu na łamach Zachodniego Poradnika Łowieckiego, ku przestrodze łowców strusi, pum, a ostatnio i pancerników...
|
|
| |
13-11-2009 15:08 | mariandzik | He. Ciekawa przygoda. A co do żurawia uciekającego na nogach / ciekach to widziałem takiego. Była wiosna i siedziałem za rogaczem. Na brzegu bagna, paprociami na brzegu lasu wyszedł mi pod ambonę żuraw! Nie miał jak się wznieść, bo z lasu się nie da więc zwiał "na piechotę". Pierwszy i jedyny raz widziałem takie zjawisko, ale byłem pod wrażeniem. Nie to, że szybko brodził, ale biegł i był bardzo szybki.
A strusinę polecam. Bardzo ciekawe mięso w smaku. | 10-11-2009 16:38 | ULMUS | hi hi hi :) dobre dobre | 10-11-2009 16:18 | ARGO-3006 |
...."Pokrzywko" podoba mi się Twoje opowiadanie ,a puenta w szczególności...Pozdrowienia ,DB. |
| |