|
|
|
|
autor: ANDY09-12-2009 "Akuszerki"
|
Późna jesień ścina rano lodem małe oczka. Szaro, ponuro i wietrznie. Na krzakach podzwaniają ostatnie listki, które nie opadły. Polujemy na ptactwo a szczególnie na kaczki, które niedługo już mają swój okres ochronny. Podjeżdżamy do niewielkiego oczka zarośniętego trzciną, które jest wplecione w fragment ciągnącej się kilkaset metrów olbrzymiej, głębokiej, pełnej zimnej wody fosy. Wolno się skradając, przychyleni, podchodzimy pod pas trzciny, który zasłania oczko. Pies włazi w szuwar i po chwili klapanie skrzydeł awizuje, że oczko miało lokatorów. Nad pasem szuwaru kilka kaczek ciągnie w niebo swoje kupry. Nad lufami widzę białawe podbicie kaczora i ciągnę spust. Wali się na drugiej stronie oczka wprost na trawę odkrytej przestrzeni. Obok o ziemię uderza inna strzelona przez Kolegę kaczka. Pies rusza po komendzie w wodę i słychać jak płynie prychając. Po chwili widać jak wychodzi na łąkę i bierze w pysk jedną z kaczek. Przynosi aport i znów idzie po kolejną. Dopływa do brzegu, wychodzi z wody i nagle dzieje się coś złego. Zaczyna go wykrzywiać i przybiera pozę ‘drewnianego’ konia. Zupełnie nie reaguje na polecenia i dziwnie się trzęsie. Minuty biegną i nic się nie zmienia. Nie wiem co zrobić. Przejść fosy raczej niepodobna. Objechać i dojechać z drugiej strony można ale jest to spory kawałek a Kolega nie zna drogi. Ja nie mam prawa jazdy i nie prowadzę. Boimy się zostawić psa samego. W końcu się decyduję i ryzykując przechodzę na drugą stronę do psa. Obraz rozpaczy, zupełnie sztywny. Zaczynam go trzeć kurtką i suchą trawą. Po długiej chwili wiotczeje i zaczyna niepewnie stawiać kroki... idę z nim wolno wzdłuż fosy do miejsca gdzie jakoś przelazłem po uginających się kępach i nabrałem wody tylko do gumiaków. Bari idzie wolno posłusznie trzymając się mej nogi. Znajduję ruchome kępy i w końcu jesteśmy po drugiej stronie. Kaczor jednak został na drugiej stronie. Pakujemy psa do samochodu aby się ogrzał i nie ryzykuję już powtórnej wędrówki na drugą stronę. Jedziemy samochodem aby objechać tę fosę i dostać się suchą nogą na drugi brzeg. Podjeżdżamy jak najbliżej się da i idę sam chlupiąc wodą w butach po kaczora. Leży w trawie na plecach i z daleka widzę białawy brzuch. Zabieram zdobycz i wracam.
Krótka narada. Pies ma dość i nie ma sensu go męczyć a polowanie bez niego to połowa polowania. Postanawiamy wracać do domu. Wyjeżdżamy z polnej dróżki na asfalt gdy z mijanego domu wybiega ktoś wymachując gwałtownie rękoma. Zatrzymujemy się. Człowiek podbiega i wyrzuca z siebie urywane: panowie pomóżcie. Co się stało pytamy: córka rodzi, zawieźcie ją na porodówkę, proszę.
Po chwili pakujemy kobietę do auta a z nią jakieś zionące alkoholem indywiduum. Ruszamy i po chwili bolesne jęki sygnalizują, że dziecko już jest chyba w drodze. Na pomoc ze strony siedzącego obok indywiduum nie bardzo może liczyć...
Na szczęście porodówka jest blisko i z fasonem dojeżdżamy na czas.
Wpadam na izbę przyjęć i proszę o szybką reakcję. Wychodzi jakaś położna chyba i wolno cedząc słowa mówi: zdążymy, one zawsze się spieszą... |
|
| |
21-12-2009 15:36 | mariandzik | Przygoda rodem z filmu. Brakuje jeszcze tylko stojącego po drodze patrolu Policji, który łapie Was za prędkość a później eskortuje do szpitala. ;)) |
| |
|
|