|
|
|
|
autor: Kulwap12-08-2005 MYŚLIWSKA TRZYDNIÓWKA
|
Słońce w tym miesiącu grzało niemiłosiernie zamieniając Lubelszczyznę w Afrykę z 32 stopni ciepła. Pewnie rozleniwiająca pogoda spowodowała, ze od rozpoczęcia sezonu w łowisku byłem zaledwie kilka razy i to w celach gospodarczych a nie strzeleckich.
Brak surowca na towarzyski ruszt i perspektywa paru spotkań towarzyskich sprawiła, że postanowiłem wreszcie zapolować.
Dzień pierwszy.
Zajmuję stanowisko na wczoraj postawionej nowej ambonie. Usytuowano ja przy tzw. poletku na którym eksperymentalnie posianych było kilka rodzajów roślin dla wypróbowania co będzie smakować najbardziej dzikom i sarnom. Wyposażony w wabik na kozły doczekałem zachodu słońca i kilkakrotnie zawabiłem. W głębi lasu usłyszałem "szczekanie" i po chwili niczym tajfun niemal pod samą ambonę przybiegł młody kozioł. Po upewnieniu się, że "namoczenie" mi nie grozi, wysunąłem lufę za okienko spokojnie wycelowałem i trach! Zobaczyłem jak mój kozioł zerwał się i pobiegł w stronę lasu. Zszedłem i korzystając z dobrej jeszcze widoczności zacząłęm szukać. Nie znalazłem żadnego śladu farby. Przeszukując bardzo dokładnie zarośla na ścianie lasu i nieco w głąb nie znalazłem niczego co świadczyłoby o zranieniu kozła. Zrobiło się ciemno.
Dzień drugi.
O świcie zapewniwszy sobie pomoc kolegi zabrałem swego psa, który trochę postrzałków odnalazł i udałem się w kierunku łowiska. Nieopodal lasu do którego zmierzałem z lewej strony zauważyłem wielkie zwierzę majestatycznym krokiem zbliżającym się w kierunku jezdni. Zwolniłem. Olbrzymi zwierzak okazał sie klempą. Dobiegłszy do jezdni zmieniła kierunek w taki sposób, że biegła nad rowem równolegle do mojego samochodu. Nagle skręciła w prawo i około jednego metra przed zderzakiem przebiegła jezdnię. Mała szybkość samochodu pozwoliła mi na zahamowanie umożliwiające klępie bezpieczne przekroczenie jezdni. Intensywne poszukiwania wczoraj strzelanego kozła mimo doskonałej widoczności i psa nie dały rezultatu.
Po południu ponownie usiadłem na tej samej ambonie. O tym samym czasie co wczoraj przyszedł koziołek. Przez lornetkę stwierdziłem, że jest to ten sam kozioł, którego wczoraj spudliłem. Uznałem, że śmierć z mojej ręki nie jest mu pisana. Obserwowałem go dłuższy czas przed lornetkę i stwierdziłem, że wczorajsza przygoda zaostrzyła jego czujność. Poruszał się w osłonie wysokich traw, w pobliżu ściany lasu a na mikot podnosił jedynie łeb i nasłuchiwał. Nie reagował tak pośpiesznie jak wczoraj. Moją obserwację przerwał stary kozioł, który pojawiwszy się na chwilę pogonił młodzieńca do lasu. Po chwili zobaczyłem myszkującego lisa a nad głową przeleciało mi kilka chrapiących słonek. Stary kozioł z lasu nie wyszedł więc polowanie zakończyło się niczym. Dziki też nie wylazły.
Dzień trzeci.
Tym razem postanowiłem usiąść na ambonie, która intrygowała mnie swoim położeniem. Usytuowana na wysokiej skarpie byłej kopalni piasku obrośnięta dookoła dość gęstym lasem pozwalała na wygodne zasiadanie. Po dwu pobytach na niestabilnej i ciasnej ambonie z oknami zbyt nisko osadzonymi postanowiłem dać sobie odrobinę luksusu. Od pierwszych chwil grasująca wiewiórka nie dała mi się wsłuchiwać w melodię lasu. Suche liście i patyki deptane przez nią dzięki cichej i bezwietrznej pogodzie dawały taki łomot, że wziąć to można by za zbliżające się dziki. Na kilkanaście minut przed zachodem słońca w lesie zapanowała taka cisza, że aż w uszach dzwoniło.
Po jakimś czasie usłyszałem głos przypominający jadącą furmankę. Łamane gałązki uświadomiły mi, że furmanki nie jadą po miejscach gdzie leży susz. Zanim zdążyłem zareagować, z lewej na prawą ścinając róg nie zarośniętej części placu przed amboną przebiegło pięć dzików. Musiało ich być więcej, gdyż rumor jaki był słyszalny w głębi lasu podczas gdy te przebiegały po piasku był spory. W lesie naprzeciw ambony żerowały z wielkim szumem. Myślałem, że będą oddalać się od ambony w głąb lasu i gdy już ucichną zejdę z ambony nie płosząc ich nie potrzebnie. Nagle z prawej strony zauważyłem wychodzącego z krzaków wielkiego odyńca. Zanim kilka przelatków i jakiś wycinek. Słońce zapewne za lasem dotykało ziemi więc widoczność była bardzo dobra. Powoli podniosłem karabin do oka i wycelowałem w najmniejszego przelatka. Bezpiecznik, przyśpiesznik i powoli powoli naciskałem na język spustowy. Z trudem jak zresztą za każdym razem powstrzymywałem przyśpieszony oddech i mocniejsze bicie serca. Strzał i po chwili rumoru wszystko ucichło. Odruchowo podniosłem lornetkę mimo, ze gołym okiem widać było treść odpisywanego testamentu.
Gdy kończyłem patroszenie przelatka wyciągniętego do linii na której zostawiłem samochód przyjechał kolega miejscowy leśniczy, który siedział na ambonie niedaleko. Obejrzał zdobycz, pogratulował i stwierdził, że powinienem co najmniej trzy dni pić, ponieważ trzecie wyjście do lasu i jest dzik a poza tym od trzech lat nikt z tej ambony nie strzelił dzika! Jesteś wyjątkowym szczęściarzem!
Tytuł "Łowiecka trzydniówa" chyba jest w pełni uzasadniony...
|
|
| |
12-08-2005 13:38 | wsteczniak | Nie męcz nas - napisz kiedy II tom opowiadania, pod tym samym tytułem - w/g prognozy leśnego ludzia.
Jestem pewien, że jakiś egzemplarz archiwalny się zachował. Urwane filmy można kleić. |
| |
|
|