|
autor: tomsnieg02-03-2010 Złotomedalowiec
|
Śnieg, noc, wschodzący księżyc tworzy magię, którą jeśli raz się zobaczy pozostawia ślad gdzieś głęboko w podświadomości myśliwego i czy się chce czy nie, wilka ciągnie do lasu żeby przeżyć te chwile w ciszy samotności mimo 15-stopniowego mrozu, padającego śniegu. Im bardziej ekstremalnie tym lepiej, moje Kochanie twierdzi, że im bardziej wracam wykończony tym większe szczęście maluje się na mojej twarzy, ale czy przyjemność, pasja może męczyć?
Tak jak zawsze po pracy spoglądam na termometr -15 "no to dzisiaj tylko 3 godziny zasiadki pod moim drzewem" - myślę. Jeszcze latem zdążyłem zrobić pod nim ławeczkę z drewnianych pali i podpórkę na broń. Nie jest to przypadkowe miejsce - rozciąga się z niego widok na wijącą się rzeczkę z brzegami porośniętymi olchami i łąkę wciśniętą między rzekę, a pas mokradeł usłanymi gęstymi trzcinami. Po krótkim spacerku 30 minut, po pachy w śniegu z mokrymi plecami zasiadam pod drzewem. Widok znam na pamięć - każdy krzak i odległość do niego. Minuty płyną szybko. Nagle, nie wiadomo skąd, na wprost widzę lisa - jestem kompletnie zaskoczony, szkła lunety zasłonięte iglica nie naciągnięta szybka, ocena odległości około 70m zwolnią dociągam zamek, łapię mykite w lunecie, a on rusza, gwiżdżę, zatrzymał się, strzał, huk, ciemna plama na śniegu, został, z ulgą odetchnąłem. Drugi raz nie dam się zaskoczyć. Obserwuję teren przez lornetkę, księżyc coraz bardziej rozświetla gwiaździste niebo, w oddali dostrzegam czarną plamę. Jakieś 700 m z wolna przesuwa się wzdłuż koryta rzeki, pojawia się i znika w przybrzeżnych olchach. Z upływającymi sekundami coraz wyraźniej rysuje się sylwetka wolnego elektrona - to taki zwierz, który w moim łowisku pojawia się nie wiadomo skąd i w najmniej oczekiwanym miejscu. Szybko przeładowuję bron - pocisk RWS DK 10G powinien go spowolnić, przejdzie obok mnie jakieś 200 m, jeżeli nie zmieni swojej orbity. Odczuwam ten dreszczyk emocji, kiedy serce zaczyna szybciej bić, a ciśnienie rośnie.
Unoszę sztucer, nastawiam lunetę na maksymalne powiększenie, czekam - sekundy ciągną się niemiłosiernie, a tu konsternacja - mój pojedynek okazuje się lisem, co moment wychodzącym na burtę i znikającym w korycie rzeczki. Czekam jak podejdzie bliżej do zakola gdzie rzeka skręca, tam już musi wyjść. Jest! Pojawiała się głowa, nad wyraz duża, kita, złotomedalowy lisiura daje wyprzedzenie. Huk jak uderzenie pioruna rozrywa ciszę, kwakanie zrywających się kaczek ogłasza śmierć lisa, a tu niespodzianka - lisek susami pędzi na wprost mojego stanowiska, widzi mnie, zwalnia, przeładowuje broń, mam go! Czerwona kropka świeci się na jego tułowiu, błysk, huk, cisza, ciemna plama na śniegu wieszczy 2 lisa na rozkładzie. Jak to jeden premier powiedział " nieważne jak mężczyzna zaczyna, ważne jak kończy". Poprawka z wolnej ręki okazała się skuteczna. Dosyć wrażeń, jest już 1 w nocy, z wolna brnę po złotomedalowca - no i jest piękny, a raczej rdzawy jak rudy ogon i owszem, a głowa mała - zagrodowy burek. "No to pięknie" - pomyślałem, widziałem dzika, strzelałem do lisa z wielką czaszką, a przede mną leży wiejski burek. Kątem oka na zakolu rzeki na wewnętrznej stronie burty widzę dużą bardzo dużą czarną plamę z półtora metra długości. Myśli w głowie kotłują się, robi mi się gorąco, bardzo gorąco, nogi miękną, Jezu strzelałem do psa! Rykoszetem dostał człowiek, to ten mój cholerny dzik. W lunecie miałem na pewno lisa, w tej chwili już nic nie wiem, jakiś osioł szedł sobie brzegiem rzeki, a piesek sprowadził mu kulkę. Dość! Mam takie ciśnienie, że za chwile upadnę, będzie drugi trup. Gdyby można było cofnąć czas...
A może żyje - biegnę, przewracam się w śniegu - to najdłuższa droga w moim życiu. Plama nie rusza się. Nie wydaje żadnych dźwięków, jest duża, jestem blisko, za duża; 20 m ,10 m. Jestem, padam na kolana, czuje drżenie rąk, wiem już wszystko. Kula weszła w kark - śmierć przyszła natychmiast, nie cierpiał, patrzę w niebo księżyc wyszedł zza chmur, wielki wóz, gwiazda północy, orion, czy zbyt łatwo nie pociągnąłem za spust? "Kiedy rozum śpi budzą się demony". Mój demon leżał koło mnie i nigdy nie był mi tak bliski - tą lekcje zapamiętam na zawsze. Święty Hubert nauczył mnie pokory, czasami człowiek widzi to, co chce widzieć a rzeczywistość bywa okrutna i warto zdjąć nogę z gazu bo śmierć czeka za zakrętem i jedno pociągnięcie kawałeczka metalu zmienia całe życie i nie pomogą żadne zaklęcia. Kim był mój demon? Może afrykańskim studentem podróżującym na osiołku dookoła świata? Olbrzymim czarnym psiurem? Czy też elektronem którego 10 gram ołowiu spowolniło ostatecznie? To już nieważne. |
|
| |
09-03-2010 16:32 | Trapper | Filozoficzo/lowieckie. Zyciowe. Super!!! Pisz bracie wiecej.
DB | 02-03-2010 15:58 | Jump76 | Prawda ,iż oczy wyobraźni widzą to co chcą zobaczyć...opowiadanie z przesłaniem .Natura uczy pokory.... | 02-03-2010 12:16 | ULMUS | Emocje ... ufff , real i wizja miesza się jak u Grzędowicza ... ale włosy mi się zjeżyły na karku :)). Dobre ostrzeżenie. Panujesz nad kulką dotąd, dopóki nie strzelisz , potem już nic. |
| |