|
autor: robcio218-01-2010 ŁASKA ŚWIĘTEGO HUBERTA
|
Późnym wieczorem pognało mnie do lasu. Zostały mi jeszcze tylko dwa wolne dni. Mój urlop właśnie się kończył, plan byków zresztą też. Zebrałem co trzeba z ekwipunku, płytę "Żubrosi" wrzuciłem do odtwarzacza i załadowałem się do mojej astry kombi. Jeszcze tylko łaps za kolanko i już gnam na Częstochowę. Do łowiska 50 kilometrów. Pogoda wymarzona, ciepło, trzy dni do pełni.
Księżyc świecił łowiecką nadzieją. W odstrzale miałem dziki, jeszcze jednego rogacza i jelenia byka. Zajrzałem na łąki w Malicach. To taka wioska w jednym z naszych obwodów. Mgła swym płaszczem zniewoliła wszystko, ale dziki nie bacząc na nic ciamkały gdzieś przede mną. Uważnie doszedłem w kierunku zwyżki na łące i cichutko sobie na niej siedziałem. Przysłuchiwałem się dziczym harcom do momentu, aż wyszły z mgły dwa okazałe wycinki. Niestety na tak krótką chwilę, że nie zdążyłem przygotować się do strzału. Lekko czymś wystraszone pobiegły na sąsiednią łąkę i tam zaczęły buchtować. Czułem jednak, że jest ich więcej, więc zacząłem je podchodzić. Całkiem dobrze mi szło, bo wiatr miałem korzystny, ale znów je tylko słyszałem, a nie widziałem. Stanąłem więc i czekałem aż wiatr łaskawie rozproszy firany mgły. Tak też się stało. Nagle moim oczom ukazała się liczna, bardzo liczna wataha. Naliczyłem trzydzieści sztuk. Wybrałem sobie jednego przelatka, rozstawiłem delikatnie pastorał, złożyłem się do strzału i... dzik fuknął jak stara ciuchcia, a następnie uszedł pędem do lasu zabierając za sobą resztę dziczego towarzystwa. Dziki uszły niestrzelane.
Odpocząłem trochę w samochodzie, by przed świtem wybrać się w miejsce, gdzie widywałem kozła w pierwszej klasie wieku. Ranek był przepiękny. Dzień budził się niby jak zwykle, ale urzekał mnie jakąś tajemniczą nutą. Silne słońce wygrało walkę z mgłą, która roztopiła się w nicość, a soczyste, zielone trawy skąpane się w kroplach rosy i brązowe nieużytki ubrane w zamszowe pajęczyny ruszyły na spotkanie dnia. Potęga natury podgrzewała emocje mojego polowania.
Gdy słońce na niebie zagościło na dobre, w nieużytkach pojawił się stary rogacz przeganiający upatrzonego przeze mnie koziołka. Stary cap tak gonił intruza, aż wreszcie wystawił mi go na strzał.
Zadowolony z efektu polowania podjechałem do kapliczki świętego Huberta. Rzeźba, bezinteresownie podarowana przez łowczego, Lecha Normana znajduje się w środku łowiska mojego koła „Uroczysko” Herby. Miejsce to ciekawe i bardzo urokliwe, a tuż obok bije źródełko zdrowej wody. Tutaj spotykamy się na uroczystej mszy hubertowskiej, tutaj czuwa duch naszego kolegi myśliwego, księdza Wojciecha, który był inicjatorem budowy kapliczki, a który brutalnie zamordowany odszedł do Krainy Wiecznych Łowów. Tutaj lokalni mieszkańcy zaopatrują się w smaczną wodę. I właśnie tu z wdzięcznością pokłoniłem się patronowi i jednocześnie poprosiłem go: „święty Hubercie daj mi strzelić byka”.
Popołudniem pojechałem w uroczysko „Cecygi”. Na krytej ambonie wyczekiwałem zwierza. Najpierw z gęstych traw wyskoczył lis, który po przyjęciu kuli zaległ w miejscu, a niedługo po tym, z lewej strony łąki zbliżał się jeleń byk. Selekcyjny. Gdy znalazł się w zasięgu mojej lufy, oddałem strzał. Byk wyrwał w las i zniknął z mojego pola widzenia. Ślady farby na zestrzale świadczyły o trafieniu. W tym czasie zdążyło się już ściemnić, więc uznałem, że nieodzowna będzie pomoc czworonoga. Pojechałem więc do łowczego po jego karelskiego psa na niedźwiedzie. Baset puszczony tropem rannego byka, osaczył go w zagajniku trzysta metrów dalej. Dobiegłem tam, ale byk ruszył z miejsca. Baset ponownie zatrzymał jelenia w następnym zagajniku i głosił wytrwale, dając mi czas do przebrnięcia przez rabatowałki. Mocno zmęczony i zasapany dotarłem w to miejsce, jednak tym razem pozostał mi już tylko strzał łaski, a regularny, widliczny dziesiątak spisał testament. Pozyskałem bardzo ładne trofeum, o grubych tykach, symetrycznych odnogach, ładnie uperlone i o ciemnym jednolitym ubarwieniu. Wieniec ważył na ocenie cztery i pół kilo.
Mój pierwszy strzał nie był zbyt udany. Zerwałem go ze względów niedogodności konstrukcyjnych ambony i gdyby nie mistrzowska praca psa, byka bym nie doszedł, bo jeleń dostał postrzał w żuchwę.
Wypatroszyłem, odbiłem łeb i zarzuciłem go na plecy. Zebrałem broń, latarkę i lornetkę oraz psa na otok i ruszyłem do samochodu. Było już późno. Obudziłem Stasia Zużewicza, nemroda z naszego koła, na pomoc którego zawsze można liczyć i mojego brata ciotecznego Łukasza Normana. Stasiu odpalił ciągnik i wspólnie pojechaliśmy ściągać byka. W samo miejsce nie dało się dojechać. Przy transporcie pracowaliśmy długo i ciężko, a kolegom za pomoc jestem do dzisiaj bardzo wdzięczny.
Często wracam do opisanej wcześniej kapliczki, bo jak to mówią myśliwi: „łowca strzela, ale święty Hubert kule nosi”. Ustrzelenie tego dziesiątaka na zawsze pozostanie w mojej pamięci, a na podobne łaski świętego jeszcze liczę. |
|
| |
15-07-2010 08:51 | Adrianooo | Ciekawe polowanie, opowiadanie też bardzo fajne. Gratulacje, DB | 22-01-2010 12:50 | mariandzik | Polowanie jak ze snu. Rogacz, lis i byk - pomarzyć. Gratuluję i Darzbór. | 19-01-2010 10:36 | ULMUS | Piękny miałeś dzień, układy u św. Huberta :)) i piękne polowanie, gratulacje. | 18-01-2010 21:59 | Szelest | Gratulacje DB |
| |