|
autor: Duch Puszczy20-01-2010 Poimieninowy odyniec
|
17 stycznia, niedziela, godz. 15.50. Czwarty dzień polowania. Trzy zasiadki na ambonie po 2,5 - 3 godziny na próżno. Wczoraj były moje imieniny, a goście czekali na mój powrót z ambony! Magdalenka patrzyła na mnie co najmniej dziwnie... Ale dziki tam przychodzą!
Idę po raz czwarty, jeszcze przy świetle dziennym. Ostatnie 500 metrów do ambony staram się iść bardzo cicho i co chwila lornetuję sosnowy wysokopienny las przed sobą. Oprócz sztucera i lornetki niosę torbę myśliwską, której pokrywa jest po otwarciu ciepłą podkładką pod siedzenie (bardzo praktyczne). W torbie termos, lampa czołowa, pasy do ciągnięcia upolowanej zwierzyny, itp akcesoria. Ale przy dochodzeniu do ambony pełna czujność! Staram się iść bardzo cicho. Kiedy zostało mi do celu ok. 120 metrów słyszę ciche fuuu! Zamieram w bezruchu! Cisza absolutna! Po kilkudziesięciu sekundach przeraźliwie powoli stawiam stopę za stopą i robię tak jeszcze kilkanaście metrów, staję na palce i lornetuję dolinkę z bagienkiem za amboną. I widzę czarne grzbiety! Co najmniej kilka! W ciągłym ruchu. Nie widzą mnie. Łażą. Buchtują. Robię jeszcze kilka kroków wydeptaną ścieżką podchodową. Już zamieniłem lornetkę na sztucer. Trudno! Będę strzelał z wolnej ręki! Składam się bardzo cicho i bardzo powoli. Szukam krzyżem największej sylwetki. Między dwoma sosnami łeb dzika! Widzę oręż! Środek krzyża za ucho i delikatnie, "na dwa tempa" naciskam spust. Łeb znika. Repetuję natychmiast w przeciągłym huku strzału: trach! trach! I widzę umykające pod górę za bagienkiem czarne sylwetki. Z łomoczącym sercem podchodzę bliżej i widzę piszącego testament pojedynka. Ufff! Patrzę, jak nieruchomieje. Ogarnia mnie radość, ale i smutek jakiś dziwny... W zadumie podaję ostatni kęs... |
|
| |
29-01-2010 19:23 | Doktor | Ładny prezent na imieniny Włodku. Gratuluje i pozdrawiam. | 20-01-2010 13:12 | Weksel | Szkoda że takie krótkie, szkoda dlatego że opowiadanie całkiem fajne :-) |
| |