Od początku maja wraz z ojcem jeździłem po łowisku upatrując jakiegoś ciekawego kozła. W całym łowisku aż roiło się od przeróżnych koziołków, od których można było dostać oczopląsu. Po kilku wyjazdach znaleźliśmy sporo całkiem ciekawych kozłów, którym warto się było przyjrzeć bliżej. Kolejne wyjazdy i skrupulatne notowanie formy poroża przybliżonego wieku kozła oraz godziny i miejsca wyjścia pozwoliły nam na opracowanie pewnego grafiku i rozplanowania następnych wyjazdów. Mijały kolejne dni maja a 11 zbliżał się nieustannie dużymi krokami.
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym pozyskałem swojego pierwszego kozła. Umówiłem się wtedy z ojcem na poranny wyjazd w łowisko za kozłem. Ojciec powiedział, że przyjedzie o 4:00 i już na wstępie zaskoczył mnie do tego stopnia, że pomyślałem, że to chyba żart, bo kto mnie obudzi o tej godzinie, a wiem od żony, że nawet wybuch bomby atomowej nie jest mnie w stanie obudzić. Spać poszedłem około 23:00 a sen był na tyle nerwowy, że budziłem się co chwilę i spoglądałem nerwowo na zegarek. Wstałem na minutę przed budzikiem i cichutko udałem się do szafy po sztucer. Po 5 minutach byłem gotowy i nerwowo patrzyłem na zegarek myśląc: co jest? zaspał czy co? Wtem widzę jak ojciec stoi na schodach i sprawdza dokumenty.
- Jedziemy na Wilczak zobaczyć tego starego szóstaka, który będzie za 10 min schodził do lasu. Jedź, może jeszcze zdążymy, powiedział. Nie trzeba było mówić dwa razy, gaz do dechy i nim się obejrzeliśmy staliśmy obok łąki, a na niej jakieś 150m od nas ów kozioł w asyście kozy. Obaj patrzymy przez lornetki i cicho dyskutujemy, upewniając się, na 100 % że to ten kozioł. Tu zostałem zaskoczony cichym szeptem ojca, no i jak strzelasz? Popatrzyłem na niego i zapytałem - a ty nie strzelasz? Eeeee ty strzelaj, to piękny stary szóstak. Rozłożyłem pastorał, złożyłem się do strzału, ale jakoś bez przekonania. Mijały sekundy, minuty, a tu cisza. W końcu ojciec pyta - strzelasz czy jedziemy za jakimś innym? Strzelam, odrzekłem trzymając kozła w krzyżu lunety. Uważaj. Po czym padł strzał. Kozioł upadł w jasnozielone trawy obok charakterystycznego, bo jedynego na tej łące, krzaczka. Dziękuję św. Hubercie. Ojciec pogratulował mi pierwszego kozła i pięknego strzału i dodał - to teraz się zaczyna praca, synu.
Kozioł stary i ciężki a na dodatek 150 m od nas, trawa niczego sobie, bo po same kolana i mokra, jak to z rana zazwyczaj bywa, więc portki mokre mimo wysokich gumiaków.
Wpisałem kozła w odstrzał na dachu samochodu, lecz pisząc zauważyłem innego kozła po prawej stronie i tak się nim zainteresowałem, że wsadziłem odstrzał do dokumentów, które nadal leżały na dachu auta a potem... Po rozpoznaniu niestrzałowego kozła, lornetka na siedzenie, kluczyk w dłoń, odpaliłem samochód i naprzód ujechaliśmy jakieś 200 m do najbliższej polnej krzyżówki by zawrócić. Podczas zawracania ojciec zauważył, że z dachu auta spadł długopis. O kurcze, zapomniałem zabrać papiery z dachu. Wysiadam i patrzę a tu nie ma odstrzału, tylko odstrzału. Ale jaja powiedziałem, a co powiedział ojciec to nawet nie powtórzę, bo cenzura i tak by to wycięła. Zawracaj i jedź powoli. Patrzyliśmy obaj za odstrzałem po oby stronach drogi i znaleźliśmy go niedaleko miejsca gdzie staliśmy samochodem. Leżał, jakby na nas czekał. Dzięki Bogu, powiedziałem i włożyłem go wraz z innymi dokumentami do kieszeni. Potem to już patroszenie i odbijanie łba, kurs do punktu skupu dziczyzny i jazda do domu.
Tak wyglądał mój pierwszy raz na kozła. Dzięki ci św. Hubercie za te wspaniałe i niezapomniane chwile i pięknego kozła. Darz Bór. |