|
autor: Adrianooo21-10-2010 Oj działo się, działo...
|
18.10.2010. Jest poniedziałkowe popołudnie, godz.17.15, a ja wyruszam na zaplanowane polowanie z Kolegą Marcinem. Plan jest prosty. Najpierw jadę na nęcisko, siedzę do 20-tej, następnie spotykamy się u moich rodziców i razem ruszamy na pola.
O godz. 17.40 jestem na miejscu. Uzupełniam nęcisko ziarnem kukurydzy i zasiadam na zwyżce. Nęcisko ogołocone z wszystkiego w ciągu 2 nocy daje duże nadzieje, ale pobliska wycinka lasu napawa niepokojem. W dodatku mam ograniczony czas na polowanie w tym miejscu. Ale co tam, najważniejsze, że w końcu konkretniej poluję. O godzinie 18.30 słyszę pękającą gałązkę, raz, drugi i trzeci. Delikatne odgłosy dochodzą zza pleców, gdzieś od strony leśniczówki. Pocieszający jest fakt, że wyraźnie zwierzak zbliża się w moją stronę. Mija mnie zbyt daleko, abym mógł cokolwiek dojrzeć. Po chwili w pobliżu nęciska pęka gałązka i cisza. Mocna szarówka oraz zalegające na drzewach liście mocno utrudniają obserwację. Jednak w szkłach lornetki dostrzegam dzika, pojedynka. Ale co to jest za pojedynek, warchlak lub przelatek niewielkich rozmiarów. Próbuję dokładniej mu się przyjrzeć tracąc przy tym czas, ale pośpiech w łowisku jeszcze nikomu nic dobrego nie przyniósł. Zanim decyduję się na strzał dzik schodzi z nęciska, nie buchtując nawet przez moment. Zaraz wróci, przecież zawsze wracają. Jednak wyraźnie słyszę, że odchodzi w stronę chaszczy, gdzie często zalega czarny zwierz. Po chwili przy nęcisku znowu słyszę trzask łamanych gałęzi. Może to odyniec czający się w krzakach? Niedługo trwało, jak na drodze dostrzegam czarną, dużą plamę. Jest! Szkła do oczu i widzę… byka daniela. Spokojnie wchodzi w las i zmierza w tylko sobie znane miejsce. Zastanawiam się gdzie podział się mój dzik i dlaczego zwiał z nęciska. Najprawdopodobniej wataha rozbiła się podczas robót leśnych, a teraz ten olbrzym szuka swojej rodzinki. Oby znalazł, w końcu „w kupie raźniej”. Do końca pobytu na nęcisku nie wydarza się nic ciekawego, nie licząc goniących się szaraków.
O 20-tej zjeżdżam do rodziców, kilka minut po mnie zjawia się Marcin. Szybka herbata z rodzicami, kilka ciepłych zdań, buziole na dobranoc i ruszamy w las.
Jest godzina 20.45, dojeżdżamy do celu naszej wyprawy. Tym razem auto zostawiamy nieco dalej od ambon, gdyż po drodze kilka dni wcześniej spotkaliśmy oznaki częstego bytowania dzików. Po wypakowaniu się z auta ruszamy drogą w stronę ambon. Przechodzimy między młodnikiem, a starodrzewem. Zbliżając się do skraju lasu i pola z kukurydzą nagle słyszymy trzask łamanych gałęzi. Dziki już są, chodzą po lesie. Powoli dochodzimy na skraj lasu. Czekamy, przecież muszą tu wyjść. Mija kilka krótkich chwil. Czas nie ma znaczenia, jesteśmy tylko my i one, nieświadome zagrożenia. Wraz z odgłosem pękających gałązek wysypują się na pole ciemne kropki. Żeński przelatek i kilka warchlaków zbierają żołędzie. Obserwujemy, dajemy nacieszyć się myśliwskim oczom. Czas na decyzję, strzelać a może nie strzelać? Warchlaki góra 25 kg. Noc jeszcze długa, zobaczymy co przyniesie los, co Św. Hubert ma dla nas w zanadrzu. Pozostawiając w spokoju nasze czarnuchy idziemy dalej. Ja zajmuję pierwszą ambonę, a Marcin zmierza na kolejną, oddaloną o dobre kilkaset metrów. Idzie drogą polną, wzdłuż łanu kukurydzy. Co chwilkę słyszy dziki, całkowicie bezpieczne w gęstej kukurydzy. Dochodząc do ambony widzi jenota, który uchodzi cało i zdrowo. Ja w tym czasie mam przyjemność wysłuchania dziczego koncertu. Kwiki, mlaskanie, przewracanie kukurydzy z jednej strony i łamane gałązki z drugiej strony. Marcin po zajęciu stanowiska dostrzega sporą watahę dzików buchtujących w burakach. W nadziei, że dziki pójdą w kukurydzę czeka na ambonie. Po około 25 minutach decyduje się na podchód, zgodnie z wcześniej ustalonymi zasadami. Niestety ma pecha. Podczas podchodu wychodzi mi lis. Nigdy nie puszczam takiego jegomościa więc i tym razem rudzielec zostaje w ogniu, a dziki Marcina giną w leśnych ciemnościach. Pech rudego okazał się zbawieniem czarnego. Marcin powraca na ambonę. Po niespełna 10 min w szkłach lornetki dostrzegam 4 przelatki. Niestety, za daleko i dla Kolegi, i dla mnie. Odprowadzamy je wzrokiem aż do kukurydzy. Mijają kolejne minuty. Czas w tych emocjach płynie bardzo szybko. „Coś” po godzinie 22-ej pod amboną słyszę tupanie. Spoglądam i widzę borsuka zmierzającego do kukurydzy. Kilka ułaskawionych borsuków w dotychczasowej przygodzie łowieckiej wystarczy. Dziś to zmienię. Broń wędruje do ręki, dokterowska kropka ląduje na borsuku, bezpiecznik do przodu i strzał śrutowy zatrzymuje jaźwca. Widzę jednak, że dostał na tył. Kręci się w koło, a ja ładuję kolejny śrut, aby możliwie szybko skrócić cierpienie tego pięknego zwierzaka. Drugi strzał gasi jego płomień życia. Pierwszy w życiu borsuk leży kilkanaście metrów od ambony. Dziki na chwilę ucichły. Jednak jestem przekonany, że zaraz wrócą do swojego dotychczasowego zajęcia. Po kilkunastu minutach znowu je słyszę. Nie zwracam na nie zbytnio uwagi, doskonale wiem, że się nie odważą wyjść na gołe pole. Mija kolejne 30-40 minut. Lustruję pole. W oddali widzę 2 spore plamy. Daniele lub jelenie, idą w stronę kukurydzy, kroczą raz w lewo, raz w prawo. Ostatecznie odbijają w moją stronę. Gdy są już dostatecznie blisko rozpoznaję delikwentów, 2 byki jelenia. Bezpieczne i niepłoszone defilują jakieś 50 m przed amboną. Po chwili giną w lesie.
Dobiega godzina 23.30, czas zakończenia łowów. Przez komórkę informujemy się z Marcinem o powrocie. Po kilkunastu minutach Kolega jest pod moją amboną. Składa mi gratulacje, wymieniamy spostrzeżenia i dzielimy się emocjami. Przed całkowitym zakończeniem polowania postanawiam sprawdzić jeszcze miejsce z kukurydzą, którą całkowicie stratowała zwierzyna. Podchodzimy drogą, ściana lasu oraz cień daje nam spore pole do popisu. Idziemy powoli, z daleka słychać, że czeka na nas spora „ekipa”. Jeszcze kilka kroków i będziemy mogli spokojnie rozeznać się w sytuacji. Bierzemy lornetki do oczu. Mówię cichym głosem - dziki, a Marcin, że jelenie. Chwila, co jest grane? Już wszystko wiadomo, są i dziki i jelenie. Widok niespotykany, wręcz bajeczny. Między chmarą jeleni buchtuje locha z 3 słabymi warchlakami. 3 byki, 4 łanie i 2 cielaki nie zwracają na nie uwagi. Zachowują się tak, jakby od zawsze tak było. Jakieś przepychanki między bykami przykuwają moją uwagę. Piękne to zwierzęta, majestatyczne i pełne wdzięku. Ile to piękna skrywają nasze lasy… Po kilku minutach obserwacji jelenie dostają wiatru. W popłochu schodzą z pola, nikną w gęstwinie drzew. Locha również nie zwleka z ucieczką, zabiera warchlaki i w biegu wpada w las.
A My, zadowoleni z przeżytych emocji, pełni wrażeń wracamy pod ambonę. Zabieramy zwierzaki i wracamy do auta. Kilka minut na dopracowanie zdjęcia, które będzie pamiątką na całe lata. Zdjęcia, które będzie ścierało z pamięci kurz zapomnienia, przywracając emocje z dzisiejszych łowów. |
|
| |
30-10-2010 17:53 | Bukiet | Zwierza w łowisku u Was nie brakuje.To daje się zauważyć.Z sensem wykonany opis polowania.Czyta się coś takiego z przyjemnością.Tylko pogratulować.Dalszych sukcesów.Pozdrawiam.DB | 21-10-2010 19:32 | naganiacz15 | fajni, fajnie :) | 21-10-2010 18:17 | Adrianooo | Ad ULMUS. Strzelamy w sezonie ok 130-140 sztuk więc trochę musi ich być. Jak dodać do tego kilku hektarowe pole kukurydzy, otoczone z trzech, a w zasadzie z 4 stron lasem, 3 młodniki i jedno trzcinowisko w pobliżu, to nawet pastuch i 3 druty nie są w stanie zatrzymać naporu czarnego zwierza. Od czasu do czasu trzeba przejść z psami, bo w nosie mają wszystkie myśliwskie sposoby odstraszania. | 21-10-2010 16:47 | ULMUS | Fajnie napisane , czytając mam wrażenie jakby dziki łaziły u was jak mrówki "w te i we wte" :)Tej nocy juz nikt Ci nie zabierze. | 21-10-2010 15:54 | Alus | Gratulacje bogactwa zwierza w łowisku i bardzo ciekawego w nim myśliwskiego wieczoru. |
| |