Wiem, kiedy Michała ciągnie na polowanie, choć z początku nie było to dla mnie takie oczywiste. Błądzi wzrokiem, patrzy w dal, zamyśla się, odpowiedzi są wtedy krótkie: "tak, nie, nie wiem, być może, hm...". Wyczuwam w nim ogólne znużenie, zniecierpliwienie... Ja pytam wprost, on wprost odpowiada, że nawet mnie ma przesyt. I żyj tu z takim! Czuję jednak, o co chodzi, czyli mówiąc językiem Michała: "wilk wyje". Nie zamierzam więc dyskutować, tylko pozwalam Michałowi iść za tym głosem. Potrzeba polowania staje się siłą napędową.
Niech jedzie. Wiem, jakie to cudowne doznanie widzieć go spełnionego po polowaniu, gna wtedy do mnie, jak szalony wiatr, a ja czekam spokojnie.
Pojechał a ja zajmuję się swoimi sprawami. Tego dnia byłam bardzo zajęta w pracy, a tu o 11:09 dostaję sms-a: "Kochanie, zaprosisz mnie na wątróbkę z dzika?". Już jest dobrze, polowanie udało się, dzik (mówiąc językiem Janusza Meissnera) zamordowany, a na kolację będzie wątróbka! Od tego momentu cieknie mi ślinka i czuję w ustach smak dziczej wątróbki. Nie wiem, jak wytrzymam do wieczora!
Pierwszy raz przyrządzałam wątróbkę z dzika na jesieni i nieskromnie powiem, że wychodzi mi smacznie. Zabieram się, więc do dzieła. Dla wybornego towarzystwa stawiam na blacie książkę Grzegorza Russaka i zaczynam swoje dzicze czary. Obieram cebulę i kroję w plastry, rumienię na patelni z tłuszczem i przyprawiam ziołami, dodaję wyciśnięte ząbki czosnku – sam aromat! Gdy cebula z czosnkiem nabiorą koloru a w kuchni unosi się niepowtarzalny zapach, dodaję starte jabłka i duszę. Sok z jabłek powoduje, że powstaje pyszny sos cebulowo-jabłkowy. W tym czasie po raz kolejny oglądam okazałą, umytą już wątróbkę i chyląc głowę na cześć dzika kroję delikatnie w cienkie plastry. Rozgrzewam drugą patelnię z tłuszczem i smażę dziczą wątróbkę soląc do smaku. W kuchni pachnie cudnie, magicznie tańczy na ścianie mój własny cień. Gdy wątróbka jest prawie gotowa podlewam czerwonym, półwytrawnym winem i smażę aż alkohol odparuje, dodaję cebulę z jabłkami i gotowe.
Jest zwyczajny wtorek, choć jeśli o mnie chodzi to każdy dzień jest niezwyczajny, wystarczy tylko odrobina czarów, żartuję - wystarczy tylko chcieć. Nakrywam stół białym obrusem, stawiam nakrycia, kwiaty, świece. Wątróbka pachnie smacznie. Do domu przychodzi zadowolony Michał, obejmuje mnie czule i całuje. Siadamy do wspólnej kolacji. Delektujemy się dziczą wątróbką, pijemy wino, opowiadamy, jak nam minął dzień.
Na deser czytam świeżo napisane opowiadanie o polowaniu, śmiejemy się do łez. Wieczór cichnie, świece migocą resztkami płomieni, zapada noc, czerwcowa, spokojna...
A daleko przy lesie szarżują dziki, szczekają rogacze... |