DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: Ross 3110-02-2011
Trzeci miot

Na początku listopada otrzymałem zaproszenie na polowanie zbiorowe od mojego przyjaciela, który mieszkał w Niemodlinie. Przysłał mi kalendarz polowań zbiorowych jakie były zaplanowane u niego w kole. Z boku była adnotacja bym szczególnie rozważył możliwość przyjazdu na polowanie pod koniec listopada. Następnego dnia zadzwoniłem do niego i powiedziałem że postaram się przyjechać.

Dziwne koleje losu sprawiły iż dzień przed wyjazdem zaczął prószyć śnieg. Płatki śniegu były najpierw pojedyncze, rzadkie ale z upływem czasu gęstniały smagane wiatrem na wszystkie strony. Ziemia od kilku dni była zmarznięta. W niedługim czasie dookoła się zabieliło i nastała prawdziwa zima. Wszystko wskazywało że jutrzejsze polowanie będzie miało piękną, urzekającą zimową scenerię. Wstałem, gdy jeszcze było ciemno. Spakowałem się szybko i wsiadłem do samochodu. Musiałem wyjechać wcześniej by dojechać punktualnie na zbiórkę. Organizowano ją zawsze na leśnej polanie obok magazynu paszowego. Śnieg ustał, lecz na drodze było ślisko. Koło, w którym polował kolega miało dwa piękne obwody leśne zasobne w zwierzynę grubą. Nie to co u nas, pomyślałem sobie. By spotkać zwierzynę grubą należało mieć niesamowite szczęście. Rządził przypadek i znajomości u św. Huberta. Cieszyłem się tym bardziej jadąc na to polowanie gdyż wiedziałem z góry że będzie dobrze zorganizowane oraz że będzie miało niepowtarzalną oprawę myśliwską. W naszym kole sygnały łowieckie były dopiero w stadium początkowym. Próbując sam sił w graniu sygnałów nie dosyć że otrzymałem ostrą reprymendę od mojej małżonki to i mój pies słysząc pierwsze dźwięki zaczynał wtórować mi. Przyznaję iż mieszkając w mieście,w bloku taki duet raczej był nie do wytrzymania. Może dlatego, że pies trochę fałszował? Pierwsze dźwięki brał zawsze trochę za wysoko...

Na zbiórkę dojechałem na czas. Po piętnastu minutach jakie dano dodatkowo maruderom, uwzględniając warunki pogodowe, przystąpiono do odprawy myśliwych. Będąc tego dnia jedynym zaproszonym gościem losowałem kartkę stanowiskową jako pierwszy. Prowadzący polowanie oznajmił, że do odstrzału są jelenie dziki, lisy i zające. Zaplanowano pięć miotów. Do przemieszczania się myśliwych z jednego miotu do drugiego przygotowane były dwie furmanki. Odprawę zakończył sygnał ,,Apel na łowy". Głos trąbki myśliwskiej urzekająco rozchodził się po całym lesie. Odbijał się echem od drzew pokrytych śniegiem i niósł się raz bliżej, raz dalej. Było w nim jakieś piękno, które owładało całe ciało ale i niósł powiew trwogi w najdalsze zakamarki tego pięknego starodrzewia.

Pierwszy miot zaplanowano w pobliżu gęstego młodnika, który graniczył ze starym borem świerkowym. Myśliwi szybko i bez hałasu zajmowali swoje stanowiska. Moje wypadło na prawej flance. Za mną stał jeszcze jeden myśliwy. Nawiązałem z nim kontakt unosząc rękę do góry. Odpowiedział podobnym sygnałem. Przed nami był gęsty młodnik świerkowy. Gałęzie ciężko uginały się od śniegu. Wokół panowała podniecająca cisza. Do młodnika było około dziesięciu metrów. Miałem prawo strzelać wzdłuż drogi. Za nami w odległości dwóch metrów ciągnął się stary bór świerkowy stanowiący swoisty mezoregion przyrodniczy. Stanąłem za małym krzaczkiem i lekko ubiłem śnieg na swoim stanowisku. Nagle gdzieś daleko dobiegł do naszych uszu sygnał: "Naganka naprzód". Ścisnąłem w rękach mocniej sztucer i rozejrzałem się dookoła. Zauważyłem, że kolega po prawej usilnie wpatruje się w stronę młodnika. Czyżby już coś szło w naszą stronę?Wróciłem wzrokiem na swój sektor obserwacji. Mijały minuty, czas dłużył się niesamowicie. Nic się nie działo. Po chwili usłyszałem z daleka oszczekiwanie psa. Najpierw jednego a później drugiego. Były to małe, ale jakże waleczne kundle. Gon był coraz bliżej. Przenosił się raz z prawej, raz z lewej strony mojego stanowiska. Pewnie prowadzą na linię dzika, pomyślałem. O dziwo, do tej pory nie padł jeszcze żaden strzał. Stałem w napięciu gotowy do strzału. Serce kołotało coraz szybciej i głośniej. Pewnie gałęzie świerkowe się zaraz rozsuną i wypadnie na mnie rozjuszona, oblepiona śniegiem czarna bestia?! Psy atakowały dzika w odległości nie dalej jak osiemdziesiąt metrów ode mnie. Ten jednak się odcinał i nie był wcale skory do wybiegnięcia na linię myśliwych. Cały bój toczył się przede mną. Świadczył o tym śnieg obsypujący się z wierzchołków drzew. Nagle z lewej strony na linię wybiegł jeden z psów. Po zauważeniu mnie zatrzymał się na chwilę i wrócił z powrotem do młodnika. Podjął atak jeszcze z większą furią niż poprzednio. Oszczekiwanie przeniosło się na prawą stronę. Spojrzałem w kierunku sąsiada. Stał za drzewem z bronią skierowaną w stronę odgłosów w młodniku. Przeraźliwy skowyt psa dał wszystkim do zrozumienia, że oto z nie byle kim toczy się walka. Wtem gałęzie świerkowe się rozsunęły i wypadł z młodnika potężny odyniec. Sunął wprost na stanowisko sąsiada. Rozegrało się to tak szybko, że nie zdążył strzelić w miot. Odskoczył na bok. Po minięciu sąsiada przesadził drogę i darł ile sił w repetach. Padły dwa szybkie strzały. Pierwszego w ogóle nie zaznaczył,a po drugim lekko się potknął i ruszył dalej. Tą samą drogą ujadając wybiegł jeden z psów i pognał tropem dzika. Po kilku minutach na linię myśliwych przykuśtykał drugi pies.

Po sygnale - "rozładuj broń" podszedłem do sąsiada. Stał oniemiały, ze spuszczonymi w dół lufami swojej kniejówki. - Rozładował pan broń? - zapytałem ostrożnie - a... tak, już, już rozładowałem, odpowiedział. - Wi...widział go pan? zwrócił się do mnie. - Ano widziałem, piękna bestia! Pies go chyba nie dojdzie, bo drugi strzał słabo zaznaczył, stwierdziłem. - Tak pan myśli? - zapytał zrezygnowany. - No cóż, przekonamy się. Poczekajmy na prowadzącego polowanie. Ponieważ w tym miocie padły tylko dwa strzały i to po naszej stronie pozostali myśliwi zaczęli się schodzić w naszą stronę. Podszedłem do psa, którego skaleczył odyniec. Siedział skulony i oblizywał sobie ranę. Wziąłem go na ręce i dokładnie obejrzałem. Rana na szczęście nie była groźna. Miał lekko rozciętą przednią, prawą łapę. W jego ślepiach odczytałem pełną ufność i oddanie. Tak jakby wiedział, że z mojej strony mu nic nie grozi. Rozciąłem szmatkę, którą nosiłem w kieszeni do przecierania lunety i ostrożnie obwinąłem mu łapę. Pogłaskałem go i powoli opuściłem go na drogę. Pokuśtykał do przodu. Zatrzymał się, obejrzał się do tyłu i powoli lekko zataczając się wszedł na trop dzika. - Ma charakter! - zwrócił się do mnie kolega. - Mały, ale jaki waleczny! - odpowiedziałem.

Prowadzący polowanie po zapoznaniu się z sytuacją nakazał sprawdzić wyniki strzałów. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Psy wróciły na linię myśliwych. Po zajęciu miejsc na furmankach ruszono w kierunku drugiego miotu. Przeszedł on jednak bez specjalnych wydarzeń. Strzelono w nim dwa lisy. Gdy nagonka doszła, pojechaliśmy w stronę sosnowego lasu.

Prowadzący polowanie obiecywał, że gdzie jak gdzie, ale w trzecim miocie powinny być jelenie. Myśliwych szybko i sprawnie rozstawiono pod ścianą lasu. Za nami była szeroka halizna po wycince z małymi odrostami i nowymi nasadzeniami młodych świerków. Moje stanowisko było całkiem obiecujące. Dawało małą osłonę i duży wgląd do przodu. Po pierwszym sygnale trąbki powiedziałem sobie w duchu - no, św. Hubercie mam nadzieję, że w tym miocie dasz mi możliwość do strzału. Czekaliśmy długo nim można było usłyszeć odgłosy wzorowo pracującej naganki. Rozłożyłem sobie stołek i cierpliwie czekałem na przebieg wydarzeń. Wtem, gdzieś z miotu wyszedł donośny głos - Uwaga! jelenie! Poderwało mnie natychmiast. Ściskałem sztucer i wpatrywałem się od tej pory w miot ze zdwojoną czujnością. Spojrzałem w prawo. Sąsiad patrzył w moją stronę i pokazywał coś ręką w kierunku środka miotu. Gdy wróciłem wzrokiem w swój sektor obserwacji oniemiałem! Przede mną w odległości nie dalej jak czterdzieści metrów stała łania i obserwowała mnie! Wyrosła jak duch i tak nagle. Byłem całkowicie zaskoczony. Jak ona się tu znalazła? Stałem jak słup soli, w którego zamieniona została żona Lota. Nie chciałem zdradzić się żadnym ruchem. Naganka była coraz głośniejsza. Wydawało mi się, że minęło dużo czasu a my przyglądamy się sobie i trzymamy w szachu. Rozważałem zaistniałą sytuację na wszelkie sposoby. Strzał do przodu w miot odpada. Będę strzelał tylko gdy przekroczy linię myśliwych. Traciłem powoli rachubę czasu. Nie zachodziła żadna zmiana. Nagle głośniejsze okrzyki ze strony naganki sprawiły, że łania zawróciła w miejscu i poszła w kierunku naganki. Było to tak nagłe i nieoczekiwane, że stałem jak idiota i nie wierzyłem,że łani już nie ma. Pewnie ta chwila osłupienia sprawiła, iż nie zauważyłem na czas jak z lewej strony jednym prawie skokiem przesadzają drogę najpierw łania, później byk, znowu łania...

Sąsiad z lewej strzelił dwa razy. Jelenie nie zaznaczyły strzałów. Złożyłem się i w ostatniej chwili strzeliłem do ostatniej. Był to chyba tylko strzał rozpaczy, pomyślałem sobie. Dopiero teraz usłyszałem psy. Pognały za naszymi jeleniami. Gdzieś dalej na linii padły dwa strzały. Kolejne dwa strzały. Z sąsiadem z lewej zgłosiliśmy sprawdzenie wyników strzałów. Daleko od naszego miejsca słychać było głoszenie psa. Weszliśmy na świeży trop jeleni. Przeszliśmy może pięćdziesiąt metrów od drogi gdy zauważyłem na śniegu małe, pojedyncze kropelki farby. Po kolejnych około dwudziestu metrach znowu farba. Tym razem trochę więcej. Była jasnego koloru. Pewnie strzał płucny, pomyślałem. No, nie jest źle! - cieszył się sąsiad. Przeszliśmy kolejne metry po tropie. Psa słychać było coraz bliżej. Ruszyliśmy w tym kierunku. Pies głosił cały czas z jednego miejsca. Słysząc że się zbliżamy zanosił się jeszcze bardziej. Po kilku krokach ujrzeliśmy leżącą łanię. Obejrzałem dokładnie łanię. Zauważyłem, że wlot kuli jest z prawej strony, a więc od mojej strony. Była to spóźniona trochę komora. Ponieważ nie doszukaliśmy się innego postrzału, zgodnie stwierdziliśmy, że strzelona łania należy do mnie. Sąsiad odszedł na bok. Ułamał małą gałązkę świerku. Część włożył do gęby jako ostatni kęs, a resztę położył na ranie postrzałowej. Po czym odłamał kawałek pomazanej farbą gałązki i na kapeluszu wręczył mi złom. Dodał krótko - Darz bór! Nie mogłem uwierzyć! Przecież to był taki strzał w ostatniej chwili! - No kolego, gratulacje były, a teraz do roboty!

Wypatroszyłem łanię i razem wróciliśmy na linię myśliwych. Powiedziałem, że jest strzelona jedna łania. Woźnica wyprzągł konia i z pomocnikiem ruszył w kierunku strzelonej łani. Szczęśliwy przyjmowałem gratulacje. Okazało się później, że w tym miocie padła jeszcze jedna łania na prawym skrzydle. Strzelił ją prowadzący polowanie, pan Stanisław. Kolejne dwa mioty przyniosły dwa dziki i lisa. Miałem na krótko lisa, ale zawinął na kicie i uderzył do tyłu. Wracaliśmy na polanę w świetnych humorach. Płonęły już cztery ogniska, tworząc kwadrat. Na gałęziach świerkowych uroczyście ułożono strzeloną zwierzynę. Najpierw leżały dwie łanie, za nimi dwa dziki i z tyłu jeden lis. Myśliwi ustawili się w szeregu u czoła rozkładu. Naganka po przeciwnej stronie, a przed nimi dwaj sygnaliści. Prowadzący polowanie ogłosił wyniki polowania. Oznajmił, że królem polowania w dniu dzisiejszym został nasz zaproszony gość - kolega Tadeusz. Wystąpiłem przed szereg. Podczas wręczania medalu popłynął hen w knieję sygnał: "Dla króla polowania". Przyjąłem jeszcze raz gratulacje, tym razem za króla polowania. Następnie otrąbiono: "Jeleń na rozkładzie, dzik na rozkładzie i lis na rozkładzie". Hejnały: "Koniec polowania" i "Darz Bór", wysłuchane z odkrytymi głowami zakończyły polowanie zbiorowe. Dla tych właśnie sygnałów, kiedy cała dusza się raduje, rozkosznym dreszczem przejmuje, warto żyć. Wtedy to pełną piersią się oddycha i pełną piersią żyje. Powtórzę za znanym mi pisarzem: - kto tych uczuć nie doznał lub doznać nie jest w stanie,ten chyba najpoczytniejszych kartek nie przecina w książce dni swoich". Jest jakiś urok, czar w braniu udziału w takiej ceremonii. Chce się wtedy zatrzymać czas i cieszyć się tą chwilą by trwała jak najdłużej. Św. Hubercie, oddaję ci pokłon z taką małą prośbą: - pamiętaj o swoim gorliwym i oddanym ci wyznawcy...




10-02-2011 19:38ULMUSGratulacje Królu. Ładnie napisane, czuć uwielbienie przyrody, czuć polowanie ale wszystko jedno najbardziej podobało mi się " że pies fałszował" :))))
10-02-2011 18:11Ross 31oczywiście ,.na pokocie były strzelone dwa lisy,a nie jeden.Przepraszam,.za małą pomyłkę.

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.