|
autor: Ross 3115-02-2011 Iwona
|
Było lipcowe popołudnie. Utrzymujące się od dłuższego czasu upały sprawiały, że człowiek nie miał na nic ochoty. Ot, tylko położyć się w cieniu i popijać coś zimnego. Wyjazd tego dnia na działkę, który zasugerowała żona przepadł z kretesem. Wytłumaczyłem jej, że szkoda tylko zdrowia by w taki upał robić cokolwiek na działce. Równie dobrze możemy pojechać jak będzie chłodniej. O dziwo tym razem przyznała mi rację. - Ty, coś kombinujesz - prawda? Ja?? - udałem zdziwienie. Uśmiechnęła się tylko. - Jedziesz pewnie na kozła? - zapytała. - Pojadę wieczorem jak będzie trochę chłodniej. Pokiwała tylko głową. Upały miały tą dobrą stronę, że tego lata było mało komarów. Miejsca gdzie się mnożyły były już od dłuższego czasu wyschnięte.
Późnym wieczorem obrałem kurs na Zwanowice. Postanowiłem spróbować szczęścia no ambonie Kaczmarskiego. Ze śluzy zjechałem na dół i tempem spacerowym kierowałem się drogą brukową w kierunku ambony. Minąłem po prawej stronie białą ambonę i dojeżdżając do łąki po lewej stronie, z daleka zauważyłem samochód. Obok samochodu stały dwie osoby. Podjechałem bliżej i poznałem kolegę, który oparty o auto rozmawiał z nieznaną mi kobietą. Przywitałem się z nimi. Spytałem go czy dziś poluje, czy też przyjechał na wycieczkę? Z uśmiechem na ustach jakiego wcześniej u niego nigdy nie widziałem odpowiedział: - tak, dziś poluję z Iwoną i zasiadamy na ambonie przy świerku!.. Nietrudno było nie zauważyć, iż Iwona była piękną blondynką, o oczach cudownego błękitu nieba. Miała krótkie włosy i wspaniałą figurę. Jej piękne, opalone ciało oraz krótka, przewiewna sukienka wspaniale zgrywały się w palecie strumieni zachodzącego słońca. Spojrzała na chwilę na mnie i się uśmiechnęła. Sweterek trzymany w ręku zgrabnie zarzuciła na ramię. Odwzajemniłem jej swój uśmiech. Pewnie komicznie wtedy wyglądałem, stałem jak idiota i nie mogłem oderwać od niej wzroku. Hm... były to może sekundy, ale jakże cudowne. Dopiero po chwili powiedziałem: - dobrze, ja będę niedaleko, na ambonie Kaczmara. - Nie sądzę, byśmy potrzebowali jakiejkolwiek pomocy - rzucił w moim kierunku z miną zdobywcy Troi... - Tak myślę - powiedziałem i pojechałem dalej. Taki to ma szczęście. Cudowny wieczór i obok taka kobieta!
Gdy zająłem miejsce na ambonie wziąłem lornetkę do oczu. Spojrzałem w ich kierunku. Zauważyłem jak idą w stronę swojej ambony. Doszedłszy do ambony na chwilę przystanęli. Pierwsza na ambonę weszła Iwona, a później on. Nie sądzę by tego wieczoru myślał o polowaniu. Nie ukrywam, że cholernie mu zazdrościłem. Mijały minuty i nic nie wychodziło. Nagle moją uwagę odwróciła sarna, która wyszła z prawej strony. Sądziłem, że za nią po pewnym czasie wyjdzie również kozioł. Niestety, nie sprawdziły się moje przypuszczenia. Zmierzch nadchodził bardzo szybko. Zerwał się mały, łagodny wiaterek. Wiał od łąki w moją stronę. Szelest liści targanych lekkimi powiewami wiatru zagłuszał częściowo odgłosy z kępy na której skraju była usytuowana ambona. Gdzieś z daleka dobiegł do moich uszu jakby czyjś głos. Wytężyłem słuch, ale nic nie usłyszałem. Pewnie mi się wydawało, pomyślałem. Było już ciemno gdy schodziłem z ambony. Udałem się do samochodu. Byłem ciekaw czy kolega już zjechał czy też dalej poluje... Dojeżdżając, zauważyłem w światłach samochód, który stał dalej na skraju łąki. Westchnąłem tylko i pojechałem w stronę Brzegu.
Następnego dnia spotkałem go w mieście. Był sam i zauważyłem że jakoś nie było mu do śmiechu. - A gdzie podział ci się ten uśmiech zdobywcy? - zapytałem z przekąsem. W odpowiedzi machnął tylko ręką... - Co się stało? Wiesz, zaczął jakoś niemrawo, wszystko było pięknie do momentu jak z prawej strony wyszedł mi kozioł. Wziąłem ostrożnie sztucer do ręki i zapytałem ją po cichu czy widzi kozła? Skinęła głową i zaraz przerażona zapytała: - czy ty masz zamiar go strzelić?!Kiwnąłem głową. Kozioł był nie dalej jak osiemdziesiąt metrów od ambony. Dobrze tylko obserwuj, powiedziałem do niej po cichu. - Wiesz co było dalej?! A skąd mogę wiedzieć, odparłem. Wstała nagle z ławki i wychylając się z ambony krzyknęła w kierunku kozła: A sio! a sio! uciekaj!!!Kozioł na moment zbaraniał, po czym zawrócił nagle w stronę kępy i tyle go widziałem! Pewnie nie wierzył że żyje, mając już krzyż lunety na komorze... - No wiesz co?! krzyknąłem - zachowałeś się jak idiota! Ubaw miałem niesamowity. - Było raczej stłumić w sobie na ten jeden wieczór żyłkę myśliwską. - Teraz to i ja wiem. Powiedziała, że już nigdy ze mną nie pojedzie na żadne polowanie. Ba, w ogóle nigdzie ze mną nie pojedzie!A tak się dobrze zapowiadało i przed pocałunkami się nie broniła... Wszystko szło po mojej myśli... a później - koniec!!! Starałem się ją przeprosić, ale nic z tego nie wyszło! Do Brzegu nie odezwała się ani razu! Przy pożegnaniu trzasnęła tylko drzwiami samochodu... - Słuchaj - powstrzymywałem śmiech, czy ty wiesz co powiedział kiedyś rzymski poeta Owidiusz? - Co? wykrzyknął wkurzony. - Powiedział tak: "Kto zyskawszy pocałunki i po resztę wnet nie sięga, niechaj straci to co zyskał, stary, głupi niedołęga"!... Popatrzył na mnie ze złością i nagle obaj wybuchnęliśmy śmiechem. -Świetne! - zapamiętam te słowa. - A masz może telefon do Iwony? - zapytałem. Uśmiech znikł nagle z jego twarzy. Wzrok gdyby mógł zabijać, to pewnie już tam bym leżał trupem. - A, po co ci telefon do niej? - zapytał ze złością. Bo wiesz, zacząłem z uśmiechem, by w pełni poznać uroki polowania nie wystarczy tylko jedna zasiadka... |
|
| |
23-06-2011 23:49 | cezetka527 | No na takie polowanie to bym się chętnie sam wybrał hehehe (mam na myśli z Iwoną) ale z pewnością bym polował ale na Iwonę. Fajne opowiadanie, fajnie się je czyta, jedno co można sobie wyobrazić to tą minę Twojego kolegi hehe. |
| |