|
autor: wyżeł niemiecki12-04-2011 Moje psy myśliwskie
|
Psy myśliwskie - moja ulubiona "rasa" psów. Uwielbiam je wszystkie, one są bardzo niezwykłe, jest w nich coś takiego... sama nie wiem. Słodkie szaleństwo w spanielach, elegancja i gracja w seterach, zawziętość w terierach, opanowanie i łagodność w labradorach, a w wyżłach szybkość i siła... no i na pewno są bardzo inteligentne... Każdy właściciel psa myśliwskiego mógłby tutaj dodać wiele od siebie...
Dziewięć lat temu:
– Co to jest, przyniosłeś mi kota na działkę? – spytała mama.
– Nie - to piesek, a właściwie suczka – odpowiedziałeś na jej pytanie.
– Drugi pies w tym domu? Chyba oszalałeś?! – mama nie kryła swojej złości.
Ale Ty wcale się nie przejmowałeś, wiedziałeś, że kiedyś jej przejdzie... A ja byłam wtedy taka szczęśliwa! Mama nigdy nie chciała mieć w domu psa, a teraz w dodatku jeszcze jeden. Mieszkał już z nami od półtora roku mój czarny jamnik – Kaktus, którego Ty mi wybrałeś, bo był najdłuższy ze wszystkich szczeniaków w miocie, chociaż dzisiaj nie wiem, czy to miało jakieś istotne znaczenie? Ja od zawsze chciałam mieć psa – świnka morska, rybki, kanarek, chomiki, żółw, papużki – cała kupa zwierzątek, które miałam wcześniej, to nie było to, co pies. A jamnik? - zawsze podobały mi się te małe kochane przedłużacze, bambusy, które może głaskać na raz cała rodzina. Miało wówczas je kilka moich koleżanek – no bo wtedy, w tamtych latach, była właśnie moda na jamnika.
– Jakiej rasy jest ten piesek – spytałam? Gdy przyniosłeś do domu nowego psa (sukę).
– Myśliwskiej, zobaczymy co z niego (niej) wyrośnie.
I tak zamieszkała z nami moja mała wyżełka Maja – moja nowa psina – mała lukrowana czekoladka.
Nie znałam się wtedy za bardzo na rasach psów myśliwskich, choć wiedziałam co to jamnik, terier czy seter, ale ich jest naprawdę ogrom – część z nich poznałam później podczas „naszych” polowań, czasem czytałam coś z ciekawości w internecie, zwłaszcza o szkoleniu psów, a potem kupiłeś mi też kilka książek. Jednak pierwszą książkę o psach myśliwskich („Wyżły” E. Dembinioka) dostałam od znajomego hodowcy psów, który niedaleko tam gdzie mieszkamy hodował kiedyś takie psy jak moja Maja.
KAKTUS – mój gryzoń, uparciuch i złośnik, moja bestia. Pamiętam dokładnie ten dzień – chłodny dzień marcowy (dokładnie 19-ty marca) jedenaście lat temu, kiedy niosłam do domu pod kurtką, mały czarny pachnący mlekiem kłębuszek – mojego pierwszego psa, mojego jamnika. Ponieważ z początku bardzo tęsknił za swoją matką i w nocy piszczał niemiłosiernie, brałam go do siebie do łóżka i wtedy dopiero u mojego boku spokojnie zasypiał. Niestety z tamtych dni na zawsze pozostało mu to jedno przyzwyczajenie, już nigdy nie chciał spać w swoim legowisku, nawet dziś sypia na moim łóżku, także latem pod kocem lub kołdrą. Choć jest psem rasy myśliwskiej i często bywał z nami w łowisku, tak naprawdę nigdy nie chciał "polować" no chyba, że na gumowe jeże, które błyskawicznie rozgryzał na kawałeczki. Jak każdy jamnik jest okropnie uparty – zawsze ma swoje zdanie, zawsze ma jakieś ale… Pewnego razu, gdy z nim poszłam na spacer, jakiś miły pan chciał go pogłaskać – nie zapytał czy może i ten mały diabeł ze złości go dziabnął. Od tej pory kiedy ktoś mnie pytał jakiej rasy jest mój "przedłużany" piesek, choć to było oczywiste odpowiadałam zawsze, że to miniaturka rottweilera. Raz mi nawet ktoś uwierzył w tę bujdę, za to ja – choć to głupie, miałam z tego niezły ubaw. Mama nie chce go wpuszczać na działkę – kilka razy pokazał jej co potrafi – powyrywał, poprzesadzał i przekopał… Mimo tego, że jest uparciuchem to jest bardzo uczuciowym psem – nie wiem jak on to robi, ale zawsze czuje mój nastrój, nie pozwala mi płakać, a jak już – to przyjdzie poliże po "mordzie". Mój pierwszy pies, okazał się alergikiem, chociaż ja myślałam zawsze, że to raczej ludzie mogą mieć alergię na psy. To było nie lada wyzwanie, dla kogoś kto nigdy nie miał psa. Nieraz drapał się tak strasznie jakby chciał zedrzeć ze siebie skórę, pazurami robił sobie rany do krwi. Długo trwało znalezienie odpowiedniego lekarstwa i weterynarza, który umiałby „to” leczyć, jednak dzięki moim obserwacjom i odrobinie zaangażowania dzisiaj żyje sobie spokojnie zjadając odpowiednie tabletki. Od pierwszego dnia, kiedy zamieszkała z nami Maja, od razu się w niej zakochał, no a później to zaczął ją „szkolić”… Pewnego razu to nawet zorganizował jej prawdziwą szkołę – wszystkie książki i gazety, które leżały w zasięgu moich psów zostały pogryzione na strzępy… a ja to dopiero miałam problem, żeby potem ten śmietnik posprzątać. Ten mały krótkonożny złośnik tak naprawdę to ma ogromne serce – zawsze kiedy Maja wracała z polowania troskliwie się nią opiekował, nawet przy jej wyraźnym sprzeciwie lizał jej pokaleczone łapy… Kaktus ze swojego "świadomego" wyboru pozostał jedynie czujnym strażnikiem domu, moim ukochanym kanapowcem.
MAJA – moje myśliwskie psisko, łasica, moja piękna. Kiedy była mała była taka słodka – chociaż szczeniak, to na długich i niezgrabnych łapkach, wyższa już od dorosłego jamnika. Od pierwszych chwil kiedy zabieraliśmy ją w łowisko było w niej widać pasję – to zainteresowanie wszystkim co się rusza. Pamiętam jedno z pierwszych „naszych” polowań na kaczki, jak Maja zamiast kaczki przyniosła indyka. Każde polowanie, każde wyjście w teren, to były jakieś nowe wrażenia… Na początku kiedy była szczeniakiem nie lubiła wody i wcale nie chciała pływać, ale potem kiedy zabierałam ją na spotkania z suką mojej koleżanki jej rówieśnicą (przyjaciółką) Sarą – owczarkiem niemieckim, bardzo szybko się od niej nauczyła. Ilekroć później znów spotykałyśmy się gdzieś nad wodą, to Maja tylko pływała, a Sara przeważnie siedziała na brzegu. Zawsze przymilna jak chyba każda suka, pełna radości i energii jak każdy wyżeł. Zawsze uwielbiała wszystkie pieszczoty i głaskanie, ale tylko do czasu… Pewnego razu kiedy przyjechała do nas w odwiedziny rodzina Maja bardzo się ucieszyła, no bo wreszcie była okazja do dodatkowej porcji pieszczot – tu podrapią za uszkiem, tam pogłaszczą po brzuszku, no i dadzą smakołyk kiedy poda im łapę… ale w pewnym momencie, to chyba już było dla niej meczące, miarka się przebrała i wtedy po prostu dała dyla. Kiedyś ktoś mi powiedział że suki nie wyją, a ona kiedy tylko szykowaliśmy się na polowanie (chyba potrafiła czytać w moich myślach) urządzała nam zawsze koncert – tak jakby bała się, że moglibyśmy o niej zapomnieć. Na polowaniach zawsze z ogromnym zaangażowaniem (pasją) szukała bażantów, wchodziła w krzaki, gdzie inne wyżły nawet te szorstkowłose nie chciały nawet spojrzeć. Ile razy zdarzała się taka sytuacja, że przeszły już wszystkie psy i wszyscy myśliwi, ona nadal stała (wystawiała) w krzakach – bo nikt nie myślał, że mógł tam być jeszcze kogut – a one to potrafiły być cwane. Pomimo tego, że z wiekiem stała się spokojniejsza i bardziej rozważna, to i tak kiedy wracaliśmy z polowania miała pokaleczone wszystkie łapy, ale kiedy „polowała” nie zwracała na to uwagi – dopiero następnego dnia zazwyczaj kulała na którąś z łap i nie chciała za bardzo chodzić. Przez te lata nauczyłam się przy niej nosić w plecaku małą apteczkę – zestaw pierwszej pomocy. Na jednym z polowań, na którym byliśmy "w gościach" myśliwi zaprowadzili nas w miejsce gdzie miały być bażanty, ale zamiast nich więcej było szkieł – my nauczeni doświadczeniem wcześniejszych polowań nie pozwoliliśmy jej wszędzie wchodzić. Niestety ofiarą tych szkieł padła inna suka myśliwego z tamtego koła i wtedy przydała się moja apteczka – ja byłam już specjalistką od robienia psich opatrunków, a sukę i tak weterynarz musiał później pozszywać. Maja codziennie przekonuje mnie o swojej niezwykłości, o swoich ukrytych talentach, o wielkiej sile i chęci życia – pokonała już tyle chorób. Kiedy była w czwartym polu (miała cztery lata) nagle dostała bardzo wysokiej gorączki i przestała jeść – choć nigdy nie grymasiła przy misce i zawsze lubiła wszystko, nawet to czego nie powinna. Diagnoza brzmiała: babeszjoza – okropna choroba od kleszcza, która w okamgnieniu zabija psy. Ale ona miała siłę, ogromną chęć życia, zwyciężyła – pokonała chorobę. Po podaniu leków w dzień, jeszcze w nocy doczołgała się do miski i na leżąco zjadła trochę suchej karmy, wtedy wiedziałam, że przeżyje, że wszystko będzie dobrze, choć nie była od razu zdrowa. Kiedy dwa tygodnie później zabraliśmy ją na polowanie hubertowskie, no bo co to za polowanie bez psa – pomimo, że ją oszczędzaliśmy i dużo siedziała w aucie, wróciła z okropnym kaszlem, jej organizm jeszcze był słaby… Pamiętam jaka była wściekła na mnie tamtego dnia mama kiedy wróciliśmy do domu, chociaż ona nigdy nie chciała psa… Maja zawsze będzie psem myśliwskim, choćby tylko wrogiem numer jeden osiedlowych gołębi i kotów.
Rok temu:
– Wiesz (snułam plany na przyszłość) – Maja nie jest już taka młoda, a ja chciałabym mieć kiedyś pointera. Pamiętasz, to ostatnie polowanie – to na które zabrał nas Piotrek? Jeden z myśliwych miał wtedy na polowaniu takiego psa.
– I co, spodobał ci się? – zapytałeś.
– Tak, bardzo. Tylko szkoda, że nie mieliśmy okazji zobaczyć go „w akcji”. Wiesz, a później to pewnie wybiorę jakiegoś małego szczekliwego teriera, no bo z małym to i Tobie będzie lżej.
– Chyba już nie będziesz chciała nigdy innego psa tylko myśliwskiego? – śmiałeś się ze mnie.
– Masz rację – odpowiedziałam – w psach myśliwskich jest coś takiego… sama nie wiem.
Ale teraz? Chyba nie chcę już pointera, no bo kto by miał polować z tym psem? Teraz w mieście to poza tym ciężko mieć psa, wiele ludzi nie lubi psów. Ale może jednak, małego teriera? Chociaż mama mówi, że wolałaby golden retrivera... ona nie wie, że on również jest myśliwskim psem. |
|
| |
10-03-2014 09:34 | wyżeł niemiecki | ♥ MAJA 26.07.2002 - 10.11.2012
♥ KAKTUS 7.02.2000 - 3.03.2014
Moje psiaki są już razem za TM
| 13-04-2011 10:43 | Ross 31 | Często nie doceniamy swoich czworonożnych przyjaciół, a przecież polowanie bez nich jakże jest szare, pozbawione uroku,niezwykłych przygód.Dobrze,że poruszyłaś ten temat.Gratuluję Ci z całego serca. | 12-04-2011 13:11 | kalmar | No widzisz Wyżle Niemiecki? Jak się nie silisz na opisy przyrody - jest całkiem ok. Nawet bardziej niż ok. Tego tekstu szczerze gratuluję. Może to zabrzmi jak banał ale warto pisać o Ludziach i ich przeżyciach. Napisany z błędami ortograficznymi i składnią "zza Buga" kawałek o tym, jak komuś ciśnienie skoczyło na widok odyńca będzie zawsze wart więcej niż każdy opis puszczy jodłowej - to moje zdanie. Ty umiesz się posługiwać słowem - a to jest dziś dość rzadka umiejętność. Życzę sukcesów. |
| |