Cóż cała przygoda działa się dwa lata temu w dniu pierwszego polowania na bażanty.
Już tydzień przed nosiło mnie a co dopiero tatę, bo dreptanie za kurami nie przynosiło większych sukcesów, a wypuszczone na początku września bażanty były bardziej niż pewne, ale gdy jakieś dwa dni przed polowaniem pogoda zaczęła robić się nie bażancia. Ciągle padało i były mgły. Wiec wyjazd w sobotę był pod wielkim znakiem zapytania, gdy nagle przypomniało mi się opowiadanie o gęsiach, że taka pogoda to jest to. Klucze było słychać i widać, co dzień, a że w łowisku jest żwirownia a obok niej rozległe pola to zacząłem truć tacie głowę: „Jedźmy na gęsi wstaniemy rano będą”, wiedziałem że będą, byłem pewien. Ale tata-pojedziemy, ale o 8 to tylko 15 minut drogi. Stanowczo upierałem się przy swoim i mówiłem bażanty są do końca lutego, a gęsi krótko. Namawiałem go na ranny wyjazd o świcie, pomogło to o tyle, że w łowisku byliśmy o 7 i o dziwo deszcz nie padał (w pogodzie mówili, że będzie lało). Była za to lekka mgła, co popsuło mi nadzieje na widok tabunu dzikich gęsi.
Jadąc koło żwirowni od strony pól nagle zauważyłem ciemne plamy jak wielkie kretowiska, samochód stop i lornetkuje, mówię gęsi, gęsi są, a on; „gdzie są??” Te czarne plamy tam na łące po prawej to gęsi widziałem jak się poruszają. Stwierdziliśmy, że to białoczelne - znaczy wolno polować.
I na początku padło, a nie mówiłem, że będą a Ty nie chciałeś wierzyć!!
On tato, ale przecież są! Tak, ale już jest po siódmej budzą się i zaraz pewnie odlecą, a my mamy do nich jakieś 400 metrów.
Szybki plan jak tata ma je podchodzić, jedyny, jaki był to czołganie się po łące, bo od miedzy są za daleko. Wszystko przebiegało po myśli, Tylko odległość, jaką musiał pokonać na początku czołgania się, to jakieś 150m po czystym, aby dojść na skuteczny strzał.
Gdy nagle od strony wsi dzieci wyprowadziły krowy na pastwisko i gąski czmychnęły. Ale nie odleciały za daleko poprostu przeleciały bardziej na prawo dogodniejsze miejsce do podchodu.
Tata próbował drugi raz, ale znowu musiał się czołgać i to drugie czołganie szło mu lepiej, bo po części chowała go miedza.
Gdy znowu pech, jakiś chłop widocznie wyprowadzał krowy jadąc na rowerze i spłoszył cały tabun. Lecz cześć gąsek naleciała na tatę, dwa strzały i oba pudła. Nawet nie spadło piórko i gęsi odleciały daleko poza nasz obwód.
A później wyszło słonce i poszliśmy na bażanty nadal tacie nie szło spudłował dwa i stwierdził, że wracamy do domu, bo dziś to ma pecha. Po przyjeździe powiedział, że gdyby posłuchał mojego przeczucia to byśmy pewnie wrócili z gąską, a tak nici tylko cali zszargani.
Cała sytuacje podchodu Taty widziałem dobrze, bo usadowiłem się na jednym z wzniesień żwirowni. To były pierwsze moje w życiu gęsi, jakie widziałem na ziemi. Zachwycałem się ich widokiem i podziwiałem ich zmianę warty, wszystko było tak zgrane ze człowiek lepiej by nie wymyślił.
A rok temu w czasie ostatniego polowania na kuropatwy, św. Hubert był łaskawy i obdarzył Tatę pierwsza w życiu gęsia(białoczelnom) i dubletem do kuropatw.
|