Pan Mieczysław to dość specyficzny myśliwy. Nie był człowiekiem zamożnym, nie posiadał ani ekskluzywnego samochodu ani wielkiego domu. Miał On jednak w sobie coś, co przyciągało do Jego osoby jak magnes. Był bardzo sympatycznym człowiekiem, chętnie pomagał innym, ale sam niezwykle rzadko prosił o pomoc. Zawsze starał się być człowiekiem samowystarczalnym.
Mietek mieszka w domku jednorodzinnym, zbudowanym z drewna, ogrodzonym żywopłotem ze znaczną liczbą drzewek owocowych na posesji. Mieszka na wsi, właściwie w polu, a do wsi ma ok. 1 km. Jego chata znajduje się w samym centrum łowiska, toteż jest wiecznie gdzieś zapisany.
Ze względu na doskonałe warunki wychował wiele wspaniałych psów, głównie tropowców. Nawet teraz w wieku 91 lat polował z wyżłem na kaczki i jamnikiem odnajdował najgorzej spaprane postrzałki. Swoją odwagą zadziwiał chyba nawet samego siebie. Chyba wszyscy w kole słyszeli o brawurowej akcji z rannym odyńcem, którego Mietek 3 lata temu postanowił odnaleźć w nocy w świerkowym młodniku. Nikt tego nie pochwalał, On sam nawet mówił, że to głupie i niebezpieczne, ale jak mówił wizja zaparzonego zwierza nie dałaby mu spać. Był do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Niejednokrotnie budził się w samym środku nocy, żeby za chwilę samemu na czworaka przeczesać z psem teren za postrzeloną zwierzyną.
Mietek był zapalonym myśliwym, zawsze udostępniał pokoje w swojej myśliwskiej chacie, nawet kolegom nie ze swojego koła. Nie zraziło go nawet to, że kiedyś jakaś gnida ukradła mu oszczędności pozostawione w domu. Nigdy nie podnosił głosu, zazwyczaj małomówny, ale podczas spotkań przy Jego kominku tylko On mówił. Często sam chodziłem posłuchać opowiadań Nemroda - opowiadał z wielką pasją, zaangażowaniem. Wszyscy słuchali, potrafił opowiadać tak, że słuchacz czuł na sobie dreszcz emocji, czuł się tak jakby był tam sam.
Nigdy nie odmawiał zabrania na polowanie, to On wprowadził mojego kolegę Macieja w świat przyrody, pokazał mu różnice między kozłem starym a młodym, pomiędzy głuszcem a cietrzewiem. Sam w młodym wieku jak wspominał był wyśmiewany przez kolegów, kiedy oni szli na zabawę. On ubierał się w myśliwskie ciuchy i szedł do lasu. Kiedy oni uganiali się za dziewczynami, On uganiał się za dzikami.
Nigdy nie strzelał na dalekie dystanse, podchodził tak blisko, że nigdy nie miał okazji szukać własnego postrzałka. Na zbiorówki zawsze przyjeżdżał ze swoją dubeltówką, nigdy nie pochwalał lunet podczas zbiorowego.
Kochał psy, to im zawsze poświęcał najwięcej czasu, układał je idealnie. Każdy jego pies był mistrzem w swojej profesji, nigdy jednak nie ułożył żadnego dzikarza, nie miał zamiaru rywalizować z kołowym hodowcą foksów, panem Janem, Jego wieloletnim przyjacielem. Mietek pracował właśnie u Niego, można powiedzieć, że pan Jan spędzał z Nim więcej czasu niż z własną żoną.
Mietek zawsze angażował się w życie koła. Kiedyś, po ukończeniu 70 lat, kiedy łowczy oznajmił mu, że jest zwolniony z prac gospodarczych, Pan Mieczysław ochrzanił go mówiąc, że nie wiek jest wyznacznikiem możliwości, lecz pasja, z jaką się wykonuje dane zajęcie.
Pracował do końca swoich dni, to właśnie w ukochanym lesie po raz ostatni widział chmarę swoich ukochanych jeleni, uważał je za najpiękniejsze i najszlachetniejsze ze wszystkich zwierząt na świecie. To właśnie On zainicjował uchwałę, która zabraniała polowania w lesie w okresie rykowiska uważając, że klucząc za bykami rozgania się najpiękniejsze chwile życia lasu.
Dla Niego wyznacznikiem czasu były papierosy, zawsze sam je sobie robił, mimo to nie był nałogowym palaczem, w kole znany z tego, że potrafił wyjść na polowanie, nie wracać do domu na noc zimą i spać na sianie w paśnikach albo w stogach. Był zakochany w lesie, spędzał tam, większość czasu, w pracy i po pracy. Na ostatnim Jego polowaniu zbiorowym, które sam prowadził, powiedział, że dziękuje za polowanie, ale nie wszyscy wiedzieli, że będzie to ostatnie w ich życiu polowanie z panem Mieczysławem.
Zachorował bardzo niespodziewanie. Po powrocie z jednej z kilkudniowych wypraw z zimowego polowania, kiedy w domu Go nie było przez trzy noce, zaczął odczuwać ból w płucach. Oczywiście nikomu o tym nie powiedział, wszyscy myśleli, że to po prostu przeziębienie albo zapalenie płuc, ale niestety... podczas rutynowych badań w szpitalu diagnoza okazała się być najgorszą z możliwych... Lekarz oznajmił: nowotwór płuc, pacjent w tym wieku nie nadaje się na operację, na leczenie chemią nie zgodził się On sam, stwierdził, że tak widocznie musiało być.
Odszedł również bardzo niespodziewanie, nie wrócił z nocnej zasiadki na dzika w dniu Jego urodzin, a przecież miał mieć gości, to do Niego nie pasowało. Nie miał dzieci, tak więc żona, pani Rozalia zadzwoniła do Macieja z prośbą o sprawdzenie, co się dzieje z mężem. Oczywiście pojechałem z nim. Niestety, znaleźliśmy Go na Jego ukochanej ambonie w Jego ukochanym borze. Niestety, już nic nie dało się zrobić, a przecież minęły tylko trzy tygodnie od tej paskudnej diagnozy.
Żal, smutek i pustka, oraz WSPOMNIENIA, to wszystko pozostało po PANU MIECZYSŁAWIE. Teraz polowanie nie są takie jak kiedyś, zawsze potrafił rozluźnić towarzystwo nowym dowcipem...
Darz Bór na niebieskich łowiskach u św. Huberta!!!
DARZ BÓR panie Mieczysławie!!! |