Połowa grudnia. Piękny zimowy poranek, termometr wskazuje 9 stopni poniżej zera, a więc mroźno, ale na ziemi leży ok. 5 cm warstwa białego puchu. Na niebie ani jednej chmurki, niebo jest błękitne i rozświetlone promieniami zimowego słońca.
Dziś jest sobota, a więc dzień wolny od pracy i szkoły, można by zapolować, przecież są dziki, są jelenie, ale jest jeden problem... Maciej oddał lunetę do naprawy, znów to podświetlenie, niby ułatwia życie a jednak potrafi je czasem popsuć. Nic to, idę, może będzie miał ochotę połazić po lesie. Dochodząc do maciejowego domu myślę nad rejonem wartym uwagi. Po chwili głośne i energiczne puk puk puk oznajmia gościa w przyjacielskim domu. Drzwi otwiera ojciec Macieja, od pierwszego ujrzenia mojej osoby uśmiech pada na jego twarz, już wie co się święci. Zaproszony do domu od progu widzę Maćka, jak w krótkiej koszulce i spodniach niewyspany zagląda do szafy. Nawet mu ręki nie podałem, a już wyjął broń, myśliwskie ubrania, papiery... Nawet nie zdążyłem przywitać się z jego mamą, a on gotowy do łowów wyskoczył jak poparzony z pokoju z uśmiechem na ustach i pytaniem... Gdzie? Moja odpowiedź krótka i poważna zabrzmiała niczym powieść dojrzałego nemroda: spokojnie Maciej, ja przecież jeszcze nie gotowy, przyszedłem zapytać czy w ogóle zechcesz się wybrać...
Do mojego domu poszliśmy razem, ja się przebrałem a później wybraliśmy się na rejon 2a. Tam ostatnio przewodniczący KR strzelił odyńca o wadze 141 kg. Droga do lasu nie minęła o dziwo spokojnie jak to zwykle bywa, przekraczając tylko granicę naszego rewiru dostrzegliśmy dwa swobodnie sznurujące lisy w odległości ok. 80 m od nas. Spokojne złożenie się i strzał kończy życie jednego z dwóch rudzielców. Po strzale drugi rzucił się do ucieczki, ale drugi strzał sięgnął i jego. A więc dublet, gratulacje, polowanie już udane, a przecież do lasu jeszcze ok. 1 km. Dalej droga minęła już klasycznie, a więc spokojnie, bez żadnych przygód. Upolowane liski zawieszone na jednej gałęzi czekają na powrót.
W lesie aura idealna, panuje istna idylla, pięknie zwieszone brzozowe gałęzie pod śnieżnym ciężarem, lekko przyprószone metry drzewne, spod nich podnosi się koziołek, ale dzień... Razem z moim towarzyszem udajemy się na leśną polanę, tam na jej środku ma swoje źródło niewielka rzeczka, wiosną żerują tutaj niezliczone ilości dzików w poszukiwaniu pędraków. Łączka otoczona jest dość gęstym podszytem, po lewej sosnowy młodnik, za źródełkiem maliny, jeżyny i inne możliwe kombinacje leśnych pnączy. To właśnie tam zimą zalegają dziczki, na zbiorówkach psom nie zamykają się kufy. Dziś łączka jest pusta, niestety, żaden z leśnych mieszkańców nie zamierza jej odwiedzić w tej chwili. Ale my niezrażeni sprawdzamy nocne ślady zapisane na niej, okazuje się że i tej nocy czarnuszki odwiedziły ją. Idziemy skrajem młodnika, pod maciejem pęka gałązka, w gąszczu po drugiej stronie jakiś ruch, adrenalina skacze momentalnie, coś się podnosi, widać zarys, słuchy, świece, cała tusza, jedna, druga... Czarna gąsienica sadzi przez łączkę, są dwie lochy, kaban, są przelatki, są warchlaki. Ostatni z nich zostaje po maciejowym strzale, reszta towarzystwa dostaje jeszcze większego "kopa" i niknie za niewielkim pagórkiem. Warchlak mały, może ze dwadzieścia kg, ale jest i to cieszy;)
Polowanie bardzo udane, jest godzina 12.50 a my postanawiamy je powoli kończyć. Bierzemy warchlaka i ruszamy do wcześniej pozyskanych lisków, ale nie chcemy iść tak jak szliśmy tutaj, tym razem pójdziemy obok pola buraków, które wprawdzie już zostały zebrane, ale zwierzyna znajduje tu jeszcze znaczne ilości tego przysmaku. Cichutko wychodząc na skraj lasu dostrzegamy chmarę jeleni, uffffffffffff... ale dzień. Maciejowi zostały dwa naboje, zastanawia się, czy strzelać, ma w odstrzale łanię i cielaka. Skoro są dwa lisy, jest warchlak to... to na dziś już wystarczy. Taką decyzję podejmuje młody myśliwy. Oczywiście, ma do tego prawo, w głębi ducha cieszę się, że jednak nie strzelił, bo po chwili na to samo pole przyszedł lis. Ten nie miał już tyle szczęścia co jelenie i kolejny zwierz wpisany w odstrzał. Tym razem to definitywny koniec polowania, dochodząc do naszych pierwszych lisków dostrzegamy psa, ale ucieka na nasz widok.
Ten dzień był fantastyczny, bardzo udane polowanie i... i świeżo urodzony bratanek Macieja, tak więc do opijania okazji co niemiara;)
Darz Bór!;) |