|
autor: kargulek26-03-2012 Udane polowanie.
|
Nieuchronnie zbliżał się koniec lata i jesień. Coraz częściej w łowisku dało się słyszeć ryczenie jeleni. Mogłem do woli rozkoszować się ich echem. Pełne potęgi i napięcia głosy władców kniei, obwieszczających swoje władanie. Nie udało mi się jednak ich spotkać. Krążyły po lesie, ale nie tam gdzie na nie czekałem. I tak któryś raz z rzędu wracałem do domu, a w uszach ciągle słyszałem brzmienie leśnej walkirii. O tych przeżyciach lubiłem opowiadać swojej dziesięcioletniej córce - Julce, która z niekłamanym zainteresowaniem słuchała opowieści ojca i ciągle dopytywała:
- A widziałeś zajączka? A sarenki też były? A dziki?
Niejednokrotnie potwierdzałem, co powodowało w jej oczach entuzjazm. Tym bardziej, że kilkakrotnie była ze mną na ambonie i doskonale kojarzyła miejsca, o których mówię.
I tak którejś soboty z kolei planowałem wyjazd do lasu. Jak zwykle te same, można by rzec rytualne czynności. Kilka telefonów do kolegów, spakowana broń, lornetka, ubiór... i nagle słyszę za plecami:
- Tatusiu, a mogę jechać dzisiaj z tobą?
Nie ukrywam, że zaskoczyło mnie to pytanie, tym bardziej, że decydując się na wyjazd z córką wiedziałem, że z polowania zwieńczonego strzałem nici. Ale przecież i tak najczęściej wracałem bez strzału.
- Możesz, jeśli mama nie ma nic przeciwko temu - odpowiedziałem.
- Mamusia już się zgodziła, tylko mam się ciepło ubrać. I wiesz co? Bardzo chcę zobaczyć jelenie - odpowiedziała jednym ciągiem.
Czyli już wszystko zaplanowane, tylko nie wiem jak z tymi jeleniami będzie - pomyślałem.
- Skoro tak mówisz to za 15 minut wyjeżdżamy, tylko się pospiesz - dodałem, a Julka już pędziła z kurtką w jednej ręce i butami w drugiej. Uśmiechnąłem się tylko pod nosem - zapał to ona ma.
- Ale dzisiaj siadamy na drzewie, dobrze? Bo na ambonie już byłam tyle razy... proszę. - popatrzyła na mnie przewrotnie tymi swoimi oczkami.
No i weź chłopie spróbuj odmówić, a jak się zgodzisz - to myśl gdzie jest takie miejsce - nie ambona, na które możesz bezpiecznie zabrać swoją pociechę. Burza myśli w głowie, są zwyżki - a jakże, ale w dwie osoby ciasno i niewygodnie i przede wszystkim niebezpiecznie i nagle olśnienie... jest. Przecież nie tak dawno poprawiałem na dębie starą już prawie zapomnianą zwyżkę, która ze względu na swoje usytuowanie, przy nieistniejącej już uprawie malin na skraju lasu, nazywana jest "Maliniakiem". Szeroka i długa ławka, podłoga z nowych desek i solidne poręcze gwarantują bezpieczną zasiadkę. A poza tym widziałem tam ciekawego kozła, któremu warto się przyjrzeć, a do końca września zostało już tylko kilka dni i ostatni rogacz do zamknięcia planu.
- No dobrze, ale nie będzie ci na pewno tak wygodnie jak na ambonie - ostrzegłem pakując już ostatnie rzeczy do samochodu.
- Na pewno nie będę narzekać - odpowiedziała wsiadając do naszego starego poczciwego Landka, którego pieszczotliwie nazywała "dziadkiem" - 22 lata na drogach i bezdrożach odcisnęły już na nim swoje piętno, ale nadal doskonale spełnia swoje zadanie.
Do łowiska droga upłynęła nam dość szybko, Julka cały czas planowała co dziś zobaczy, a ja nie chciałem odbierać jej nadziei. Wiedziałem, że jeśli jelenie nie poszły na inny obwód to jest duża szansa, że je przynajmniej usłyszymy. Podjechaliśmy pod leśniczówkę, jeszcze tylko wpis w książce. Adam i Staszek już wpisani na "Gruszkę" i "Pociejowski", a na "Maliniaku" wolna. Więc uzupełniam wpis, i dzwonię do kolegów, że będę z córką na zwyżce z drugiej strony lasu. Czyli już wiedzą, że dzisiaj będę występował w roli obserwatora. Jeszcze tylko 10 minut jazdy samochodem i jesteśmy na miejscu. Zabieramy z samochodu lornetki i latarkę. Broń przerzucam przez ramię, której dzisiaj i tak już nie załaduję, ale jako atrybut polowania i myśliwego, stanowi nieodłączny dodatek naszego wyjazdu. I już w ciszy idziemy w kierunku zwyżki.
Wietrzyk delikatnie muska liście, które zaczynają już opadać z drzew. Na leśnej ścieżce co jakiś czas tropy saren przecinają nam drogę. Wśród gałęzi zauważamy sójkę, która zaniepokojona naszą obecnością uparcie zaczyna głosić obecność intruzów i prowadzi nas na miejsce zasiadki.
- Patrz tatusiu jaka kolorowa, a jaka uparta. Skrzeczy i skrzeczy - powiedziała cicho Julka. Przytaknąłem jej skinieniem, starając się już nie rozmawiać bo byliśmy na miejscu.
Dąb przywitał nas cicho szeleszcząc liśćmi. Pod nim leżało tak dużo żołędzi, że trzeba było naprawdę uważać stawiając stopy aby nie upaść. Do jego szeroko rozkładających się konarów, dostawiona była drabina zwieńczona na górze dość obszerną zasiadką. Jak zwykle pierwszy wszedłem i sprawdziłem czy na zwyżce wszystko jest w takim stanie jak ostatnio, kiedy ją poprawiałem. Ku mojemu zadowoleniu wszystko było w jak najlepszym porządku. Zszedłem i znacząco skinąłem do Julki, że może wchodzić. To jej wystarczyło, błyskawicznie jak kot zaczęła wspinać się po szczeblach i nie wiadomo kiedy już była na górze. Dotarłem do niej znacznie wolniej, broń postawiłem w rogu opierając ją jak zwykle o barierkę, jeszcze tylko ostrość w lornetkach i już rozpoczynamy nasze łowy.
Słońce zaczęło powoli dotykać horyzontu, delikatny wietrzyk stał się prawie niewyczuwalny. Siedzieliśmy w skupieniu i całkowitej ciszy, którą raz po raz przerywały spadające żołędzie. Julka lornetowała łąkę przed nami.
Niespodziewanie z prawej strony od lasu ostrożnie wyszedł rogacz. Stanął kilka metrów od drzew i bacznie rozglądał się dookoła. Pokręcił się jeszcze trochę wzdłuż linii lasu, a kiedy poczuł się bezpiecznie ruszył przed siebie na środek łąki i już spokojnie zaczął skubać trawę i rosnące opodal pędy krzewów. Rozpoznałem szydlarza, który jakby wiedząc, że dzisiaj wyjednał sobie łaskę u Św. Huberta pozwalał nam oglądać się z każdej strony. Córa podziwiała go, a gdy tylko podnosił łeb aby sprawdzić czy nadal jest bezpieczny, wstrzymywała oddech jakby nie chcąc go spłoszyć.
Nagle kozioł odskoczył parę metrów i z niepokojem spoglądał w miejsce skąd wyszedł. Stał jak wyrzeźbiony czujnie patrząc w kierunku ściany lasu skąd powoli krok za krokiem wychylił się na łąkę jeleń. Byk szedł dostojnie z wysoko podniesionym łbem demonstracyjnie pokazując wieniec obustronnie koronnego dziesiątaka o niezbyt grubych tykach.
- Piękny jesteś - pomyślałem - może kiedyś będziesz tu władał.
Julka patrzyła jak zahipnotyzowana. Jedyne co do mnie wyszeptała to:
- Tato, jaki on duży...
Jeleń szedł powoli co jakiś czas pomrukując. W pewnej chwili przystanął, zwiesił łeb i jakby nigdy nic położył się na łące, przewrócił na grzbiet, wieńcem zakotwiczył w darń i zaczął szorować plecami po trawie, wymachując przy tym niezdarnie badylami w powietrzu. Trwało to jakąś chwilę po czym obrócił się na bok i kilkakrotnym ruchem łba strzepał wiszące z wieńca resztki trawy.
Leżąc tak rozglądał się po łące gdzie jeszcze przed chwilą był szydlarz. Nagle podniósł ku górze łeb i wydobył z siebie tęskny, pojedynczy głos, niezbyt głośny, jakby próbując czy potrafi ryczeć. Potrząsnął łbem i jeszcze raz zaryczał, tym razem rzewniej, głośniej i bardziej gardłowo. Po chwili z głębi lasu za naszymi plecami usłyszeliśmy mocne, chrapliwe kilkakrotne ryczenie. Nasz dziesiątak gwałtownie się podniósł i odpowiedział jak mógł najgłośniej, kończąc trzykrotnym krótkim taktem. Nie musieliśmy długo czekać na odpowiedź. Głos oburzenia za naszymi plecami oznajmiał, że prawdziwy władca zaraz wyjdzie. Trzask łamanych gałęzi i gardłowy z głębia trzewi chrapliwy ryk głosił - już idę.
Julka przysunęła się na ławeczce bliżej mnie. Sam dostałem gęsiej skórki. Zapowiadało się że będziemy widzami niesamowitego spektaklu natury. Młodego dziesiątaka mamy po prawej stronie na łące, który rycząc zbliża się w naszym kierunku, a od lewej zza naszych pleców na łąkę zmierza kolejny byk. Z niecierpliwością czekałem żeby się pokazał i nagle wśród trzasku gałęzi tuż obok naszej zwyżki wyszedł potężny szesnastak o pięknych grubych tykach zwieńczonych koronami.
- Ależ potężny - pomyślałem.
W życiu nie widziałem takiego byka. Potężny wieniec, gruba szyja opasana gęstą grzywą i ten chrapliwy pełen złości oddech - kto śmie uzurpować jego terytorium. Za nim wyszło kilka łań, które jakby nigdy nic stanęły na skraju lasu i zaczęły skubać trawę co jakiś czas spoglądając w kierunku miejsca, które miało stać się areną. A szesnastak naładowany hormonami zaczął iść w kierunku rywala gniewnie porykując.
Dwa byki spotkały się naprzeciwko nas w odległości około 50 m. od zwyżki. Zaczęły obchodzić się w koło z wyciągniętymi do przodu szyjami i położonymi wzdłuż karków wieńcami, jednocześnie dysząc na siebie. Dziesiątak wyglądał jak chłyst, który pomylił kategorie. W pewnym momencie jelenie zatrzymały się i stanęły naprzeciw siebie praktycznie łeb w łeb. Chyba jeden i drugi zdały sobie sprawę z sytuacji. Przewaga szesnastaka była oczywista, a on ciężko dysząc nagle wydał z siebie tak potężny, przeciągły ryk prosto w pysk młodzika, że ten chwilę stał nieruchomo, a potem potrząsnął dwa razy łbem i powoli zaczął się wycofywać.
- Tatusiu, dobrze że sierść z niego nie spadła - wyszeptała Julka. Przytaknąłem jej powstrzymując się od śmiechu.
Byk jeszcze kilka razy zaryczał za odchodzącym młodzianem jakby pieczętując, że to on będzie władał chmarą aż nie spotka mocniejszego od siebie. Łanie spokojnie zaczęły przesuwać się na środek łąki, a on chcąc odebrać należną sobie nagrodę, zaczął biegać za jedną z nich.
- Popatrz tato, bawią się w berka - cicho powiedziała Julka.
- Chyba tak - odparłem, jednocześnie uśmiechając się pod wąsem.
- Oby jak najdłużej się tak bawiły - pomyślałem.
Wtem gdzieś z lewej strony odezwał się kolejny jeleń powodując zainteresowanie wszystkich łań, które jednocześnie podniosły łby w górę patrząc w kierunku skąd dochodził głos kolejnego amanta. Byk przerwał swoje amory i odpowiedział przeciągłym rykiem. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Ten tęskny i mocny głos stanowił kolejne wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Chmara tak jak się pojawiła tak również zeszła z łąki na czele z bykiem, który szukał konfrontacji z rywalem. Jeszcze przez jakiś czas słyszeliśmy oddalające się już porykiwania byków, które w pewnym momencie ucichły. Zrobiło się już ciemno i zdecydowałem że czas wracać.
Po przyjeździe do domu buzia Julce się nie zamykała, cały czas z wypiekami na twarzy opowiadała mamie co widzieliśmy i jak było.
W pewnym momencie podsumowała:
- Tatusiu, ale mieliśmy dzisiaj udane polowanie.
- To prawda - przytaknąłem.
- Ale wiesz co? Jutro też pojedziemy, tylko że jutro chcę zobaczyć dziki, dobrze? - i znowu zaczęła przekornie przewracać tymi swoimi oczkami.
- ??? |
|
| |
15-08-2012 00:23 | kargulek | Kolega znalazł niedaleko tego miejsca zrzuty szesnastaka...PRZECZYTAŁ OPOWIADANIE..ale farciarz.DARZ BÓR. | 03-07-2012 22:41 | ULMUS | Najpiękniejsze jest to, że rośnie Ci ktoś, kto przejmie te wszystkie strzelby i szpargały z szafy kiedy przyjdzie czas... Gratulacje :) | 04-04-2012 08:35 | wrzesien | Pięknie opisane, super przeżycia i w dodatku z córeczką, super.ja już się nie moge doczekać kiedy pojade ze swoim synkiem (3lata) bo juz się dopytuje kiedy będzie ciepło i kupie mu malutka strzelbę:) | 03-04-2012 14:50 | lancet | Zazdroszę emocji i gratuluję lekkości pióra. Mam nadzieję, że następnego dnia załatwiłes córce te dziki:))
db
lanect | 01-04-2012 00:31 | fretka | Czyta się jednym tchem. Polowanie z córką udane. Nie wiem skąd ten przesąd o kobiecie.... ale tu mamy dowód o niesłuszności "zabobonów"...
Może z małej Julki wyrosnie myśliwy jak się patrzy??? pozdrawiam |
| |