|
autor: jani09-02-2012 Ten pierwszy
|
W żadnej ze szkół edukujących mnie przez trzy ćwierci wieku nie zrozumiałem tak głęboko, co to jest proporcjonalność, jak w przypadku ziszczenia się jednego z moich życiowych marzeń.
Pięćdziesiąt do pięciu! Im dłuższe oczekiwanie, tym większe przeżycie! Pięćdziesiąt lat przygody ze strzelbą i w pięć dni stałem nad poległym z mej ręki pięknem, jak napisał klasyk.
Zaczęło się od pilnej wiadomości. Kamil napisał, że można strzelić tryka, ale pozwolenie aktualne w najbliższy weekend.
Jest piątek. Marcin, z którym mógłbym jechać w Kotlinę Kłodzką, mieszka bez mała 300 km ode mnie. Muszę go powiadomić, żeby przyjechał, a potem wspólna już droga do Kłodzka. I od tej chwili wszystko zaczyna się toczyć z szybkością kosmiczną. Różne samochody, w które się przesiadamy, pokonują w różne strony polskie drogi, przejeżdżają tysiąc kilometrów, by wreszcie znaleźć się u Roberta. To człowiek niezwykły. Dla niego nie ma złej drogi, dla jego terenówki nie ma nieprzejezdnych szlaków, najgorsze wertepy to autostrada. No i ten całkowity i wieczny optymizm: "Spokojnie, jutro realizujemy plan B".
Pierwszego dnia zawozi nas w jakieś lasy nieprzebyte, dobrze, że towarzyszy mi Marcin, sam przepadłbym z kretesem. Nie powiem, że podejścia były łagodne, myślałem, że ducha wyzionę. Dobrze, że ciężar sztucera i pastorału Marcin wziął na siebie. Pazurów i zębów przy wdzieraniu się na stoki zacząłem używać dopiero na Wilczej, a tu Kamil mówi: "Dziękuj Bogu, że to nie "lizawki"! Spotkany na inaugurację kierdel rozpłynął się w przestrzeni jeszcze nim rozpoznaliśmy tryki. Owce stały z lewej strony przy paśniku, a "siedmiu wspaniałych", jak ich nazwał Marcin, poszło warstwicą w prawo, nie do doścignięcia. Więc nasz przewodnik poszedł za nimi, bo miał jakieś porachunki osobiste z "Józkiem", trykiem z tej kawalerskiej grupy. Wiele razy przewijał się Józek w naszych strategicznych rozważaniach, ale niestety, już go więcej nie widzieliśmy. Więc jak mówię, Robert poszedł za nimi, mnie i Marcina, chyba by nam pokazać trudy polowaczki, wysłał w górę, na wprost. To była właśnie Wilcza.
Dwieście, może trzysta metrów pod kątem 45 stopni w górę, a na Wilczą poprzedniego dnia spadł śnieg. Było tej hamującej nogi bieli po kolana. Marcin wdarł się pierwszy na szczyt, no cóż, młodość. Ja tutaj, prócz znalezionego w lesie kija, używałem zębów i pazurów, by wciągać się krok po kroku, od pnia do pnia, w pocie zalewającym oczy i nasączającym koszulę na plecach.
Wreszcie sukces, nad nami już tylko buki, świerki i niebo, a w otwierającej widok w dół haliźnie krajobraz szerokiej doliny. Było tam wszystko: nasze zmęczenie, zachwyt nad urodą gór, czyste niebo, gdyż właśnie wyjrzało słońce, pokrzykujący z dołu Robert, który obszedł Wilczą dookoła. Tylko "siedmiu wspaniałych" nie było!
Tak w podchodach minęły dwa dni.
Trzeciego dnia zaczęliśmy realizację planu C!
Spokojnie! - mówił Robert. Więc od 5 rano siedzieliśmy do 8 na ambonie, przesmykiem pokicał zając! Do obiadu plan D i trzeba było ponownie zmieniać koszule, a od 16 po całkiem niezłym obiedzie usiedliśmy znów na ambonie. Tym razem widzieliśmy lisa, a więc zaznaczył się postęp - zawsze to już grubszy zwierz. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka następnego dnia. To był któryś już wariant planu strategicznego, w wyniku którego Robert z Wojtkiem pojechali do domu przebrać się, a ja z Marcinem usiedliśmy na ambonie by na nich poczekać. Nie pamiętam, do której litery alfabetu doszliśmy w opracowaniu planów przechytrzenia Józka, ale wreszcie był finał! Weszliśmy na tę najlepszą ambonę. Marcin orzekł, że to plan Z, czyli zasiadka! Ledwie usiedliśmy i zdążyliśmy rozejrzeć się w położeniu, ze stoku, od strony bardziej niedostępnej, zjechał kierdel złożony z kilkunastu muflonów, w tym chyba 4 tryki! Jeden był dziwnie smolisto - czarny, inne miały typowe umaszczenie. Decyzja szybka, bezpiecznik, krzyż lunety na cel (tryka miałem na kulawy sztych), nie trzeba nawet było przyśpiesznika i po chwili już znaleźliśmy się przy niezwykłej zdobyczy. Marcin odłamał świerkowy złom i dokonał przepisowych obrzędów, moment wzruszenia i otwarte ramiona, sesja fotograficzna "dla potomności" i patroszenie. W takich podniosłych chwilach zawsze żałuję, że św. Hubert nie obdarzył mnie słuchem muzycznym i nie potrafię zagrać na rogu! Gdybym choć miał dubeltówkę, bo na lufie jakoś potrafię!
Tak zakończyła się leśna część Wielkich Łowów!
Kamil chyba telepatycznie zjawił się niezadługo, a co było potem, to wiedzą ci, co tam byli!
I ja tam byłem, miód i ...
A dociekliwym dodaję, że Robert ma szafę z zamkiem atestowanym. Wszystkim zaś marzącym o takich łowach powtarzam: trzeba chcieć, a marzenie się spełni! |
|
| |
11-03-2012 08:45 | krzysiek77 | I to jest piękne w łowiectwie, że nie zawsze jest łatwo. Im trudniej zdobyć trofeum tym jest ONO dla nas cenniejsze, bardziej zapada w pamięci! Gratuluję Nestorze i równie emocjonujących polowań w drugiej pięćdziesiątce przygody łowieckiej! Darz Bór! | 13-02-2012 20:06 | sumada | To i dobrze, że tak łatwo nie poszło. Było o czym pisać i co wspominać. DB | 11-02-2012 11:54 | CYJANEK | Szafa z zamkiem atestowanym z pewnością pozwoliła na głębokie i powtórne przeżycie tej wspaniałej przygody. :)
Gratuluję i Darz Bór ! | 09-02-2012 18:57 | canislupus4 | Pięknie!!!Marzenia to zwierz,którego warto tropić,aż po kres... | 09-02-2012 16:05 | hunter26 | Gratuluje wspanialej przygody! Marzenia maja to do siebie ze sie czasami spelniaja. Trzeba tylko bardzo chciec i... troche im pomoc. Darz Bor! | 09-02-2012 15:25 | Jozef Starski | "jani" - im więcej potu wylejesz, tym lepiej piszesz. Podoba mi się bardzo ten akapit, w którym wyrażasz swoje uczucia po dotarciu na Wilczą...Gratuluję spełnienia marzeń i ciekawej przygody z lasem.
Darz Bór - Joe | 09-02-2012 14:05 | Brakarz | Masz rację, marzenia się spełniają, szczególnie, bardzo chcącym. Napisałeś tak ciekawie myślałem chwilami, że razem z Tobą polowałem na tego czarnego zwierza. Wspaniałe dopełnienie tak długiej pasji życia. Może będzie medalion? Takiej przygody można życzyć każdemu myśliwemu. Gratuluję i dziękuję.Darz bór! | 09-02-2012 13:34 | Urtica | Dziękuję Jani, właśnie to chciałam przeczytać. TAKIEJ przygody nie można zmarnować, jest warta wspomnień. Życzę spełniania kolejnych marzeń. | 09-02-2012 12:32 | dziadek 985 | Ciekawe opowiadanie. Aż strach pomyśleć co by się stało gdyby skończył się polski alfabet ? Gratuluję przyjacielu... |
| |