W dniach 7, 8, 9 września br. polowałem w Austrii, a konkretnie w Tyrolu (Untertillach i poboczne miejscowości). Moim celem oraz marzeniem było zapolować w tychże górach na świstaki.
Z Polski wyruszyłem w czwartek o 22, a na miejsce dotarłem o 9 dnia następnego. Po krótkiej odprawie, na polowanie wyruszyła pierwsza grupa. Polowali od 13 do 19. Po powrocie okazało się ze strzelili łącznie 3 świstaki (dobry początek!). Moja przygoda miała sie zacząć następnego dnia o 7 rano. Wieczorem spakowałem plecak, w którym umieściłem najpotrzebniejsze według mnie rzeczy, czyli prowiant, ciepłe ciuchy, lornetkę oraz dużą ilość płynów. Nie miałem pojęcia co mnie czeka tam, prawie 3000 m n.p.m.
Jak to zwykle bywa, miałem nieprzespaną noc w oczekiwaniu na przygodę. Po obudzeniu się i zjedzeniu śniadania, plecak na ramię i jedziemy. W mojej grupie polowało 3 osoby (ja oraz dwóch kolegów, także Polaków). W Austrii inaczej jak u nas, są właścicele terenów, więc przed polowaniem udaliśmy do właściciela obwodu po Jagdkartte, czyli po polsku Naszą licencję. Dostaję odstrzał zgodnie z umową na 2 świstaki. Tam po odbyciu wszystkich formalności w obecności podprowadzającego, którego nam przydzielono, ruszyliśmy w góry. Wyjechaliśmy samochodami na wysokość 1900 m n.p.m., dalej juz pieszo. Widoki naprawdę przepiękne, górskie świeże powietrze.
Czas zaczynać. Od teraz czekało nas około 9 godzin polowania. Pierwszy strzelał kolega, który już wcześniej tutaj był i polował, chciałem zobaczyć jak wygląda to w praktyce, ponieważ wcześniej widziałem jedynie świstaka na zdjęciach w internecie oraz przy okazji czytania sposobu polowania na nie, (także w internecie ;-)). Będąc na około 2300 m n.p.m. zobaczyliśmy świstaka wychodzącego z nory. Po krótkiej obserwacji, kolega wraz z podprowadzającym doczołgali się na odległość około 140 metrów, a stamtąd z pozycji leżącej kolega oddał precyzyjny strzał, który położył świstaka w ogniu. Dobry początek :). Teraz miała być kolej na mnie. Idąc dalej zauważyliśmy świstaka, jednak on był szybszy i wszedł do nory. Zadecydowaliśmy, że będziemy czekać. Podprowadzający kazał mi się położyć, podał broń. Teraz dopiero miałem możliwość przyjrzeć się, z czego będzie mi dane strzelać. Byłą to kniejówka Blaser BBF 95 kal.222REM./16/70. Amunicja RWS, luneta Swarovski Habitch 3-12x56, własnoręcznie elaborowania, ponieważ w Austrii myśliwi w większości sami elaborują amunicję.
Po około 2 godzinach oczekiwania, świstak wreszcie opuścił norę. Kiedy odszedł od nory na odległość około 30 metrów, zdecydowałem się na strzał. Odległość około 150 metrów, strzał i widzę w lunecie, że świstak został w ogniu. Radość nieziemska, idziemy po niego. Dochodzimy na miejsce i widzę teraz dokładnie swoją zdobycz. Mój pierwszy świstak!! Podprowadzający wręcza złom, jednocześnie dokonując chrztu z racji, że to mój pierwszy murmel (po niemiecku MURMELTIERE to właśnie świstak). Polujemy dalej.
Zmieniamy miejsce. Idziemy na druga stronę góry. Uff, co to było za przejście. Wszędzie stromo, ale w końcu wiedziałem, na co się piszę. Dochodzimy na miejsce, kładziemy się i czekamy. W promieniu 400 metrów widzimy 7 świstaków. Teraz kolej na kolegę, który już strzelił wcześniej świstaka. (Trzeci kolega który z nami był, dostał jeszcze jednego podprowadzającego, poszli w inny rejon i jak się potem okazało strzelili 1 świstaka). Wreszcie jeden świstak pojawił się w odległości około 120 metrów, kolega strzelił, ale nie trafił. No cóż, kto nie poluje ten nie pudłuje, polujemy dalej :). Teraz kolej na mnie, czekamy dalej. Widzę świstaka, który wychodzi z nory jakieś 180 metrów ode mnie. Mierzę się... strzelam i... pudło… No cóż, zmęczenie daje znać o sobie, czekamy dalej. Jest godzina 16, więc jeszcze 3 godziny polowania przed nami. Słońce od rana praży niemiłosiernie, jest około 21 stopni. Przez długi czas nie widzimy nic. W końcu koło godziny 18 pojawia się najpierw jeden świstak. Podprowadzający daje mi broń. Odległość około 140 metrów. Strzelam i świstak zostaje w ogniu. Radość znowu nie ma granic, mam swojego drugiego świstaka! Ale nie ma czasu na radość, bo pojawia się kolejny świstak. Tym razem kolega, który wcześniej spudłował nie myli się. Świstak również zostaje w ogniu. Idziemy po nie... Uff, co to była za przeprawa, wszędzie stromizny, no, ale wreszcie jestem przy Nim :) Jest mój.
Teraz jeszcze tylko dojście do auta. W międzyczasie zatrzymujemy się przy potoku, górska zimna woda chłodzi nasze ręce. Patroszymy świstaki. Przy okazji dowiaduję się jak to fachowo zrobić. I schodzimy w dół i do ośrodka. Wieczorem zaprosiliśmy podprowadzających na kolację. W niedzielę rano wychodzą jeszcze raz Ci, którzy w ciągu 2 dni nie strzelili świstaka, albo mają go tylko jednego:). Wracają po 15. Wszyscy zadowoleni, każdy ma w końcu strzelonego świstaka, niektórzy mają 2. Wszyscy się cieszą. Pakujemy się, czas wracać do domu, do Polski oddalonej o 1000 km.
Kończy się jedna z najwspanialszych przygód. Poznałem świetnych ludzi i z zapowiedzią, że wrócę na pewno za rok, wracam do domu. Do zobaczenia!
Darz Bór
P.S. Za wszelkie błędy przepraszam, nie mam daru do pisania, są to moje osobiste wspomnienia i starałem się to przekazać najdokładniej jak umiałem. |