|
autor: greg02-09-2005 Pierwszy raz
|
Pierwszy raz przeżyłem taką przygodę. Siedziałem na ambonie na 6 letniej uprawie sosny. Upał, słońce świeci w oczy. Po chwili wyszła koza pożerowała 10 min i bęcła
pod sosenką. Poczułem kilka ugryzień. Stwierdziłem, że zalała mnie fala mrówek, z którymi zacząłem frontalną walkę. Przegrałem, była ich masa. Po chwili przybiegł mykita,
piękny pies, mimo niesprzyjającej pory roku futro miał piękne - z 20 cm i z kwiatem.Godzina 21. Mrówki mnie wygryzły, więc by się zbytnio nie kręcić po terenie, kolega siedział niedaleko, postanowiłem się trochę poruszać. I wtedy usłyszałem kwik niewątpliwie dzika.
Równolegle do uprawy sosny ciągnęła sie uprawa około 15 letnich dąbków. Po dojściu do drogi słyszałem towarzystwo idealnie. Kwiki i szuranie liści było aż nadto wyraźne. Po chwili dołączył do mnie kolega, który widząc mnie tak wcześnie schodzącego z ambony myślał, że coś się stało. Cicho nakreśliłem mu sytuacje wysyłając go no poprzeczną drogę oddzielającą buczynę od grubego lasu, sam zostając w tym samym miejscu. Wataha sądząc po odgłosach zaczeła się przesuwać w jego stronę, gdzie był naturalny ciąg dzików. Ale po chwili odgłosy żerowania zaczęły się cofać, a ja wraz z nimi. Wiatr miałem sprzyjający, od dzików na mnie i z lubością wciągałem zapach obory mile łechtający moje nozdrza. Przykucnąłem za jedną sosenką o wysokości może 1 m i czekałem na rozwój sytuacji, delektując się przedstawieniem mile docierającym do moich uszu.
Tak się tym zająłem, że nie zauważyłem, że wataha zbliża się w moim kierunku. Nagle spod sąsiedniej sosny wynurzył się piękny żółtawo rudy z króciutkim gwizdem, z nastroszonym włosem najładniejsza morda, jaką mi się udało zobaczyć w moim myśliwskim życiu. Wystraszony tym nieoczekiwanym spotkaniem w tym momencie wstałem raptownie i wtedy zobaczyłem część towarzycha. Za moim berbeciem sunął jego starszy brat może 40 kilowy, a po jego prawej stronie pewnie 100 kilowa locha. Mój podopieczny kwiknął ostrzegawczo, co od razu powtórzyła locha i cała hałastra stanęła w miejscu. Locha odskoczyła w bok jakiś 15 m w gęstwinę i na jej warkniecie wszystko pobiegło do niej. I wtedy uzmysłowiłem sobie grozę sytuacji.
Wolno oglądając się za siebie i przed siebie i wkoło siebie, ruszyłem do samochodu z palcem na spuście i dopiero po zamknięciu drzwi rozładowałem broń. Miałem na początku kariery myśliwskiej bliskie spotkanie z lochą. Wspomnienie te mogę jednak zaliczyć do moich najwspanialszych przygód myśliwskich i sprawiło mi ono wiele satysfakcji.
|
|
| |
06-09-2005 20:55 | Marecki_mpp | Kurde ale się nabrałem. Sądząc po tytule myślałem że będzie inne opowiadanie ;-))
Ale Grzesiu gratuluje przygody, fajna nie ma co.
Pozdrowionka. |
| |